Oligarchowie wcześniej znani byli u nas jedynie z opowieści o starożytnej Grecji i Ameryce Łacińskiej XX wieku. Gdy runął Związek Radziecki, jako jedni z pierwszych wydostali się spod jego ruin i wyrwali w świat, budząc przerażenie i rozbawienie.
Ponure typy w marynarkach uszytych na miarę spluwy. Prowincjusze o twardych szczękach w zbyt jaskrawych krawatach, demonstracyjnie bawiący się kluczykami do bentleya, tłustawe, starzejące się lowelasy otoczone wianuszkiem pięknych, chciwych i roznegliżowanych dziewcząt... Słowem, „nowi Ruscy" z ich najdłuższymi na świecie jachtami, największymi zamkami w Niemczech, najdroższymi willami na Lazurowym Wybrzeżu. Bywalcy francuskiego „półwyspu milionerów" Cap Ferrat i ekskluzywnych przyjęć na Florydzie.
Ludzie, których określa jedno słowo: pieniądze. Na początku lat 90. wystarczyły miliony, by znaleźć się wśród nich. Teraz to już muszą być miliardy. A mimo to ich środowisko niewiele się zmieniło. Kilku zbankrutowało, kilkunastu zostało zastrzelonych na początku lat 90. w czasie „porządkowania problemów biznesowych", kilkudziesięciu wyemigrowało lub po prostu uciekło z Rosji.
Ostrożnie z sardynkami
Ale w telewizji wciąż widać te same twarze co w latach 90. Wokół seniorów ciągle pojawiają się nowi, których z odległych prowincji imperium przyciągnęły neony i blichtr Moskwy.
Spośród starych wszyscy zostali wyhodowani na specjalnych kursach Komitetu Centralnego Komsomołu (komunistycznej młodzieżówki). Pod koniec lat 80. Kreml zaczął się przygotowywać do zmiany religii: z marksizmu na kapitalizm. Ponieważ w ZSRR nic się nie działo bez planu, zaczęto też szkolić przyszłych władców wolnego rynku, by umieli nim rządzić. Na chwałę imperium wkuwali wiadomości o stawkach procentowych i przelewach międzybankowych, wekslach i kredytach. Po czym KC Komsomołu dał im pieniądze na pierwsze firmy i własną „kryszę" – „dach", czyli ochronę. Wtedy przed miejscowym sanepidem, milicją czy inspekcją robotniczo-chłopską.
Niektórzy z kursantów, korzystając z komsomolskiego kapitału, szybko się zapili, tak szybko, że nawet nie doczekali się rozpadu ZSRR. Inni rozpoczęli mozolną drogę, nie wiedząc dokąd. Najsłynniejszy z tych ostatnich Michaił Chodorkowski w roku 1991 skrupulatnie notował: „Najważniejsza jest reputacja firmy. Nie wolno zostawiać pustych puszek po sardynkach". Tanimi sardynkami w oleju żywili się wtedy na zagranicznych delegacjach przyszli miliarderzy. Puszek nie należało porzucać w pokojach zachodnioeuropejskich hoteli, by nie wywoływać niepotrzebnych komentarzy na temat stanu swoich finansów.
Dzisiaj nikt z oligarchów pewnie nie pamięta już dobrych rad Chodorkowskiego. Jeśli mają ochotę na sardynki, to kupują przetwórnię rybną.