Czarne dresy, niegdyś znak rozpoznawczy i symbol statusu, leżą zapomniane w szafach. Dziś ubierają się u Versacego i Armaniego, biżuterię kupują u Cartiera, kosmetyki zamawiają indywidualnie u Diora czy Guerlaina. Pełno ich zimą w Davos, St. Moritz czy Courchevel. Samą swoją obecnością wymuszają zmianę obyczajów, a przede wszystkim cen, windując je do wysokości, o jakiej nigdy nikomu się nie śniło. Piwo – dziesięć euro. Lampka szampana – piętnaście! Czemu nie?
Królują na francuskiej Riwierze. Samoloty z Moskwy szybują w niebo, by co godzina miękko siadać na lotnisku w Cannes-Mandalieu; startują zwykle wcześnie rano, by ich pasażerowie zdążyli na poranną bryzę, świeże ostrygi i szampana. A w czekających na kotwicowiskach Antibes, Cannes czy Monte Carlo luksusowych jachtach kelnerzy już od świtu prężą się w odprasowanych na blachę frakach. Po południu w interesach koniecznie do Londynu. Tam też ich pełno. Kupują na potęgę, co tylko się da. Kluby sportowe, akcje, nieruchomości. Przechodzi na ich własność Kensington, jak niegdyś przeszło Limassol na Cyprze. Interesy. A potem? Potem zakupy.
Londyńskie City oddycha z ulgą, czując kolejną dostawę świeżej gotówki z Moskwy czy Petersburga, a sprzedawcy w Harrodsie aż zacierają z podniecenia tłuściutkie dłonie. Już tu są! Już stoją w kolejkach do kas! W pełnej krasie. Bogaci, grubi, pewni siebie Rosjanie. A może Azjaci? Jacy Azjaci? Czy ktoś ma wątpliwości, że ci świetnie ubrani, dyskretnie zamożni (zegarek, kolczyki, na damskiej szyi kolia od Mont Blanc) właściciele grubych portfeli są Europejczykami? Skądże znowu. Pachną Europą, tak jak Europą pachną miliony wydawanych przez nich euro.
Czasem któryś burknie do ochroniarza po rosyjsku, ale w większości posługują się nienagannym angielskim. Nauczyli się, a ich dzieci mieszkają tu już od dawna, chodzą do szkół, wiją sobie gniazdka na przyszłość. Brudną, szarą, azjatycką Rosję zostawili za burtą, w tamtym, gorszym świecie. Zresztą gdzie im do niej. Zza grubych szyb mknących po Moskwie pancernych limuzyn tej brudnej, szarej Rosji nie widać. Zapomnieli o Rosji, o matce. Tak dużo łatwiej żyć. Od wyzyskiwania ludzi, okradania w najlepszym przypadku z pracy mają swoich karbowych, całe systemy menedżerów, nadzorców, dozorców i najemników. Gdzież im do zwykłych ludzi!
Prócz góry pieniędzy mają też swojego idola. Kimże jest ten ich Aleksander Newski i Iwan Groźny w jednej osobie? Kim jest ich Juliusz Cezar? Ktoś ma wątpliwości? To Władimir Władimirowicz. As wywiadu. Wybitny judoka. Cwaniak jakich mało. Odziedziczył po Jelcynie rozpadający się sowiecki bardak i uczynił z niego kraj mlekiem i miodem płynący. Dla nielicznych, co prawda, ale jednak. Ów nowy Romanow, car nad cary, jest strażnikiem systemu, w którym żyją. To on gwarantuje, że poradziecki majątek trafia we właściwe ręce. To on stoi na straży, by nikt się nie upomniał o swoje. To on pilnuje „sprawiedliwości", którą hojnie, jak medalami, obdziela czeredę popleczników.