Johnny i pieniądze

Prochy pożarły mnie na dziesięć lat czy coś koło tego. Co zadziwiające, nie zrujnowały doszczętnie mojej kariery – pisze w swojej autobiografii Johnny Cash, legenda muzyki amerykańskiej.

Aktualizacja: 05.04.2014 11:30 Publikacja: 05.04.2014 04:40

Johnny i pieniądze

Foto: materiały prasowe

Red

Nazywam się John R. Cash. Urodziłem się 26 lutego 1932 roku w Kingsland w stanie Arkansas. Jestem jednym spośród siedmiorga dzieci. Roy był najstarszy, potem Louise, Jack, ja, Reba, Joanne i Tommy. Dorastaliśmy, pracując na polach bawełny.

Kiedy miałem 22 lata, poślubiłem Teksankę z San Antonio Vivian Liberto. Doczekaliśmy się czterech córek: Rosanne, Kathy, Cindy i Tary. Rozeszliśmy się i w 1968 roku ożeniłem się z June Carter, która wciąż jest moją żoną. Mamy dziecko Johna Cartera, to mój jedyny syn. June ma dwie córki z poprzedniego małżeństwa, Carlene i Rosie. Łącznie mamy dwanaścioro wnucząt i tylu zięciów – dawnych i obecnych – że June żartuje sobie z tego na scenie.

Moje życie zawodowe było proste: bawełna w młodości i muzyka w wieku dojrzałym. W międzyczasie pracowałem w fabryce samochodów w Michigan, prowadziłem nasłuch radiowy dla Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Niemczech i byłem akwizytorem sprzętów domowych dla Home Equipment Company z Memphis w stanie Tennessee. Byłem świetnym nasłuchowcem i beznadziejnym sprzedawcą, a pracy przy taśmie nienawidziłem.

Moje pierwsze płyty ukazały się nakładem wytwórni Sun w Mem----phis, kierowanej przez Sama Phillipsa, w której nagrywali Elvis Presley, Carl Perkins, Jerry Lee Lewis, Roy Orbison, Charlie Rich i wielu innych. Mój pierwszy singiel, z 1955 roku, nosił tytuł „Cry, Cry, Cry", a pierwszy hit – „I Walk the Line" – pojawił się rok później. Opuściłem Sun dla wytwórni Columbia w 1958 roku, niedługo potem przeniosłem się z Memphis do Kalifornii.

* * *

Moja przygoda z prochami już wtedy trwała. Szybko pochłonęły mnie bez reszty, pożarły na kolejne dziesięć lat czy coś koło tego. Co zadziwiające, nie zrujnowały doszczętnie mojej kariery. Pisałem wtedy rzeczy, z których do dziś jestem dumny – szczególnie z „Ride This Train", „Bitter Tears" czy innych albumów koncepcyjnych – i osiągnąłem sukces komercyjny: „Ring of Fire" okazał się w 1963 roku sporym hitem. W tamtym okresie zniszczyłem za to swoją rodzinę i byłem na najlepszej drodze do zniszczenia samego siebie.

Ale przeżyłem. Przeniosłem się do Nashville, zerwałem z nałogiem i poślubiłem June. Moja kariera nabrała tempa. Album „At Folsom Prison" stał się ogromnym sukcesem, w 1969 roku zacząłem prowadzić własny program telewizyjny – „The Johnny Cash Show". Po premierze „Flesh and Blood" w roku 1970  żadna moja piosenka nie trafiła na listy przebojów, udało się to dopiero „One Piece at the Time" sześć lat później, kiedy „The Johnny Cash Show" od dawna należał do historii.

Między wczesnymi latami 70. a 90. nie sprzedałem jakiejś oszałamiającej liczby płyt, ale, powtórzę, nagrałem kilka kawałków, z których wciąż jestem dumny, i nie był to nudny okres. Napisałem swoją pierwszą autobiografię „Man in Black" oraz powieść „Man in White". Razem z Waylonem Jenningsem, Krisem Kristoffersonem i Williem Nelsonem stworzyłem zespół Highwaymen. Odszedłem z Columbii, która należała wówczas do CBS Records, i przeszedłem do Mercury/PolyGram. Zostałem wybrany do Country Music Hall of Fame i Rock'n'Roll Hall of Fame. Uzależniłem się od środków przeciwbólowych, leczyłem się w klinice Betty Ford, wyszedłem z nałogu, znów się uzależniłem i znów udało mi się rzucić. O mało nie umarłem, uratowało mnie wszczepienie by-passów, a potem znów o mało nie umarłem. Miałem setki występów. Dawałem sobie radę, lepiej lub gorzej, aż szczęście znowu się do mnie uśmiechnęło.

Był 1994 rok. Zaczynałem wtedy współpracę z Rickiem Rubinem, producentem zdecydowanie nienashville'owych grup, takich jak Beastie Boys czy Red Hot Chili Peppers, nagrałem z nim album „American Recordings". Według ówczesnych mediów w ciągu jednej nocy z eksnashville'owca stałem się ikoną muzyki. Nieważne, jak mnie nazywali, byłem wdzięczny. To był mój drugi duży comeback, o kilku mniejszych nie ma co wspominać.

* * *

Nadal siedzę w siodle, nagrywam, piszę piosenki, pokazuję się na scenie – od koncertów dla środkowozachodniej publiczności przez klubiki na Manhattanie aż po Royal Albert Hall.

Jestem w dobrej formie fizycznej i finansowej. Wciąż jestem chrześcijaninem, byłem nim przez całe życie.

Poza tym jestem skomplikowany. Podpisuję się pod tym, co napisał o mnie Kris Kristofferson: „To chodząca sprzeczność, pół w nim prawdy, reszta – fikcja". Podobają mi się także słowa Rosanne: „Wierzy w to, co mówi, ale to nie znaczy, że jest święty". Wierzę w to, co mówię. Szczerość ma jednak wiele poziomów.

Poufałość także. Różnie mnie nazywają. Publicznie na okładkach płyt i na billboardach jestem Johnnym Cashem. Dla ludzi z branży – wielu z nich to przyjaciele i znajomi od bardzo dawna – jestem Johnnym. Dla June jestem Johnem i tak zwraca się do mnie wiele bliskich mi osób: członkowie zespołu, zięciowie, przyjaciele i współpracownicy. W końcu jestem też J.R., to moje imię z dzieciństwa. Bracia, siostry oraz inni krewni wciąż tak na mnie mówią. Podobnie robi Marty Stuart. Lou Robin, mój menedżer, stosuje na zmianę J.R. i John.

June dostrzega wielość tych poziomów, więc nie zawsze nazywa mnie Johnem. Kiedy wpadam w paranoję albo jestem agresywny, mówi: „Idź sobie, Cash! Ma wrócić Johnny!". Cash jest dla niej synonimem gwiazdy, egocentryka. Johnny – towarzyszem.

Wiele imion, wiele domów. Jestem zarazem cyganem i kurą domową, żyję według rytmu obcego większości ludzi, lecz naturalnego dla mnie, dzieląc czas na częściowo tylko przewidywalne okresy między mój duży dom nad jeziorem Old Hickory niedaleko Nashville, farmę w Bon Aqua kawałek za Nashville, dom w Port Richey na Florydzie, który June odziedziczyła po rodzicach, a także niezliczone hotele na całym świecie, mój autobus oraz dom na Jamajce – Cinnamon Hill.

Dziś siedzę na werandzie z tyłu domu, na wysokim wzgórzu, i spoglądam na północ przez Morze Karaibskie w stronę Kuby, odległej o jakieś dziewięćdziesiąt mil. Mam tu spokój. Raz na jakiś czas dobiega mnie z okalającego mój dom lasu na dole głuchy odgłos siekiery albo jazgot piły mechanicznej, a zza pleców z domu słyszę, jak Desna, Carl, Donna, Geraldine i pan Poizer, nasz jamajski pracownik, przygotowują śniadanie. Poza tym jest tylko zmienne czyste światło, kołujące sępniki różowogłowe, śmigające kolibry, szelest tropikalnych liści w podmuchach pasatu. Kocham to miejsce. Patrzę w kierunku bramy wjazdowej i widzę obchodzącego teren strażnika, jednego z tych na stałe. Jest żylasty, ponury i nosi 12-kalibrowego niklowanego remingtona. Jedyne, co mogę o nim powiedzieć, to że się cieszę, że trzyma moją stronę.

Przypomniałem sobie włamanie – z konieczności ze względu na tę książkę, bo wolałbym o nim zapomnieć – ale nie jestem w nastroju, żeby przytaczać tę historię.

Zmarły w roku 2003 Johny Cash był jedną z największych gwiazd w historii muzyki country, ale nagrywał też utwory bluesowe, rockandrollowe i gospel. Wydał ponad 100 płyt, a jego niepublikowane nagrania wciąż się ukazują. Karierę rozpoczynał w tym samym czasie, u tego samego producenta co Elvis Presley i uważany był za równie wielki talent. Podobnego sukcesu komercyjnego jednak nie odniósł, choć jego płyty, takie jak „I Walk the Line" czy „Folsom Prison Blues", były bestsellerami. Drugie życie zawdzięcza producentowi Rickowi Rubinowi, który namówił go na serię płyt „American Recordings"

Nazywam się John R. Cash. Urodziłem się 26 lutego 1932 roku w Kingsland w stanie Arkansas. Jestem jednym spośród siedmiorga dzieci. Roy był najstarszy, potem Louise, Jack, ja, Reba, Joanne i Tommy. Dorastaliśmy, pracując na polach bawełny.

Kiedy miałem 22 lata, poślubiłem Teksankę z San Antonio Vivian Liberto. Doczekaliśmy się czterech córek: Rosanne, Kathy, Cindy i Tary. Rozeszliśmy się i w 1968 roku ożeniłem się z June Carter, która wciąż jest moją żoną. Mamy dziecko Johna Cartera, to mój jedyny syn. June ma dwie córki z poprzedniego małżeństwa, Carlene i Rosie. Łącznie mamy dwanaścioro wnucząt i tylu zięciów – dawnych i obecnych – że June żartuje sobie z tego na scenie.

Moje życie zawodowe było proste: bawełna w młodości i muzyka w wieku dojrzałym. W międzyczasie pracowałem w fabryce samochodów w Michigan, prowadziłem nasłuch radiowy dla Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Niemczech i byłem akwizytorem sprzętów domowych dla Home Equipment Company z Memphis w stanie Tennessee. Byłem świetnym nasłuchowcem i beznadziejnym sprzedawcą, a pracy przy taśmie nienawidziłem.

Moje pierwsze płyty ukazały się nakładem wytwórni Sun w Mem----phis, kierowanej przez Sama Phillipsa, w której nagrywali Elvis Presley, Carl Perkins, Jerry Lee Lewis, Roy Orbison, Charlie Rich i wielu innych. Mój pierwszy singiel, z 1955 roku, nosił tytuł „Cry, Cry, Cry", a pierwszy hit – „I Walk the Line" – pojawił się rok później. Opuściłem Sun dla wytwórni Columbia w 1958 roku, niedługo potem przeniosłem się z Memphis do Kalifornii.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał