Pisane czerwonym atramentem

Czym była Polska Ludowa? ?Jak twierdzą historycy nowej lewicy, ostoją sprawiedliwości społecznej ?i areną wielkiej modernizacji. ?Jeśli kogoś mimo wszystko uciskała, ?to oczywiście kobiety. I gejów.

Publikacja: 24.10.2014 01:30

Bohdan Łazuka cierpi za tysiące w roli „przerysowanego” homoseksualisty. „Czterdziestolatek” okazał

Bohdan Łazuka cierpi za tysiące w roli „przerysowanego” homoseksualisty. „Czterdziestolatek” okazał się narzędziem opresji

Foto: POLFILM/EAST NEWS

Ze słowem „rewizjonizm" są same kłopoty. W polszczyźnie zagościło za sprawą obrońców ortodoksyjnego marksizmu, zaniepokojonych podważaniem dogmatów. Tak naprawdę jednak „rewizjonizmu" można by się dopatrzyć w każdej dziedzinie nauki, gdyby uznawano zań sięganie po nowe metody, odwoływanie się do nieznanych dotąd faktów, kwestionowanie dotychczasowych ustaleń.

W praktyce po termin ten sięga się znacznie rzadziej: mianem „rewizjonistycznych" określane są prace pisane z wyraźną intencją polemiczną, z zamiarem zakwestionowania nie pojedynczych ustaleń czy faktów, lecz uznanego dotąd szeroko rozumienia ważnego fragmentu przeszłości. Podobnych prac powstały w III RP dziesiątki, jeśli nie setki. Znaczna ich część odwołuje się do dwóch z wielkich XIX-wiecznych „mistrzów zwątpienia" – Marksa i Freuda – oraz tuzinów ich komentatorów i interpretatorów, aż po równie głośnych, co modnych (a dla wielu – mętnych) Slavoja Žižka, Jacques'a Derridę czy Jacques'a Lacana.

Z dymem machorki

Nie sposób ogarnąć w jednym szkicu wszystkich pisanych z tych pozycji prac historycznych. Najistotniejsze dla toczącej się dziś debaty są jednak nowe ujęcia polskiej historii najnowszej: czasów II wojny światowej, PRL i dróg do wolności. Warto się przyjrzeć dokonaniom rewizjonistów historycznych na tym polu, by zdać sobie sprawę, co łączy ostatnich lektorów KC PZPR i ironicznych hipsterów urodzonych po roku 1989.

Nowa humanistyka zabiera głos w imieniu „skrzywdzonych i poniżonych" w szczególny sposób: odrzucając tradycyjne narracje, koncepty narodu, państwa czy wolności politycznej

Wspólna im jest, jak się wydaje, gotowość do kwestionowania „wolnościowej" interpretacji dziejów Polski po roku 1939. Takich interpretacji jest, rzecz jasna, też niemało – jedne chętniej odwołują się do dorobku i etosu AK czy piłsudczyków, dla innych najważniejsze są dokonania KOR czy „Solidarności". Lektor KC i hipster kwestionują jednak każdy z tych obrazów: lektor twierdzi, że w PRL nie było niewoli, hipster – że rewolta przeciw PRL nie przyniosła wolności.

Swoje wpływy i ambicje zachowało również środowisko badaczy, którzy postawili sobie za cel obronę koncepcji przeszłości, jaką można by określić mianem Polski według Jaruzelskiego, skoro w uproszczonej i spopularyzowanej formie propagowana była niemal do śmierci w wypowiedziach architekta stanu wojennego i jego entuzjastów.

Koncepcja ta nie polega na prostym wybielaniu czy fałszowaniu polskich dziejów po roku 1939: jest w niej miejsce na potępienie stalinizmu, zbrodni katyńskiej czy nawet satelitarnego, zależnego statusu PRL wobec Moskwy. Zarazem jednak wizja ta podkreśla tragizm i odpowiedzialność formacji komunistów patriotów, którzy na kolejnych etapach i zakrętach dziejowych – począwszy od roku 1943 i formowania Związku Patriotów Polskich oraz I Armii Wojska Polskiego w ZSRS, przez pierwsze miesiące Polski Lubelskiej, Październik, gomułkowską stabilizację aż po stan wojenny i jego logiczną konsekwencję, Okrągły Stół – w imię realizmu i odpowiedzialności bronili polskiej racji stanu przed „awanturnikami", „krzykaczami" i „radykałami".

Wizja to znana aż za dobrze z wystąpień Jaruzelskiego czy tekstów publicystów tworzących zaplecze intelektualne generała: Mieczysława Rakowskiego, Daniela Passenta czy Jerzego Urbana. W jej obronę zaangażowali się jednak również związani z PZPR naukowcy: dr hab. Eleonora Syzdek (która debiutowała pracą „Państwo ludowe i Kościół katolicki" wydaną przez Centralny Ośrodek Doskonalenia Kadr Laickich, następnie zaś jej prace publikowały m.in. Ministerstwo Obrony Narodowej, Książka i Wiedza czy Wojskowa Akademia Polityczna im. F. Dzierżyńskiego), prof. Tadeusz Walichnowski (architekt antysemickiej kampanii z roku 1968, wynalazca niezapomnianej tezy o „osi Bonn–Tel Awiw") czy prof. Ryszard Nazarewicz.

Głównym oparciem instytucjonalnym tego środowiska stał się Instytut Badań Naukowych im. gen. Edwina Rozłubirskiego, powołany pod tą nazwą w roku 2003, wcześniej zaś działający jako Instytut Naukowy im. gen. Edwina Rozłubirskiego. Patron został wybrany nieprzypadkowo: Rozłubirski, związany w młodości z Gwardią Ludową i AL, twórca Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej, odegrał dużą rolę w organizowaniu inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, był jednym z najbliższych Jaruzelskiemu wojskowych w latach stanu wojennego, Aleksander Kwaśniewski zaś po wyborze na prezydenta RP powołał go na swojego nieformalnego doradcę.

Środowisko służb mundurowych i specjalnych stanowiło naturalne oparcie IBN: instytucja powstała na bazie kadr Rady Naukowej Związku Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, a jej kolejni dyrektorzy i członkowie zarządu zasiadają zarazem we władzach Stowarzyszenia Tradycji Ludowego Wojska Polskiego im. Generała Zygmunta Berlinga czy osławionego Stowarzyszenia Sowa, grupującego byłych oficerów WSI.

Generał Jaruzelski nie krył wielkich nadziei, jakie wiązał z powstaniem IBN: podczas jednej  z pierwszych konferencji instytutu uznał, że „powstała instytucja, która zacznie prostować kłamstwa na temat najnowszej historii naszego kraju", i – z typową dla siebie błyskotliwą erudycją – porównał nową placówkę do Dawida, zaś Instytut Pamięci Narodowej do Goliata. „Trzeba tylko znaleźć procę – marzył. – Znaleźć taką siłę przebicia, by argumentacja instytutu zostawiła ślad".

Proca okazała się trochę nadtoczona przez korniki: większość badaczy czynnych w instytucie trafiła tam już w wieku emerytalnym, publikowane przez IBN książki nie robiły furory na targach książki historycznej, nie wywoływały gorących dyskusji. Są jednak obecne na rynku, propagując racje weteranów PZPR.

Sam IBN nie prowadzi działalności wydawniczej: prace badaczy z tego kręgu publikuje przede wszystkim Oficyna Comandor, własność drugiego z kolei dyrektora instytutu, działacza PZPR Zbigniewa Kumosia. Jej nakładem ukazały się m.in. takie prace, jak „Stan wojenny w Polsce. Dokumenty i materiały archiwalne 1981–83" Tadeusza Walichnowskiego, „Trudna historia. Polemiki i repliki" byłego szefa kadr KC PZPR Władysława Honkisza czy pełen pasji pamflet „Nikt, czyli Kukliński. Rzecz o zdradzie" samego Zbigniewa Kumosia. Comandor wydawał książki Jaruzelskiego („Pod prąd. Refleksje rocznicowe"), Eleonory Syzdek („Była taka Polska"), wspomnienia sekretarza Gomułki Walerego Namiotkiewicza.

Ukazały się jej nakładem także wspomnienia oficerów LWP „Od zimnej wojny do NATO", historia ORMO i – by było ciekawiej – liczne wspomnienia Sybiraków, monografie bitew i frontów, zapiski Ryszarda Reiffa czy nawet relacje z procesu szesnastu. Grube tomy dokumentacji dokonań Jaruzelskiego jako prezydenta RP w roku 1990 nie pozostawiają jednak wątpliwości, co jest najważniejszym celem działania „anty-IPN".

Oczywiście, historia działalności naukowej i wydawniczej paleolewicy w Polsce nie ogranicza się do IBN: prace PZPR-owskiego profesora Ryszarda Nazarewicza wydawał założony w 1991 roku Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, którego nakładem ukazała się również m.in. monografia ukazująca Juliana Marchlewskiego jako „człowieka kierującego się w swych działaniach szlachetnymi pobudkami, przedstawiciela radykalnej lewicowej inteligencji, humanisty o rozległym wachlarzu zainteresowań".

Wyklęty powstań, ?ludu ziemi!

Książka i Prasa jest zresztą swego rodzaju arką przymierza między dawnymi nowymi laty: instytut wydaje radykalnie lewicowe czasopismo „Le Monde Diplomatique", któremu trudno się zdecydować, czy bardziej krytyczne jest wobec kolonializmu, kapitalizmu czy amerykańskiego imperializmu. W jego portfolio znajdują się klasycy marksizmu (ostatnio rzucono na rynek „Akumulację kapitału" Róży Luksemburg), szkice Piotra Ikonowicza, Andrzeja Dominiczaka („»Bez miłosierdzia« to pierwsza w Polsce książka poświęcona w całości krytyce Jana Pawła II") czy wreszcie „PRL bez uprzedzeń" związanego ze środowiskiem Krytyki Politycznej Jakuba Majmurka i Piotra Szumlewicza.

Nowa humanistyka zabiera głos w imieniu „skrzywdzonych i poniżonych" w szczególny sposób: zapoznając czy odrzucając tradycyjne – musimy tu sięgnąć po jej język – „narracje", struktury czy koncepty narodu, państwa i wolności politycznej. Skupia się na problemach klas, środowisk, mniejszości – i opisując je, występuje zarazem z mowami oskarżycielskimi pod adresem „opresyjnych struktur" i „wzorców kultury", czasem biorąc na celownik kapitalizm i mechanizmy wyzysku, czasem „patriarchalną kulturę europejską", a czasem stary, poczciwy imperializm amerykański przebrany w nowe szaty globalizacji.

U podstaw takiego podejścia leżą – nie zawsze nawet i nie przez wszystkich autorów uświadamiane, skoro należą już do mainstreamu kultury – założenia ideologiczne. Ten wielki zwrot we współczesnej kulturze europejskiej, który zaczął się od wielkiej trójcy „mistrzów podejrzeń": Marksa, Nietzschego i Freuda – podzielił się, niczym ujście Amazonki, na wiele nurtów, czerpiąc po drodze z wielu dopływów.

Jedni pozostają wierni szkole frankfurckiej, wiązanej z takimi myślicielami, jak Gyorgy Lukacs i Herbert Marcuse, sięgający po aparat pojęciowy marksizmu do tłumaczenia zjawisk kultury. Inni odwołują się do wypracowanych przez myślicieli z tego kręgu rozmaitych odmian „teorii krytycznej", wyszukującej „sprzeczności nowoczesnego kapitalizmu", czy wręcz do Antonio Gramsciego, marzącego o zwycięstwie marksizmu na płaszczyźnie kultury.

Jednym bliżej było do Benjamina, innym do Baumana; jednym do Junga, innym do Lacana. Wspólna im była fascynacja marksistowskimi kategoriami „alienacji" i „klas wykluczonych", przemocy społecznej, instytucjonalnej (a z czasem i symbolicznej), przekonanie o prymacie stosunków ekonomicznych.

Gej wejdzie ?do śródmieścia

Wychowane na tej wrażliwości i takim podglebiu intelektualnym kolejne roczniki absolwentów studiów humanistycznych wzięły się do opisywania „nienazwanego w najnowszej historii Polski". Z samego zwrotu w stronę historii gospodarczej i społecznej można się zresztą tylko cieszyć: o ile uboższy byłby nasz obraz PRL-owskiego półwiecza bez świetnej serii „W krainie PRL" Wydawnictwa Trio, którą stworzył i której patronował przez lata prof. Marcin Kula.

Poszczególne tytuły – jak to bywa z monografiami naukowymi z każdej dziedziny – mogą czasem bawić laików: prace poświęcone karierze syrenki i fiata 126p, modzie młodzieżowej („Teksas Land"), życiu codziennemu PGR czy Wyścigowi Pokoju pozwalają nam jednak dostrzec to, co tak naprawdę stanowi tkankę historii pod powierzchnią wielkich zrywów i pacyfikacji.

W nowej historiografii nie mogło jednak również zabraknąć opowieści o innych wykluczonych i represjonowanych niż studenci uniwersytetu i robotnicy Huty Warszawa. Miejsce esbeka w ortalionowym płaszczu, zomowca i tęgoszyjego kadrowego zajęły w tej opowieści groźne i wszechmocne struktury dominacji patriarchalnej.

Najmniej struktur, najwięcej faktów było w pierwszej książce tego nurtu – świetnej pracy Ewy Kondratowicz „Szminka na sztandarze. Kobiety Solidarności 1980–1989" (Sic!, 2001), która solidnie daje do myślenia nie tylko w kwestii zasług dla podziemia zarówno Ewy Kulik, jak Anny Walentynowicz, ale i tego, dlaczego tak niewiele o nich dotąd powiedziano.

W ślad za Ewą Kondratowicz ruszyła jednak zaprawiona w genderowych bojach Shana Penn – była dyrektor programowa International Museum of Women w San Francisco, współzałożycielka oficyny wydawniczej Feminist Press, aktywistka, której „Podziemie kobiet" (Rosner & Wspólnicy, 2003) stawiało śmiałe tezy o zdominowaniu „Solidarności" przez mężczyzn znajdujących oparcie w „ideologii Kościoła katolickiego". Obie autorki opublikowały w tym roku sequele swoich prac, znacznie bardziej radykalne od pierwowzoru – i wytyczyły szlak dla kolejnych badaczek.

Na nazwanie czekała druga potężna „przemilczana" mniejszość: homoseksualiści. Tu najważniejszą do dziś pracą pozostaje „Gejerel. Mniejszości seksualne PRL-u" Krzysztofa Tomasika (Krytyka Polityczna, 2012). Pracą zresztą, przy swoich słabościach warsztatowych i skłonności do osuwania się w pitaval, ciekawą i ważną. Autor szczerze zadeklarował we wstępie, że „przyjęta perspektywa, skupiająca się na nienormatywności seksualnej, wymusiła opowieść o Polsce (...) inną niż obowiązującą, dobrze już znaną, z banalnymi podziałami na PZPR i »Solidarność«, Wałęsę i Jaruzelskiego, walczący naród i uciskający go obóz władzy" – i chociaż razić może zblazowanie, z jakimi pisze o „banalnych podziałach", rozstrzygających przecież dla kondycji kraju i społeczeństwa, to rzeczywiście jest to opowieść o nienazwanym.

Można odnieść wrażenie, że Tomasik starał się w jednym tomie opowiedzieć zbyt wiele, pisząc o milicyjnych represjach, esbeckich szantażach (osławiona akcja „Hiacynt"), wizerunku homoseksualisty w filmie i powieściach – ale taka jest cena za podjęcie opowieści, po którą na pewno powinni sięgnąć akademicy piszący przyszłe historie społeczne Polski.

Trudno za dokonanie w pełni poważne uznać natomiast drugą książkę Tomasika, również opublikowaną przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej, „Homobiografie: pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku". Usiłowanie przypisania „tożsamości homoseksualnej" na podstawie bardzo nieraz wątłych racji czy przypuszczeń bardziej miało służyć podniesieniu temperatury sporu wokół gejów i coming outów niż poszerzeniu naszej wiedzy o historii literatury i kultury.

Od misji „ujawniania nieujawnionego" nie uchyla się związany z Krytyką Polityczną Błażej Warkocki („Homo niewiadomo: polska proza wobec odmienności"), Tomasz Nastulczyk („Homoseksualność staropolska: przyczynek do badań") – a można się spodziewać, że wykładowcy i magistranci rozkwitających w kolejnych ośrodkach akademickich Gender Studies pójdą w ich ślady. Instytut Badań Literackich stworzył nawet serię wydawniczą „Lupa Obscura". Pozostaje czekać na pierwszą pracę, z której dowiemy się o represjonowaniu w PRL Murzynów. A może Afroamerykanów?

Fantazmaty i sny

Pół biedy, jeśli te dociekania „nowej historiografii", nawet mocno jednostronne czy pisane z wyraźnym ideowym ostrzem, odwołują się do poczciwych, pozytywistycznych faktów. Kłopot zaczyna się, kiedy mamy do czynienia z ustaleniami nieweryfikowalnymi, bo odwołującymi się do psychoanalizy zbiorowej, do re- lub dekonstruowania wyobrażeń, do analizy tego, co „wypierane ze świadomości społecznej", i gdy towarzyszy temu niemała polemiczna pasja autora. A tak stało się w przypadku cieszącej się dużym rozgłosem, opublikowanej kilka miesięcy temu przez Andrzeja Ledera pracy „Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej" (Krytyka Polityczna, 2014).

To próba opowieści o sprawach szalenie ważnych: po pierwsze, o umykającej nam skali przemian społecznych i gospodarczych, jakie dokonały się na ziemiach dzisiejszej Polski w związku z Zagładą (i zniknięciem kilku milionów naszych współobywateli), brutalną reformą rolną (i ostateczną likwidacją polskiego ziemiaństwa), a wreszcie forsowaną w warunkach ustroju totalitarnego industrializacją. Rzeczywiście, polscy historycy, skupieni na narracji politycznej, na opisie bezprecedensowej tragedii, jaką był upadek II RP i „czwarty rozbiór Polski", nie wyodrębnili tych kwestii wystarczająco, nie potraktowali wymiaru przemian społecznych z wystarczającą uwagą. A przecież dokonały się one brutalnie i nieodwracalnie: można powiedzieć, odwołując się do słynnej pogróżki Tadeusza Krońskiego, że polskim komunistom nie udało się „nauczyć Polaków sowieckimi kolbami myśleć dialektycznie", ale już upaństwowić i rozparcelować jak najbardziej: ich nazistowskim poprzednikom udało się zaś kolbami zapędzić do wagonów i komór gazowych Żydów polskich. Kraj, jaki się po tym wyłonił, jest – mimo wszystkich „strażników pamięci", emigracji i przekazywanych uroczyście insygniów – radykalnie inny niż dawna Polska.

Tym, co razi najbardziej w książce Andrzeja Ledera, nie jest ani lacanowska frazeologia, wobec której prosty historyk często staje bezradny, ani grube generalizacje („albo Narutowicz, albo endecja"), których trudno uniknąć amatorowi, niezajmującemu się na co dzień badaniami historycznymi, mającemu niewielką znajomość warsztatu i dorobku historyków XX wieku. Uderza publicystyczna pasja, za sprawą której dostaje się właściwie każdemu: anachronicznej szlachcie, z jej upodobaniami do wolności, pazernemu chłopstwu, awansującemu po trupach współobywateli, wszechobecnej (u Ledera) endecji, historykom, którzy uparli się pisać o wymiarze zniewolenia politycznego, przede wszystkim zaś nowej polskiej klasie średniej, która – jak kilkakrotnie wypomina jej autor – „nade wszystko polubiła sushi". Nie przypadkiem są to „dyżurni podejrzani" środowiska Krytyki Politycznej – i trudno w tej sytuacji nie postrzegać „Prześnionej rewolucji" jako użytecznego narzędzia w długim marszu.

„Sine ira et studio" obiecywał pisać swoje „Roczniki" Publiusz Cornelius Tacyt. Obietnicy nie dotrzymał do końca, ale sformułowana przez niego zasada legła u podstaw europejskiej historiografii. Jeśli lewicowi rewizjoniści będą potrafili pisać „bez gniewu i uprzedzenia", warto będzie po ich publikacje sięgać, by dostrzec coś, co nam może umyka. W przeciwnym razie należałoby się ich obawiać.

—współpraca Małgorzata Urbańska

Ze słowem „rewizjonizm" są same kłopoty. W polszczyźnie zagościło za sprawą obrońców ortodoksyjnego marksizmu, zaniepokojonych podważaniem dogmatów. Tak naprawdę jednak „rewizjonizmu" można by się dopatrzyć w każdej dziedzinie nauki, gdyby uznawano zań sięganie po nowe metody, odwoływanie się do nieznanych dotąd faktów, kwestionowanie dotychczasowych ustaleń.

W praktyce po termin ten sięga się znacznie rzadziej: mianem „rewizjonistycznych" określane są prace pisane z wyraźną intencją polemiczną, z zamiarem zakwestionowania nie pojedynczych ustaleń czy faktów, lecz uznanego dotąd szeroko rozumienia ważnego fragmentu przeszłości. Podobnych prac powstały w III RP dziesiątki, jeśli nie setki. Znaczna ich część odwołuje się do dwóch z wielkich XIX-wiecznych „mistrzów zwątpienia" – Marksa i Freuda – oraz tuzinów ich komentatorów i interpretatorów, aż po równie głośnych, co modnych (a dla wielu – mętnych) Slavoja Žižka, Jacques'a Derridę czy Jacques'a Lacana.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje