Reklama

Redaktor

Tupot nóg po deskach sieni, bo przecież wszędzie boso: po chlastających w biegu, odurzająco pachnących trawach, głucho tętniącym gliniastym trakcie, piaszczystych łachach rzeki.

Publikacja: 12.07.2014 13:00

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Nikołka, syn duchownego, nie może usiedzieć w domu: wieczorem jasna głowa kiwa się nad rzadkimi pod Tambowem tomami Verne'a i Tołstoja, ale skoro świt znów pędzi, bo świat pełen jest epifanii: rozpięte przez noc pajęczyny, szkliste i rubinowe czereśnie, tęczujące kolumny komarów i serce bijące w gardle, kiedy z wylinki wyłania się ważka.  Podobną radość z urody Stworzenia opisał w pół wieku później równieśnik niemal Nikołki z drugiego końca Cesarstwa, podziwiający gody zaskrońców nad brzegami Niewiaży czy może Issy.

We wrześniu 1921 roku piętnastoletni Nikołaj podgląda zza zetlałych czarno-złotych słoneczników, jak oddział czekistów rozstrzeliwuje pod płotem jego ojca za sprzyjanie chłopskiej, antybolszewickiej rewolcie Antonowa. Zaczyna od zera, jako pastuch i pisarczyk sielsowietu. Zmienia nazwisko i pisze, pisze gorączkowo, korespondencje, sonety o komasacji i podręczniki walki z analfabetyzmem. W roku 1930 jest już moskiewskim żurnalistą, zasobnym w żonę, etażerkę i dwie piąte etatu. A wszystkie te dobra i stada mnożą się w jego rękach, zwłaszcza odkąd powieść o kolektywizacji spotkała się z uznaniem Kremla.

Jesienią 1943 roku Stalin postanawia uznać prześladowaną przez lata Cerkiew: wyraża zgodę na wybór patriarchy i przychyla się do prośby o wydanie Biblii, pierwszy raz po 1917. Zleciwszy nadzór nad przedsięwzięciem Andriejowi Wyszyńskiemu, Józef Wissarionowicz, któremu w tym czasie powrócił już dobry humor, zadaje pytanie: kto właściwie podpisze zgodę na druk, kto zagwarantuje, że w Księdze Jozuego i w Liście do Hebrajczyków nie znajdują się „akcenty antysowieckie"?

Figle, figle: przecież antysowieckie jest tak naprawdę każde zdanie głoszące wierność Panu Zastępów! Ale słowo się rzekło i na stanowisko redaktora nadzwyczajnego mianowany został ceniony pisarz, dramaturg i korespondent wojenny Nikołaj Jewgieniewicz Wirta. „Przeczytajcie to uważnie, towarzyszu".

Co właściwie miał za zadanie: przystrzyc krzew ognisty? Nazwać na nowo ryby i ptactwo powietrzne? Dolać oliwy do kaganków? Zszyć rozdartą zasłonę Świątyni?

Reklama
Reklama

A jednak zrobił to: siadł i przeczytał. Ciężkie ebonitowe pióro marki Leningrad sunęło, cieknąc odrobinę, nad wersami, które pisane są, jak wiadomo, czarnym ogniem na białym ogniu. W końcu Prawo i Objawienie powędrowały do Państwowych Zakładów Typograficznych Nr 4, a Nikołaj Jewgieniewicz – do okienka, pokwitować odbiór honorarium.

A potem do biurka: powieści, przerabiane następnie na scenariusze i sztuki, mnożyły się jeszcze przez lat trzydzieści, przyszły cztery Nagrody Stalinowskie, Order Lenina, rosły zasoby bielizny pościelowej, obrazów i sreber. Cieszył się też Wirta powodzeniem u kobiet, chociaż ubolewał, że mimo wizyt u specjalisty, kuracji i okładów z żółtek zdarza się, że gubi włosy.

Nikołka, syn duchownego, nie może usiedzieć w domu: wieczorem jasna głowa kiwa się nad rzadkimi pod Tambowem tomami Verne'a i Tołstoja, ale skoro świt znów pędzi, bo świat pełen jest epifanii: rozpięte przez noc pajęczyny, szkliste i rubinowe czereśnie, tęczujące kolumny komarów i serce bijące w gardle, kiedy z wylinki wyłania się ważka.  Podobną radość z urody Stworzenia opisał w pół wieku później równieśnik niemal Nikołki z drugiego końca Cesarstwa, podziwiający gody zaskrońców nad brzegami Niewiaży czy może Issy.

Reklama
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Diana Brzezińska: Bachata i morderstwa
Plus Minus
„Gra w kości”: Święte kości
Plus Minus
„Przyjaciele muzeum”: Sztuka zdobywania darczyńców
Plus Minus
„Mafia: The Old Country”: Wyspa jak z krwawego obrazka
Plus Minus
„Lato 69”: Edukacja seksualna
Reklama
Reklama