Rozmowa z Romualdem Szeremietiewem

Generał Skrzypczak twierdzi, że nasza armia jest zdolna bronić kraju zaledwie przez trzy dni. Przypomnę, że w 1939 roku broniliśmy się przed napaścią dwóch mocarstw przez ponad 30 dni. A więc obecne możliwości obronne są dziesięciokrotnie mniejsze niż w 1939 roku.

Publikacja: 11.11.2014 01:00

Rozmowa z Romualdem Szeremietiewem

Foto: AFP

Dlaczego w niektórych środowiskach patriotyzm jest dziś w pogardzie?

Patriotyzm w naszym polskim przypadku w znacznej mierze oznacza gotowość do obrony ojczyzny. Współczesny naród polski formował się w XIX wieku w warunkach niewoli, a doświadczenie II RP, katastrofa września 1939, Powstanie Warszawskie 1944 i walka z Sowietami (Żołnierze Niezłomni) to ciągle bolesne sprawy. Nic więc dziwnego, że współczesnym Polakom postawa patriotyczna często kojarzy się z latami niepowodzeń, z przegranymi powstaniami i ofiarami. Mamy postawy kwestionujące polskie „cierpiętnictwo", czyli sens ofiar, a są też środowiska widzące patriotyzm jako rodzaj nacjonalizmu, który przeszkadza Polakom w pełnym zjednoczeniu się z Europą. Jednak zagrożenia, jakie się pojawiły, wskazują, że powinniśmy być zdolni do obrony kraju, a tej zdolności nie można zyskać bez patriotyzmu. Trzeba więc sięgnąć do wzorców, które obowiązywały w czasach II RP, gdy patriotyzm był oczywistością dla każdego Polaka. Kwestionowali to w tamtych czasach tylko komuniści, ale była to ekspozytura sowieckiej agentury bez wpływów w Polsce.

Czy bezpieczeństwo Polski jest zagrożone przez sytuację na Ukrainie?

Nie jest tak źle jak w 1939 roku, kiedy wojna wisiała na włosku, a my graniczyliśmy z dwoma wrogimi Polsce mocarstwami – Niemcami i Rosją. To nie oznacza jednak, że jesteśmy bezpieczni. Sąsiadujemy z Ukrainą, na której terytorium toczy się wojna, i z Rosją, która tę wojnę wywołała. To nie jest dobra sytuacja. I uważamy¸ że Polskę ochronią siły NATO. Zakładamy też, że Federacja Rosyjska nie jest w stanie zaatakować sojuszu północnoatlantyckiego, gdyż nie ma do tego wystarczających sił konwencjonalnych, a nie odważy się użyć broni nuklearnej. To może się okazać zawodne. Należy pamiętać, że gdy dochodzi do działań zbrojnych na niewielką skalę, to – nawet niezależnie od intencji zwaśnionych stron – wydarzenia mogą uzyskać dynamikę prowadzącą do wybuchu wojny powszechnej. Pierwszej wojny światowej nikt specjalnie nie chciał, a jednak wybuchła, bo zabójstwo austriackiego następcy tronu arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie uruchomiło ciąg zdarzeń, które do niej doprowadziły. Być może obecny konflikt na Ukrainie już uruchomił procesy prowadzące do III wojny światowej – wiceprzewodniczący rosyjskiego parlamentu Władimir Żyrinowski ogłosił, że prezydent Władimir Putin podjął decyzję o rozpoczęciu takiej wojny, w której Polska będzie „zmieciona z powierzchni ziemi".

Kiedy pisałem, że Rosja przygotowuje się do wojny, również z Polską, i że planuje użycie sił zbrojnych przeciwko sąsiadom, jeden z ekspertów nazwał to, co mówiłem, rojeniami wariata

Czy nasz rząd zachowuje się więc właściwie?

Jeżeli chodzi o relacje z Rosją, to są one na ogół właściwe. A jeżeli chodzi o kwestię obronności Polski, strategie wskazujące, jak mamy się bronić, to niekoniecznie tak jest. Na przykład w minionym miesiącu rząd przyjął strategię bezpieczeństwa narodowego z założeniem, że Polska jest bezpieczna.

A jednak postanowił zwiększyć środki na zakup uzbrojenia.

Raptem o 0,5 proc. PKB. Z 1,95 proc. do 2.

2 proc. PKB na wojsko to już jest spory wydatek.

Taki procent ustalono w NATO, gdy jeszcze nie było zagrożenia wojną. Rosja na uzbrojenie i modernizowaną intensywnie armię wydaje dużo więcej, nawet do 5 proc. PKB. A więc nie tylko w ilości wydawanych pieniędzy, ale także w wielkości procent PKB przeznaczanych na zbrojenia Rosjanie górują nad Polakami. Pamiętajmy też, że w naszym przypadku 80 proc. budżetu MON idzie na pensje, emerytury, bieżące utrzymanie infrastruktury i sił zbrojnych. Na bezpośrednie zakupy sprzętu i uzbrojenia zostaje 20 proc. Na dodatek resort obrony od lat nie wydaje całej kwoty, którą ma do dyspozycji, i oddaje pieniądze do budżetu. Szacuje się, że w ostatnich latach nie wykorzystano jakichś 10 mld zł. A na tzw. tarczę antyrakietową, czyli wzmocnienie obrony przeciwlotniczej kraju, potrzeba ok. 15–16 mld zł. A więc gdyby MON zagospodarował te oddane pieniądze, to mielibyśmy już co najmniej połowę tej tarczy.

Rosji i tak nie jesteśmy w stanie dorównać.

Ależ nie chodzi o to, aby Polska miała tyle samo czołgów i samolotów co Rosja. Generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca sił lądowych, twierdzi, że nasza armia jest zdolna bronić kraju zaledwie przez trzy dni. Przypomnę, że w 1939 roku broniliśmy się przed napaścią dwóch mocarstw przez ponad 30 dni. A więc obecne możliwości obronne są dziesięciokrotnie mniejsze niż w 1939 roku. To nie wygląda dobrze. Musimy stworzyć system obronny, który odstraszy potencjalnego agresora. Rzecz w sposobie obrony, a nie w ilości uzbrojenia.

Za to jesteśmy w NATO.

Problem z sojuszami polega na tym, że o ich skuteczności dowiadujemy się w momencie próby, czyli wówczas, kiedy trzeba odpierać agresora. W Akademii Obrony Narodowej przeprowadzono analizę, ile sojuszy zawartych w XX wieku sprawdziło się w praktyce. Otóż nie zawiodło tylko 2 proc. z nich.

Nie są to uspokajające dane.

Wiarygodność NATO jest większa niż naszych sojuszy z przeszłości, bo jego kręgosłupem są Stany Zjednoczone, a ten kraj jest supermocarstwem, potęgą militarną. Pozytywny jest też fakt, że ostatnio Amerykanie z powodu rosyjskiej agresji niejako wrócili do Europy, choć nie tak dawno zamierzali przenieść punkt ciężkości swej polityki w rejon Pacyfiku. Ale jest pewien szkopuł, na który oni sami zwracają uwagę – Polska w razie bezpośredniego zagrożenia nie może liczyć na pomoc krajów europejskich, a na wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych musiałaby czekać około 3 miesięcy. A więc tyle w razie ataku powinniśmy przetrwać. Sądzę zresztą, że to jest założenie zbyt optymistyczne. Należałoby się liczyć z koniecznością przetrwania w obronie co najmniej pół roku. Dlatego musimy mieć rozwinięte własne zdolności obronne, chociażby po to, żeby doczekać pomocy sojuszników.

Musimy kupować więcej uzbrojenia? Szkolić więcej żołnierzy?

To nie jest tylko kwestia liczby żołnierzy i ilości uzbrojenia. Musimy znaleźć – podkreślam – nasz, polski sposób na odstraszenie przeciwnika, przekonanie go, że agresja mu się nie opłaci.

Pytanie, czy to jest możliwe. Wojskowi podobno zawsze przygotowują się na wojnę, która już była, a nie na tę, która nadejdzie.

To zrozumiałe, bo bazują na zdobytych doświadczeniach, tymczasem pojawiają się nowe systemy uzbrojenia, agresorzy wymyślają nowe rozwiązania. Przykładowo zaskoczeniem dla Zachodu było użycie przez Rosję tzw. zielonych ludzików jako formy działań zbrojnych. Zresztą do niedawna nikt nie przyjmował do wiadomości, że w Europie może dojść do konfliktu zbrojnego. Kiedy pisałem, że Rosja przygotowuje się do wojny, również z Polską, i że planuje użycie sił zbrojnych przeciwko sąsiadom, jeden z ekspertów nazwał to, co mówiłem, rojeniami wariata.

I nadal trudno w to uwierzyć.

Wystarczy przejrzeć rosyjską doktrynę wojenną. Rosja ogłosiła, że jej celem jest zbudowanie geopolitycznej wspólnoty eurazjatyckiej. Niektórzy geopolitycy rosyjscy podkreślają: od Władywostoku do Lizbony. A ma to być zrealizowane w taki sposób, że Rosja nie tylko odbuduje swoje panowanie na terenach, które należały do Związku Sowieckiego, ale także przy pomocy Niemiec podporządkuje sobie zachód i południe Europy. W ten sposób ma powstać blok konkurencyjny wobec USA i równoważny Chinom. W tym zamiarze – jak twierdzi prof. Aleksander Dugin, jeden z wpływowych doradców prezydenta Putina – niepodległa Polska nie jest Rosji do niczego potrzebna.

Ale to jeszcze nie znaczy, że musi być zniewolona.

Nie mamy dotąd w historii przykładu, aby Moskwa miała do zaoferowania Polakom coś innego niż niewola. W Rosji od dawna lansowany jest pogląd, że Polacy są po prostu zdrajcami słowiańszczyzny, bo nie przyjęli prawosławia, tylko katolicyzm, i dziś są bardzo związani z USA, głównym wrogiem Rosji. Na dodatek Polska przez 300 lat była obecna na terenach, które zawsze chciała zagarnąć Rosja, uważając je za własne, i przez ostatnie 200 lat to się jej udawało. Chodzi o Białoruś, Ukrainę i kraje nadbałtyckie. Wszystkie one znowu muszą się bronić przed roszczeniami Rosji.

Niektórzy analitycy zastanawiają się, czy Rosja może się dopuścić ataku nuklearnego. Co pan o tym sądzi?

Istnieje podpisana przez prezydenta Rosji tajna instrukcja użycia broni nuklearnej, również przeciwko państwom, które tej broni nie mają. Rosja ma w swoim pakiecie agresywnych działań broń nuklearną. A trzeba pamiętać, że użycie broni atomowej nie musi oznaczać światowej apokalipsy. Można sobie wyobrazić, że „ktoś" wystrzeli z działa pocisk nuklearny niewielkiej mocy, rakietę taktyczną z taką głowicą, i spowoduje zniszczenie jakiegoś małego miasteczka. I nic więcej. Czy tego typu zdarzenie wywoła powszechny światowy konflikt? I co my byśmy zrobili, gdyby nas to dotknęło?

Sugeruje pan, że mogłoby to ujść płazem?

Prezydent Putin podnosi poprzeczkę coraz wyżej. Wydawało mi się, że zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego, z dziećmi na pokładzie wywoła szok i stanowcze działania, który przystopują Putina. Nic takiego się nie stało. Dlatego możliwe jest, że Rosja zechce przetestować kolejny próg niereagowania Zachodu, np. uderzenie nuklearne małej mocy na terytorium Ukrainy. Władimir Putin zrobi przecież wszystko, aby doprowadzić Ukrainę do stanu państwa upadłego.

Co pan przez to rozumie?

Państwo upadłe to takie państwo, które ma granice i władze, ale społeczeństwo, a zwłaszcza jego elity są tak skłócone, zdemoralizowane, że nie są w stanie podjąć żadnej decyzji, by przeciwstawić się zagrożeniu. Niedawno ukazała się w Polsce książka Douglasa Boyda „Ekspansja Kremla, historia podbijania świata", w której jest opisane, w jaki sposób Rosja nieustannie rozszerza swoje panowanie – najpierw osłabiając sąsiednie państwa, a później je zajmując. Rozbiory Polski też dokonały się w taki sposób. Najpierw nastąpiła demoralizacja elit, działała obca agentura wpływu, skorumpowano albo skłócono warstwy rządzące, a później Rosja, Prusy i Austria zajęły terytorium Rzeczypospolitej praktycznie bez wystrzału.

Nasze obecne elity są skłócone ?i bez agentów wpływu.

Nie byłbym tego „bez" taki pewien. Przecież wiadomo, jak bardzo kwestia smoleńska podzieliła elity i społeczeństwo. Rosjanie wyraźnie tym grają. Bo jeżeli to była rzeczywiście niezawiniona katastrofa, to nic nie stało na przeszkodzie, by szybko wspólnie przeprowadzić śledztwo i sprawę wyjaśnić. Tymczasem postępowanie toczy się już ponad cztery lata, Rosjanie nie oddają wraku samolotu ani czarnych skrzynek, a politycy polscy coraz bardziej skaczą sobie do oczu. Uważam, że agentura wpływu w Polsce jest bardzo aktywna i stosuje tę samą metodę, którą zastosowano wobec Polski w XVIII wieku.

W czym to się przejawia? Poza tym, że Rosjanie nie oddają wraku prezydenckiego samolotu.

Agenta wpływu trudno jest złapać za rękę. Zawsze może udawać kogoś korzystającego z wolności słowa, eksperta, który ma inne zdanie. Tymczasem dziwne jest, że chociażby sprawa rozwiązania WSI ciągle powraca. Nie chcę przesądzać, czy likwidacja WSI została przeprowadzona prawidłowo, ale pewne jest, że wracanie do tematu powoduje skłócenie sceny politycznej. Niektóre debaty toczone na forach internetowych i zamieszczane opinie wyglądają na inspirowane przez agenturę rosyjską. Możliwe, że ślimacząca się budowa gazoportu to też jest wynik pracy agentury wpływu, bo wyraźnie służy interesom Gazpromu. Choć myślę, że Rosja pracuje teraz przede wszystkim nad tym, aby wprowadzić swoich sołdatów na tereny Łotwy i Estonii. Chce przecież sprawdzić, jak bardzo sojusz północnoatlantycki będzie bronić Estończyków i Łotyszy. Rosjanie są niezadowoleni z aktywności amerykańskiej w Europie Środkowej, bo wiedzą, że ich plany będą trudniejsze do zrealizowania. Tym bardziej że obecność USA to może być jedyny punkt oporu, skoro Niemcy z jednej strony nie zgadzają się na umieszczenie w Polsce baz NATO, a z drugiej twierdzą, że Bundeswehra nie jest zdolna do obrony własnych granic. Osłabienie wiarygodności obronnej NATO byłoby bardzo przydatne Kremlowi.

Ale gdyby zielone ludziki pojawiły się na Łotwie czy w Estonii, to chyba Niemcy i inne kraje Unii zmieniłyby w tej sprawie zdanie?

Trudno powiedzieć. W 1938 roku minister Józef Beck zabiegał o stworzenie tzw. trzeciej Europy, bloku państw leżących między Niemcami a Rosją, które wspólnie broniłyby się przed ewentualną agresją tych krajów. Były sygnały, że porozumienie jest możliwe, ale ostatecznie w stolicach państw Europy Środkowej uznano, że lepiej nie wiązać się z Warszawą, bo może agresorowi wystarczy jako ofiara sama Polska. Z tego powodu inni starali się trzymać od Polski z daleka. Tego typu bojaźliwa postawa dominuje w tej chwili w Europie. Może dojść do sytuacji, że Rosja milimetr po milimetrze będzie się posuwać na Zachód, a ci, którzy będą o kilkadziesiąt centymetrów dalej na zachód, będą się zachowywali tak, by Rosji nie drażnić.

Nawet mając w pamięci niedawne doświadczenia historyczne sprzed ?II wojny światowej?

Ludzie żyjący w dostatku chcą przede wszystkim świętego spokoju. Przyznam zresztą, że sam, przewidując agresywną politykę Kremla, nie przypuszczałem, że tak szybko sięgnie on po środki zbrojne. Wydawało mi się, że Rosja będzie rozgrywała swoją partię przy pomocy gazu, co zajmie jej ładnych parę lat. Ale wszystko nabrało przyspieszenia, a teraz Europa i Stany Zjednoczone nałożyły sankcje na Rosję, które wraz z upływem czasu będą coraz bardziej dotkliwe. To wiele zmienia. Federacja Rosyjska główne dochody czerpie ze sprzedaży ropy naftowej i gazu, przy czym dla Rosji opłacalność sprzedaży ropy jest na poziomie minimum 114 dolarów za baryłkę. A cena baryłki spadła do 87 dolarów i nadal spada. Rosja ma rezerwy finansowe, ale długo uszczerbku w dochodach nie wytrzyma. Przewiduje się, że w ciągu czterech lat dojdzie w tym kraju do ciężkiego kryzysu gospodarczego. W ten sposób Ronald Reagan doprowadził do upadku ZSRR – obniżając coraz bardziej cenę ropy naftowej. Tak więc sankcje są dla Rosji niebezpieczne i Putin świetnie o tym wie.

Co się wtedy może wydarzyć?

Rosja może przyspieszyć realizację swoich planów. Przypomnę, że Hitler wcale nie planował wybuchu II wojny na wrzesień 1939 roku. Zamierzał ją wywołać w 1944 lub 1945 roku, kiedy miał się zakończyć proces rozbudowy armii. W 1939 roku był on zrealizowany zaledwie w 40 proc. Hitler natomiast chciał powiększyć swój potencjał, strasząc użyciem Wehrmachtu, aby podporządkować Niemcom różne kraje. Twierdził, że musi bronić Niemców zamieszkałych poza granicami III Rzeszy. A ponieważ reakcji Anglii i Francji nie było, wyciągnął wniosek, że Zachód jest słaby. Uznał, że po Austrii i Czechosłowacji zdoła podporządkować sobie Polskę. Tu się pomylił. Polska stawiła opór. Nasi sojusznicy wypowiedzieli Niemcom wojnę. W rezultacie w 1945 roku Hitler wojnę kończył, a nie zaczynał, i to z fatalnym dla siebie skutkiem. Co robi dziś Rosja? Prezydent Putin ogłosił, że będzie bronił Rosjan mieszkających poza granicami Federacji Rosyjskiej, i usiłuje zajmować kraje, w których owi Rosjanie mieszkają. Pytanie, do czego to wszystko doprowadzi.

A gdyby pan porównał naszą dzisiejszą sytuację polityczną do tej, w jakiej znajdowała się II Rzeczpospolita, czy znalazłby pan jakieś analogie?

W II RP elity i całe społeczeństwo chciały bronić kraju przed agresją zarówno ze wschodu, jak i z zachodu. Były marginalne środowiska myślące inaczej, mam na myśli Komunistyczną Partię Polski, ale to była po prostu sowiecka agentura. Zwolenników, np. pójścia z Hitlerem, nie było zaś w ogóle. Współczesne wynurzenia niektórych publicystów na temat rzekomej możliwości porozumienia z Hitlerem i wspólnego z Niemcami ataku na ZSRR to są baśnie z tysiąca i jednej nocy. Nie było w 1939 roku nikogo, kto byłby w stanie przekonać Polaków do wspierania agresywnych zamiarów Hitlera. Ktoś taki musiałby być samobójcą. Prezydent Ignacy Mościcki, marszałek Edward Śmigły-Rydz i minister Józef Beck samobójcami nie byli. Dziś nie mamy takiej jednoznacznej – gdy chodzi o postawy – sytuacji.

Sugeruje pan, że obecnie w Polsce są środowiska uważające, że należy się sprzymierzyć z Rosją?

Takie głosy się pojawiają.

Chyba jakiś kompletny margines? Jeżeli ma pan na myśli Janusza Korwin-Mikkego, to przecież nikt nie traktuje go poważnie.

Z marginesami jest tak, że jeżeli dostaną mocne wsparcie, to przestają być marginalne. Pojawiają się przecież głosy typu: po co nam ta Ukraina, to są faszyści, banderowcy. To jest teza suflowana przez propagandę rosyjską. A na przykład Ruch Autonomii Śląska wysłał wiernopoddańczy list do ambasadora Rosji, prosząc, aby władze rosyjskie – jak podkreślono, jeśli to możliwe – nie celowały swoimi rakietami w Śląsk, bowiem „naród śląski" nie ma nic wspólnego z rusofobicznymi Polakami. A więc są przyczółki, z których można skorzystać. Znacznie lepsze niż te, które Rosja miała przed 1939 rokiem.

A nie musimy się obawiać ukraińskiego nacjonalizmu? Sprawy historyczne powinny pójść w niepamięć?

W tej chwili w konflikcie z Rosją formuje się nowoczesny naród ukraiński. Zyskuje własną świadomość i tożsamość. Pojawia się też pytanie, co zostanie uznane przez ukraińskie elity za fundament narodowej tożsamości. Mamy niestety taki problem, że część tych elit odwołuje się do ideologii nacjonalizmu integralnego i UPA. Co prawda w ostatnich wyborach ugrupowania nacjonalistyczne przegrały, ale z racji zbrodni, jakich w czasie II wojny światowej dopuścili się nacjonaliści ukraińscy na polskiej ludności cywilnej, powinniśmy być czujni. Polska nie może tego zapominać, przemilczeć, a tym bardziej godzić się na to, by Ukraińcy odwoływali się do „tradycji" upowskich. Gdyby ten kierunek na Ukrainie zwyciężył, to mielibyśmy poważny kłopot.

Romuald Szeremietiew jest doktorem habilitowanym nauk wojskowych, profesorem Akademii Obrony Narodowej, znawcą historii ?II RP. Kilka dni temu został szefem Biura Inicjatyw Obronnych przy AON

Dlaczego w niektórych środowiskach patriotyzm jest dziś w pogardzie?

Patriotyzm w naszym polskim przypadku w znacznej mierze oznacza gotowość do obrony ojczyzny. Współczesny naród polski formował się w XIX wieku w warunkach niewoli, a doświadczenie II RP, katastrofa września 1939, Powstanie Warszawskie 1944 i walka z Sowietami (Żołnierze Niezłomni) to ciągle bolesne sprawy. Nic więc dziwnego, że współczesnym Polakom postawa patriotyczna często kojarzy się z latami niepowodzeń, z przegranymi powstaniami i ofiarami. Mamy postawy kwestionujące polskie „cierpiętnictwo", czyli sens ofiar, a są też środowiska widzące patriotyzm jako rodzaj nacjonalizmu, który przeszkadza Polakom w pełnym zjednoczeniu się z Europą. Jednak zagrożenia, jakie się pojawiły, wskazują, że powinniśmy być zdolni do obrony kraju, a tej zdolności nie można zyskać bez patriotyzmu. Trzeba więc sięgnąć do wzorców, które obowiązywały w czasach II RP, gdy patriotyzm był oczywistością dla każdego Polaka. Kwestionowali to w tamtych czasach tylko komuniści, ale była to ekspozytura sowieckiej agentury bez wpływów w Polsce.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy