Partner rozmowy: Europejski Kongres Finansowy

Czy polski system finansowy jest stabilny i bezpieczny? Te kwestie w ostatnich latach nabrały szczególnego znaczenia.

Chwalimy się tym, że nasz system finansowy – bankowy i ubezpieczeniowy – jest bezpieczny. Ale bezpieczeństwo to nie wszystko. Jeśli patrzymy w dłuższym okresie, to martwią mnie dwie kwestie. To racjonalna alokacja kapitału, która jest oparta na mechanizmie rynkowym, a główną rolę w nim odgrywa system finansowy, oraz wiarygodność tego systemu, która jest szersza niż samo bezpieczeństwo. Obejmuje np. niepodważalność długoterminowych umów czy parametrów, na których są one oparte.

Co pana martwi w alokacji kapitału?

Pamiętam czasy realnego socjalizmu, kiedy alokacja odbywała się w sposób centralny, nierynkowy. Wszyscy widzieliśmy, że gospodarki oparte na mechanizmie rynkowym rozwijają się szybciej. W Polsce główną rolę w tym mechanizmie odgrywa sektor bankowy, który, można powiedzieć, transferuje w bezpieczny sposób oszczędności ludzi i firm na inwestycje, czyli głównie na kredyty. Z tą alokacją kapitału dzieje się jednak rzecz zła. W polskich bankach są 2 bln zł oszczędności. Niestety, na działalność kredytową wykorzystywanych jest zaledwie nieco ponad 60 proc., kiedy mówimy o relacji kredytów do depozytów. Zajmujemy pod tym względem ostatnie lub przedostatnie miejsce w Unii Europejskiej.

A co z resztą tych oszczędności?

Dla porównania, w Niemczech czy Francji ta relacja wynosi 120 proc., co oznacza, że banki nawet dodatkowo się zadłużają, by udzielać kredytów. W Polsce jeszcze kilkanaście lat temu było to około 100 proc. A dziś ponad 20 proc. aktywów banków finansuje poborcę podatkowego, czyli ministra finansów, ponieważ są zaangażowane w obligacje skarbowe i bony skarbowe. Sytuację pogarsza ewenement, jakim jest podatek bankowy. Jest on naliczany od aktywów, czyli głównie od udzielanych kredytów. Minister finansów mówi bankom: „powiem wam, jak ten podatek ominąć – kupujcie obligacje i bony skarbowe, to podatku nie będziecie płacić”. Druga pula pieniędzy, ponad 400 mld zł, leży bezczynnie w Narodowym Banku Polskim. Banki za trzymanie tam pieniędzy dostają oprocentowanie na poziomie stopy referencyjnej. To taka premia za nicnierobienie. Te oszczędności nie są wykorzystywane dla inwestycji i rozwoju gospodarczego. Ten wypaczony mechanizm nie tworzy nagłych ryzyk, ale na dłuższą metę jest szkodliwy, podobnie jak niesprawdzona w historii centralna alokacja kapitału.

Jak pan ocenia podwyższony CIT dla banków zaproponowany przez Ministerstwo Finansów?

To pomysł nie najgorszy, oceniam go na trójkę z plusem. Na pewno jest lepszy niż podatek bankowy, ale ten podatek nie zostaje zlikwidowany. Można było wyeliminować jego negatywny wpływ w prosty sposób, np. zwalniając z niego nowo udzielane kredyty. Minister finansów nie skorzystał z tej możliwości. Uważam też, że znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby opodatkowanie wpływów banków z tytułu przechowywania pieniędzy w NBP. Wtedy minister finansów wprowadziłby „podatek od nicnierobienia”.

A co z pomysłem, aby to Bank Pekao stanął na czele holdingu z PZU? To miałoby uwolnić kapitał.

To jest bardzo dobry pomysł z punktu widzenia regulacyjnego. Trzeba jednak pamiętać, że jest to uwolnienie memoriałowe, a nie realne – to świat księgowości, nie gotówki. Zgodnie z regulacjami, tzw. kompromisem duńskim, jeśli na czele holdingu stoi bank, a nie ubezpieczyciel, można uwolnić kapitał regulacyjny. Stworzy to możliwości udzielania większej liczby kredytów, co jest bardzo potrzebne. Wykorzystanie tego jest bardzo sensowne.

Wróćmy do pana drugiego zmartwienia, czyli wiarygodności systemu finansowego.

Wiarygodność jest kluczowa dla długoterminowych inwestorów zagranicznych. Jeśli w kraju podważa się długoterminowe umowy, tak jak ma to miejsce np. z kredytami frankowymi, odstrasza to kapitał. To stało się niestety w Polsce specjalizacją wielu kancelarii prawnych, bo to dla nich bardzo dobry biznes po obu stronach – zarówno w walce o prawa konsumentów, jak i banków. Nie jesteśmy jedynym krajem, w którym tak się dzieje. Ale nie powinniśmy iść drogą liberum veto, które kiedyś doprowadziło nas do rozbiorów.

Jak można temu zaradzić?

Można skorzystać z cudzych błędów i rozwiązań. W USA 40 lat temu borykano się z podobnym problemem. Wprowadzono wtedy wzorcowe umowy kredytowe o wysokim autorytecie prawnym, a instytucje publiczno-prywatne zobowiązały się do skupowania kredytów opartych na tych umowach, jeśli bank miałby kłopoty. To wyeliminowało ryzyko ich unieważniania.

My w ramach Europejskiego Kongresu Finansowego poszliśmy tą ścieżką. Grupa autorytetów prawnych, pod przewodnictwem prof. Romanowskiego, przygotowała taką wzorcową umowę, która zachowuje równowagę między bankiem a klientem. Jej prezentacja miała miejsce w lipcu u rzecznika finansowego. Chcemy przedstawić ją Komitetowi Stabilności Finansowej i liczymy, że Bank Gospodarstwa Krajowego podejmie się skupowania kredytów opartych na tej umowie od banków. To mocno uwiarygodniłoby cały system.—not. jer

Partner rozmowy: Europejski Kongres Finansowy