Nieśmiertelne plemię

Oligarchowie wcześniej znani byli u nas jedynie z opowieści o starożytnej Grecji i Ameryce Łacińskiej XX wieku. Gdy runął Związek Radziecki, jako jedni z pierwszych wydostali się spod jego ruin i wyrwali w świat, budząc przerażenie i rozbawienie.

Publikacja: 25.04.2014 23:55

Wiktor Pszonka już jako dziecko lubił hodować gupiki. Teraz dorósł i może więcej

Wiktor Pszonka już jako dziecko lubił hodować gupiki. Teraz dorósł i może więcej

Foto: Reuters/Forum

Oligarchowie wcześniej znani byli u nas jedynie z opowieści o starożytnej Grecji i Ameryce Łacińskiej XX wieku. Gdy runął Związek Radziecki, jako jedni z pierwszych wydostali się spod jego ruin i wyrwali w świat, budząc przerażenie i rozbawienie.

Ponure typy w marynarkach uszytych na miarę spluwy. Prowincjusze o twardych szczękach w zbyt jaskrawych krawatach, demonstracyjnie bawiący się kluczykami do bentleya, tłustawe, starzejące się lowelasy otoczone wianuszkiem pięknych, chciwych i roznegliżowanych dziewcząt... Słowem,  „nowi Ruscy" z ich najdłuższymi na świecie jachtami, największymi zamkami w Niemczech, najdroższymi willami na Lazurowym Wybrzeżu. Bywalcy francuskiego „półwyspu milionerów" Cap Ferrat i ekskluzywnych przyjęć na Florydzie.

Ludzie, których określa jedno słowo: pieniądze. Na początku lat 90. wystarczyły miliony, by znaleźć się wśród nich. Teraz to już muszą być miliardy. A mimo to ich środowisko niewiele się zmieniło. Kilku zbankrutowało, kilkunastu zostało zastrzelonych na początku lat 90. w czasie „porządkowania problemów biznesowych", kilkudziesięciu wyemigrowało lub po prostu uciekło z Rosji.

Ostrożnie z sardynkami

Ale w telewizji wciąż widać te same twarze co w latach 90. Wokół seniorów ciągle pojawiają się nowi, których z odległych prowincji imperium przyciągnęły neony i blichtr Moskwy.

Spośród starych wszyscy zostali wyhodowani na specjalnych kursach Komitetu Centralnego Komsomołu (komunistycznej młodzieżówki). Pod koniec lat 80. Kreml zaczął się przygotowywać do zmiany religii: z marksizmu na kapitalizm. Ponieważ w ZSRR nic się nie działo bez planu, zaczęto też szkolić przyszłych władców wolnego rynku, by umieli nim rządzić. Na chwałę imperium wkuwali wiadomości o stawkach procentowych i przelewach międzybankowych, wekslach i kredytach. Po czym KC Komsomołu dał im pieniądze na pierwsze firmy i własną „kryszę" – „dach", czyli ochronę. Wtedy przed miejscowym sanepidem, milicją czy inspekcją robotniczo-chłopską.

Niektórzy z kursantów, korzystając z komsomolskiego kapitału, szybko się zapili, tak szybko, że nawet nie doczekali się rozpadu ZSRR. Inni rozpoczęli mozolną drogę, nie wiedząc dokąd. Najsłynniejszy z tych ostatnich Michaił Chodorkowski w roku 1991 skrupulatnie notował: „Najważniejsza jest reputacja firmy. Nie wolno zostawiać pustych puszek po sardynkach". Tanimi sardynkami w oleju żywili się wtedy na zagranicznych delegacjach przyszli miliarderzy. Puszek nie należało porzucać w pokojach zachodnioeuropejskich hoteli, by nie wywoływać niepotrzebnych komentarzy na temat stanu swoich finansów.

Dzisiaj nikt z oligarchów pewnie nie pamięta już dobrych rad Chodorkowskiego. Jeśli mają ochotę na sardynki, to kupują przetwórnię rybną.

Ale „pieniądze wolno tracić tylko na zarabianie następnych pieniędzy. Nie wolno wydawać na mężczyzn ani kobiety, starców ani dzieci, łzy ani radość" – tak credo najbogatszych przedstawia jeden z bardziej niemoralnych moskiewskich politologów Stanisław Biełkowski. Albowiem „mądry wie, na co wydać pieniądze, na jaki dom, na jaki samochód. A jeśli ty nie wiesz, biada ci, boś głupiec! I pieniądze odejdą od ciebie".

Wszyscy starają się więc dobrze wydać pieniądze. Najwyższe ceny osiągają w Moskwie biura do wynajęcia w budynkach z widokiem na Kreml. Najdroższe były działki ziemi pod Moskwą, na szosie Rublowskiej, w pobliżu rządowych willi prezydenta, premiera i kilku innych. W efekcie powstało państwo w państwie, rozciągnięte na 20 kilometrów wzdłuż podmiejskiej szosy (tuż za granicą Moskwy) i 2–3 kilometry po obu stronach od drogi. Wynajęcie metra kwadratowego willi kosztowało tu nie mniej niż 10 tysięcy dolarów.

„Mercedes, mercedes, maybach, mercedes, bentley, volkswagen (a, to pewnie służba wraca do domu) – dziennikarz Walerij Paniuszkin utkwił w korku na szosie Rublowskiej i opisywał sznur samochodów jadących z naprzeciwka. – A potem znów mercedes, mercedes, mercedes, maybach, mercedes". I wszystkie z prywatnymi kierowcami, żaden z bogaczy nie prowadzi osobiście. A na skraju lasu widocznego z drogi reklamowe billboardy zachęcające do kupna „pierścionka w cenie niewielkiego majątku ziemskiego, dworku w cenie niewielkiego państwa, jachtu w cenie niewielkiego lotniskowca".

Na Rublowce najpierw były modne bentleye, potem helikoptery Schweizer i w końcu samoloty Falcon (no, ale nimi trzeba było lądować na moskiewskich lotniskach, a stamtąd jest kilka godzin drogi w korkach samochodem do domu). W najbliższej okolicy można było korzystać z jachtów Benetti (na pobliskiej rzece i jeziorze Istra), a żonom przywozić kolie od Tiffany'ego, obowiązkowo wykonane tylko w jednym egzemplarzu.

Wśród mieszkańców bowiem dominuje nieco drobnomieszczańska wizja szczęścia: „Być bogatym i niezależnym, szanowanym człowiekiem sukcesu, niedbale kiwać na ochroniarzy, by otworzyli bramę, siedząc na prawym tylnym siedzeniu swego kuloodopornego czarnego merca, wjeżdżając do domu, w którym czeka piękna żona i dwoje dzieci". „Mądry pozwala sobie na rozkosz jedynie po to, by pokazać światu, jak wiele ukradł. Jeśli mogłeś ukraść, a nie ukradłeś, to znaczy, że uczciwość jest dla ciebie ważniejsza od pieniędzy. Oj, pieniądze się rozgniewają i odejdą" – to znów nieoceniony i cyniczny Biełkowski, przypominający, że należy trochę skromniej. Że w oligarchicznym świecie nie ma miejsca na sentymenty typowe dla XIX-wiecznych francuskich nuworyszy. A o niezależności bogacz może tylko pomarzyć.

Kosztorys młodszej żony

Tu, w Moskwie, wszystko ma swą cenę. Dom, merc i żony. Wszystko można kupić. Ostatnimi czasy wśród oligarchów stały się modne żony „z tytułem". Nie chodzi jednak wcale o tytuły naukowe. Bankier Siergiej Wieremiejenko na przykład ożenił się z 18-letnią baleriną Sofią Arżakowską, która w 2006 roku zdobyła tytuł Mrs. World. Takie właśnie utytułowane żony są w cenie na Rublowce. Choć dziennikarze odnotowują również nowy trend. Najbogatsi „adoptują" studentki (czyli biorą je na utrzymanie). Starzejący się oligarchowie (a najwyższe szczeble w hierarchii zajmują jednak wciąż ci sami, struktura jest dość sztywna) z wiekiem lubią sobie pogadać. Minęły czasy młodzieńczych szaleństw, m.in. dlatego, że ich żony nauczyły się korzystać z usług adwokatów. Teraz często podpisywane są kontrakty małżeńskie. A w nich zapobiegliwe małżonki zwykły umieszczać na przykład taki paragraf: „Małżonek zobowiązany jest zrekompensować żonie sumę nie mniejszą"... niż wydał na wyskok z kilkoma modelkami do Courchevel (alpejskiego kurortu we Francji opanowywanego zimą przez rosyjskich oligarchów). Ale też pojawiają się i takie: „Stosunek pozamałżeński z partnerem biznesowym małżonka nie może być uważany za zdradę, gdyż przybiera ona wtedy formę transakcji biznesowej, a korzyści z niej płynące powinny być dzielone po połowie".

Pieniądze, jeszcze więcej pieniędzy. Ale na co wydawać, gdy wszystko już było, a życie zaczyna być nudne.

Na domy, pokaz bogactwa i siły. Domy na Rublowce słynęły zawsze ze swojej wielkości i bezguścia. Niektóre mają dwa–trzy piętra piwnic (z windą), a tam baseny, sale bilardowe czy sauny. Co ciekawe, największe i najbrzydsze domy mają najnowsi „nowi Ruscy". Wyjątek wśród wszystkich stanowił dom piosenkarza Andrieja Makarewicza, jeden z pierwszych w tej okolicy. Ale piosenkarz zbuntował się w 2006 roku przeciw Rublowce z powodów estetycznych, obcych większości mieszkańców. „Kiedy tu zamieszkałem, za oknem miałem pola po horyzont albo lasy. A teraz widzę pięciometrowe ogrodzenia sąsiadów" – powiedział i przeniósł się kilkanaście kilometrów na północ. Ale tamten rejon nie jest uważany za prestiżowy, nikt z miliarderów i multimilionerów nie zaryzykuje swego statusu dla pięknych widoków na oknem.

Wszyscy nadal pchają się na Rublowkę, by być jak najbliżej władców. Podobnie było w Kijowie Janukowycza, gdy wszyscy chcieli mieszkać w Konczej Zaspie – wraz z obecnym i byłymi prezydentami i premierami Ukrainy. Wielkie, kapiące od złota domy z poduszkami na szezlongach i marmurowymi kolumnami sterczącymi z dębowego parkietu. Samogrające fortepiany w kryształowej obudowie i podróbki słynnych jaj Faberge. Drobnomieszczańska przytulność i nuworyszowski brak gustu. Naddnieprzańska stolica czasów „Janika" była widomym dowodem na rosyjsko-ukraińską dywergencję kulturową (założywszy, rzecz jasna, że brak kultury jest także kulturą).

Z jednym wyjątkiem. W przeciwieństwie do Janukowycza (którego na cały świat rozsławił idiotyczny statek w jego rezydencji w Meżihirju) czy jego świty, w rodzaju gubernatora Pszonki, rosyjscy władcy zachowują zdumiewającą wstrzemięźliwość. Sam Putin i Miedwiediew mieszkają w formalnie rządowych rezydencjach. Nie mają prywatnych, a w każdym razie nic o nich nie wiadomo. Tak jak i o willach ich dzieci. Minister obrony Siergiej Szojgu skrył swoją niewielką (według standardów Rublowki) rezydencję w kształcie buddyjskiej świątyni daleko od szosy.

Właśnie, władcy Rosji. Kilka razy dziennie 20 kilometrów asfaltu zapchanego samochodami najbogatszych Rosjan zamiera. Policjanci z drogówki gestami nieznoszącymi sprzeciwu rozkazują zjechać im na pobocze. Wśród ludzi, którzy gardzą szeregowymi policjantami podobnie jak swoją służbą, nie ma nikogo, kto by się sprzeciwił czy choćby okazał zdenerwowanie, trąbiąc. A stać muszą za każdym razem po pół godziny, czekając, aż obok nich przemknie kolumna rządowych samochodów wiozących Pierwszego. Jemu zaś nie przychodzi nawet do głowy, by w drodze na Kreml korzystać z helikoptera. Chyba właśnie dlatego, by jego sąsiedzi codziennie odczuwali, kto tu jest najważniejszy. Pewnie tak na wszelki wypadek. By nie zapomnieli losu Chodorkowskiego, Bieriezowskiego i kilku innych, którym w ostatniej chwili udało się zbiec za granicę.

Egzystencjalne troski

Życie najbogatszych bowiem to spacer po chybotliwej desce nad przepaścią. Każdy z nich może sobie o tym przypomnieć, stojąc na poboczu szosy w swoim mercedesie, maybachu czy bentleyu. Każdy bowiem jest częścią wielkiego systemu „rozpiłu" – czyli rozdzielania budżetowych pieniędzy. Po ludzku mówiąc: kradzieży. „Ludzie mądrzy wiedzą o sobie nawzajem, że są złodziejami. Ale nie mówią o tym, bo wyszłoby na to, że mówiący tak ceni prawdę bardziej od pieniędzy" – filozofuje Biełkowski.

„Należy mądrze milczeć. Pieniądze się wtedy mnożą".

Rzeczywiście, jeśli się wie tyle co statystyczny rosyjski oligarcha, to lepiej milczeć. Milczeniu towarzyszy strach. Wieczny strach i idące za tym napięcie wywołują wśród nich dziwne reakcje. Niektórzy stają się brutalni, a inni wpadają w megalomanię graniczącą z obłędem. Jeden z multimilionerów (prawda, obecnie to szczebel poniżej najbogatszych), właściciel sieci salonów z luksusowymi samochodami, raz do roku przed sylwestrem urządza dla pracowników swego biura „korpoimprezę". Występuje na niej w specjalnie uszytym carskim stroju, z koroną na głowie. Schodząc po oświetlonych marmurowych schodach do sali, w której stoją „jego ludzie", wrzeszczy: „Dzisiaj wreszcie możecie do mnie mówić po prostu »Carze!«".

Najsłynniejszy i najbardziej widowiskowy pokaz urządził jednak jeden z najbogatszych, oligarcha senior Władimir Potanin. W 2005 roku, wkrótce po aresztowaniu Michaiła Chodorkowskiego, a już w trakcie naftowego boomu w Rosji, Potanin zorganizował noworoczne przyjęcie w słynnym Courchevel. Gdy na sali balowej tłum gości skakał, tańczył i bawił się, gospodarz siedział ponury za stołem. Nic nie mówił, a na jego słynnej łysinie pojawiły się kropelki potu. Nagle, jeszcze przed północą, Potanin zerwał się z miejsca i ryknął, przekrzykując muzykę: „Zdrowie naszego ukochanego Władimira Władimirowicza Putina!". Chwycił kieliszek z wódką i wypił do dna. Tłum mężczyzn na parkiecie, porzucając lub po prostu przewracając swoje partnerki, rzucił się w kierunku stołów z wódką. Łapiąc kieliszki, wrzeszczeli za Potaninem: „Zdrowie! Niech żyje!". I pili do dna.

Mniejsze fioły i dewiacje mogą natomiast wyglądać tak. Jedna z żon multimilionera dawała swoim koleżankom rady, co robić z mężem (już w leciech) w czasie zakupów w ulubionym sklepie: „Podchodzę do sprzedawczyni i proszę ją dyskretnie, by zapytała mojego męża, jak udaje mu się utrzymać tak wspaniałą formę mimo jego lat. Bo inaczej nie da mi zrobić zakupów". Zapytany zaczyna się puszyć i nadymać, demonstrując i opaleniznę (różnych części ciała), i bicepsy. W końcu przystępuje do pokazu „najważniejszego instrumentarium", przerwanego ucieczką sprzedawczyni. Żona w tym czasie wybiera sobie ubrania.

Choćby jednak życie było przepełnione strachem i szaleństwem, to jest jedyne i dość wygodne. Żal się z nim rozstawać, a lata płyną. Szczególnie boleśnie odczuwają to najstarsi i najbogatsi. Ile bowiem byś miał pieniędzy, finał zawsze będzie ten sam. Z punktu widzenia posiadacza, powiedzmy, kilkunastu miliardów dolarów taka konstatacja wydaje się bez sensu. Może po prostu trzeba wymyślić jakiś dobry biznesowy schemat albo znaleźć odpowiedniego partnera do interesów? Wzięciem cieszą się różnego rodzaju astrologowie i wróżbici. Nie od dziś zresztą. Pierwszy boom na ich usługi nastąpił na początku lat 80. ubiegłego wieku, gdy ZSRR rządziło starzejące się komunistyczne Biuro Polityczne, a na ulicach stolicy odbywały się regularne „wyścigi na lawetach" (tak złośliwi mieszkańcy Moskwy nazywali kolejne pogrzeby władców). Wtedy też zjawiskami paranormalnymi zainteresowały się służby, zarówno wojskowe GRU, jak i cywilne KGB. Każda z nich miała własny NII, czyli tajny nauczno-isledowatielskij institut (instytut naukowo-badawczy) zajmujący się przepowiadaniem przyszłości, przesyłaniem myśli na odległość czy czytaniem cudzych myśli na niedużych dystansach. Ostatni taki znany eksperyment przeprowadzono w 1989 roku (przesyłanie myśli z Moskwy do Permu). Ale po upadku ZSRR pracownicy tych NII rozeszli się i teraz oni (lub ich uczniowie) świadczą usługi najbogatszym mieszkańcom.

Trafne przepowiednie mogą rozwiązać oligarchiczne problemy biznesowe, ale nie egzystencjalne. W okolicach Rublowki coraz częściej krążą plotki o finansowaniu przez najbogatszych różnych badań nad przedłużaniem życia. Oligarchowie są zbyt inteligentni, by wierzyć w znalezienie środka na nieśmiertelność, plotki mówią jednak o bankierach Michaile Fridmanie i Wiktorze Wekselbergu (słynnym kolekcjonerze jaj Faberge), a nawet o Władimirze Putinie. Podobno po wstrzyknięciu sobie botoksu w zmarszczki na twarzy rozgląda się za czymś poważniejszym...

Oligarchowie wcześniej znani byli u nas jedynie z opowieści o starożytnej Grecji i Ameryce Łacińskiej XX wieku. Gdy runął Związek Radziecki, jako jedni z pierwszych wydostali się spod jego ruin i wyrwali w świat, budząc przerażenie i rozbawienie.

Ponure typy w marynarkach uszytych na miarę spluwy. Prowincjusze o twardych szczękach w zbyt jaskrawych krawatach, demonstracyjnie bawiący się kluczykami do bentleya, tłustawe, starzejące się lowelasy otoczone wianuszkiem pięknych, chciwych i roznegliżowanych dziewcząt... Słowem,  „nowi Ruscy" z ich najdłuższymi na świecie jachtami, największymi zamkami w Niemczech, najdroższymi willami na Lazurowym Wybrzeżu. Bywalcy francuskiego „półwyspu milionerów" Cap Ferrat i ekskluzywnych przyjęć na Florydzie.

Ludzie, których określa jedno słowo: pieniądze. Na początku lat 90. wystarczyły miliony, by znaleźć się wśród nich. Teraz to już muszą być miliardy. A mimo to ich środowisko niewiele się zmieniło. Kilku zbankrutowało, kilkunastu zostało zastrzelonych na początku lat 90. w czasie „porządkowania problemów biznesowych", kilkudziesięciu wyemigrowało lub po prostu uciekło z Rosji.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą