Joanny d’Arc z cekaemem

- Terroryści boją się nas bardziej niż chłopaków - śmieją się kurdyjskie bojowniczki. Dżihadyści wierzą ponoć, że jeśli zostaną zabici przez dziewczynę, nie trafią do raju.

Aktualizacja: 08.02.2015 09:43 Publikacja: 08.02.2015 00:01

Midia Raqqa (z lewej), szefowa YPJ, omawia sytuację na froncie z weteranką i nowicjuszką. Fot. Frede

Midia Raqqa (z lewej), szefowa YPJ, omawia sytuację na froncie z weteranką i nowicjuszką. Fot. Frederic Lafargue

Foto: Polaris/EAST NEWS

– Mam na imię Zilan. Mam 20 lat – mówi sympatyczna dziewczyna siedząca na materacu ustawionym pod odrapaną ścianą. Jej czarne, niezbyt długie włosy wystają spod zimowej czapki. Ubrana jest w moro, na które narzucony jest ciemnoszary polar i granatowa kurtka przeciwdeszczowa. Wygląda, jakby była na obozie harcerskim. – Jestem z Qamiszlo. W YPJ jestem od trzech lat, jestem snajperką.

YPJ (Yekineyen Parastina Jin, czyli Kobiece Oddziały Obrony) to żeńskie oddziały samoobrony syryjskich Kurdów. Powstały razem z YPG, ich męskim odpowiednikiem, przed trzema laty, gdy zaczęła się wojna domowa w Syrii. Kobiece wojsko to wyjątek w regionie, w którym kobiety mają niewiele praw. W Państwie Islamskim, z którym Kurdowie prowadzą krwawe walki, rola kobiet w działaniach zbrojnych może najwyżej przyjąć formę tzw. dżihadu al-nikah, czyli świadczenia usług seksualnych walczącym mężczyznom. Mogą też wysadzić się w powietrze. Ale w Rożawie wszystko jest inaczej.

Zachód słońca na Bliskim Wschodzie

Nawet doświadczeni globtroterzy mieliby problem ze wskazaniem na mapie Rożawy. Dosłownie słowo to oznacza „zachód słońca", ale Kurdowie nazywają tak zachodni Kurdystan – ściślej, tę jego część, która należy do Syrii. Na początku syryjskiej rewolucji tereny te zostały przez nich opanowane, a następnie stworzono tam trzy kantony: Dżazirę, Efrin i Kobane. Łącznie zamieszkuje je około 4 mln ludzi. Tu znajduje się też Qamiszlo, nieformalna stolica syryjskich Kurdów, a także wioska Harke, w której stacjonuje oddział Zilan.

Odkąd Harke znalazła się w strefie przyfrontowej, nie ma w niej mieszkańców. Przedtem mieszkali tu chrześcijanie obrządku syryjskiego. Tereny te w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk, a Państwo Islamskie spaliło wiele znajdujących się tu wsi i miasteczek, mordując mieszkańców, jeśli tylko byli Kurdami, chrześcijanami lub Arabami z klanów wspierających YPG.

Pijemy kolejną herbatę. Dziewczyny stacjonują w jednym z opuszczonych domów. W pomieszczeniu panuje półmrok. Na podłodze leży dywan, przy ścianach – materace. Przy wejściu jest też piecyk na ropę, bo o tej porze roku jest tu już zimno. W pomieszczeniu jest schludnie, widać kobiecą rękę, nawet jeśli nawykła ona do trzymania kałasznikowa lub karabinu snajperskiego.

– Nukta, mam 19 lat, w YPJ jestem od roku – mówi siedząca obok Zilan dziewczyna o bardzo smutnym spojrzeniu i dziecięcej jeszcze twarzy, mocno kontrastującej z karabinem opartym o ścianę za jej plecami. Na swoje moro narzuciła bordowy płaszcz. – Oczywiście, że się boję, gdy ruszamy na akcję, bo to prawdziwa walka. Dżihadyści wystrzeliwują w naszą stronę rakiety. My mamy tylko kałasznikowy i... daszki.

Jak się okazuje, „daszek" to jeszcze sowieckiej produkcji cekaemy, zwane tak od skrótu DshK, w polskich wspomnieniach czasu wojny znane jako „diegtiariow" – a Nukta swój chrzest bojowy przeszła pół roku temu pod Tel Hamis. – Z naszego oddziału nikt nie zginął, ale w brygadzie dwie dziewczyny zostały szahidkami (Kurdowie nazywają tak nie samobójczynie, lecz po prostu kobiety, które zginęły za sprawę) – wspomina. – Bitwa trwała dwa dni, posuwaliśmy się na południe, spod Tel Maruf do Tel Hamis. Nasz oddział zabezpieczał tyły, ale kilka jednostek YPJ było na pierwszej linii z chłopakami z YPG. Kiedy widziałyśmy rannych i ciała poległych... Nie, nie bałyśmy się. Chciałyśmy walczyć.

Zilan najbardziej dumna jest ze swojego karabinka snajperskiego. – Przy dobrej pogodzie trafiam w cel na dwa kilometry. Terroryści boją się nas bardziej niż chłopaków z YPG, bo nie chcą zginąć z naszej ręki – dodaje ze śmiechem. Dżihadyści wierzą ponoć zabobonnie, że jeśli zostaną zabici przez dziewczynę, nie pójdą do raju i nie mają co liczyć na hurysy. – Kiedyś ruszyłyśmy do boju z weselnym okrzykiem (w polskich uszach brzmi trochę jak jodłowanie). Trzeba było widzieć panikę w ich szeregach! – cieszy się Yana, dwudziestoparoletnia komendantka oddziału.

Oddział Yany liczy 20 osób, z czego połowa stacjonuje w Harke, połowa w sąsiedniej wsi. – Struktura YPJ jest prosta: oddziały liczą około 20 osób, kilka oddziałów tworzy batalion – tłumaczy Yana. – Bataliony zaś podlegają komendanturze kantonu. Oczywiście w YPJ od dołu do samej góry są tylko kobiety.

Uczennice „Ojczulka"

Kobiece oddziały wojskowe i taka ich struktura to jednak nic nowego. To pomysł Abdullaha Ocalana, słynnego kurdyjskiego „Apo". Jego portrety i cytaty z jego książek wiszą w Rożawie wszędzie, choć sam przywódca partii tureckich Kurdów PKK, uznanej przez Turcję i wiele innych krajów za organizację terrorystyczną, jak wiadomo, od 16 lat przebywa w więzieniu na wyspie Imrali, 1500 km od Qamishlo. Już w więzieniu Ocalan zdecydował się na „wielki zwrot": odrzucił marksizm, stanowiący dotąd fundament ideowy PKK, oraz – cały czas pozostając pod wpływem lewicowych intelektualistów europejskich i amerykańskich – stworzył „projekt polityczny" dla Kurdystanu, wprowadzany obecnie w życie w Rożawie. PKK jest wprawdzie organizacją Kurdów tureckich, ale granica turecko-syryjska dzieli wiele rodzin i klanów: w szeregi YPG i YPJ zaciągnęło się wielu Kurdów z Turcji.

Kobiece Oddziały Obrony to też wynik przemyśleń Ocalana, który, jak przystało na entuzjastę ideologii lewicowych, zarządził istnienie w strukturach PKK parytetów oraz zasady, że każde ciało kolegialne musi mieć dwóch współprzewodniczących: kobietę i mężczyznę. Zasady te jednak wprowadzane były w społeczności bardzo patriarchalnej i konserwatywnej – stąd, jak mówi mi Barish, młody Turek piszący książkę o trzech pokoleniach PKK, w oddziałach ściśle przestrzegana była segregacja płciowa, a wszelkie kontakty intymne były surowo zakazane. – Początkowo ojcowie niechętnie widzieli swoje córki w wojsku, w górach, bojąc się o to, że zhańbią tam rodzinę, obcując z niespokrewnionymi z nimi mężczyznami – opowiada Barish. – W pierwszym pokoleniu PKK zdarzało się, że za złamanie zakazu kontaktów intymnych karano śmiercią. Teraz już tylko grozi za to wydalenie z PKK. Były też przypadki badania dziewictwa poległych żołnierek. Wtedy dopiero ojcowie zaufali Ocalanowi. Dowództwo PKK czy YPJ przejmuje odpowiedzialność za czystość ich córek.

Yana przekonuje mnie, że w YPJ nie ma formalnego zakazu relacji miłosnych. – Ale nie jest to dobrze widziane, bo odciągałoby uwagę od sprawy – dodaje. – Relacje między nami a żołnierzami YPG są wyłącznie przyjacielskie.

Dziewczyny z YPJ i młodzi mężczyźni z YPG spotykają się tylko w czasie bitew i szkoleń. Czas wolny spędzają oddzielnie, osobno też ćwiczą. Ale zasada unikania relacji intymnych ma szerszy wymiar: YPJ bowiem przypomina kobiecy zakon rycerski, coś w rodzaju legionu Joanny d'Arc, którego członkinie rezygnują z życia osobistego, prywatnych marzeń, stworzenia rodziny. Rzeczywiście, dziewczyny mówią wyłącznie o wolności, Kurdystanie, prawach kobiet, a także o liderze PKK, „Ojczulku" i jego książce, która według nich jest bramą do prawdziwej wolności. Ciężko jest cytować ich słowa – ociekają patosem. Taka jednak obowiązuje retoryka.

– Cieszę się, że jako kobieta mogę bronić innych kobiet, nie tylko Kurdyjek, ale wszystkich mieszkanek Syrii: muzułmanek, chrześcijanek, Arabek – mówi Zilan, spytana, czemu wstąpiła do YPJ. – Dopiero tu mogłam poznać siebie i stanąć na nogi. Wielokrotnie spotykałam kobiety zgwałcone przez terrorystów z Państwa Islamskiego, widziałam ciała zabitych przez nich kobiet. Gdybym dostała się w ich ręce, poderżnęliby mi gardło, tak jak robią ze snajperkami. Ale nie boję się niczego. Moim jedynym marzeniem jest wolność, wolny Kurdystan i wolne kobiety. Mam nadzieję, że kiedyś zapanuje tu pokój, i o to będę walczyć do ostatniej kropli krwi – mówi 20-latka, weteranka po trzech latach zabijania.

– Służba w YPJ otworzyła mi oczy, zobaczyłam, jak bezradne są kobiety w naszym świecie – dodaje Nukta. – Tu poznałam prawa kobiet, ich historię i wiele rzeczy, o których dotąd nie miałam pojęcia. Dobrze poznałam też islam, który zawsze chciał pognębić kobiety. Wcześniej myślałam, że kobiety nie mogą żyć tak samo jak mężczyźni, wierzyłam, że to, co mówi islam, to prawda. Teraz wiem, że to dyskryminacja, a jej uzasadnienie to bajki. Mam nadzieję, że powstanie wolny Kurdystan.

Terroryści chcą zabrać nam wszystko: naszą ziemię, nasze życie, naszą wolność – mówi siedząca obok 22-letnia bojowniczka. – Nasz cel jest jeden: oczyścić Rożawę z bandytów Państwa Islamskiego. Musimy osiągnąć ten cel, bo jesteśmy to winni naszemu przywódcy Ocalanowi. To dzięki niemu się obudziłyśmy i teraz idziemy drogą przez niego wskazaną. Walczymy nie tylko dla naszych ludzi, ale dla całego Bliskiego Wschodu.

Taka wizja świata to efekt wielogodzinnych szkoleń politycznych, którymi objęci są wszyscy członkowie YPJ, YPG i kurdyjskiej służby bezpieczeństwa Asaisz. Nie brzmi to dobrze, zważywszy na marksistowską przeszłość PKK: tyle że jej członkowie tkwią dziś między totalitarnym reżimem Assada a rządzącym się szarijatem Państwem Islamskim. Bojowniczki YPJ brzmią jak aktywistki lewicy – tyle że siedzą w okopach.

Matka Żydówka, ojciec Ormianin

Większość zwolenników Ocalana to osoby niezbyt religijne, sporo z nich uważa islam za opresyjny, ale nad głową Yany wisi obrazek Matki Boskiej, a w głębi kalendarz z Jezusem. – To nie nasz dom, więc niczego nie będziemy usuwać – mówi Zilan. – Dla nas wyznanie nie ma znaczenia. Kiedyś była u nas palestyńska dziennikarka i spytała o mój stosunek do symboli religijnych. Powiedziałam jej, że mama jest Żydówką, a ojciec Ormianinem. Dziennikarkę zamurowało – śmieje się Yana.

Władze Rożawy podkreślają poszanowanie dla wszystkich religii. Zwolennicy Ocalana w ostatnich latach odnowili ormiańskie kościoły w Diyarbakir i okolicach, zniszczone przed 100 laty podczas rzezi Ormian przez armię turecką. Państwo Islamskie burzy nie tylko kościoły i synagogi, ale i meczety. – W Tel Maruf splądrowali i spalili dwa meczety, bo stwierdzili, że kurdyjski meczet to nie meczet – mówi Yana i zaprasza na obiad.

– Wszystko już mamy gotowe – zapewnia z uśmiechem. Wychodzimy więc na zewnątrz. Pogoda jest marna, dżdży. Linia frontu pogrążona jest w mgle, z której dochodzą odgłosy wystrzałów rakietowych. – Chłopcy z YPG poszli trochę pogonić bandytów – mówi Yana. Tymczasem Eilen i Zilan wykopały małe dołki, na których ustawiły kratki. Na nich upiekły kawałki kurczaka. Pozostałe bojowniczki przygotowały ryż. „Stoliczku, nakryj się" – tyle że w kwaterze nie ma stolika.

Wiele rodzin kurdyjskich wysyła do YPJ jedną z córek, podczas gdy inne mają prowadzić normalne życie: wyjść za mąż, urodzić dzieci, służyć krajowi. Coraz częściej jednak do YPJ zaciągają się też mężatki, wdowy, matki. Wiele z nich zostaje szahidkami i we wszystkich kurdyjskich miastach rozrastają się cmentarze. Chłopcy i dziewczyny z YPJ i YPG spoczywają w ziemi obok siebie.

– Mam na imię Zilan. Mam 20 lat – mówi sympatyczna dziewczyna siedząca na materacu ustawionym pod odrapaną ścianą. Jej czarne, niezbyt długie włosy wystają spod zimowej czapki. Ubrana jest w moro, na które narzucony jest ciemnoszary polar i granatowa kurtka przeciwdeszczowa. Wygląda, jakby była na obozie harcerskim. – Jestem z Qamiszlo. W YPJ jestem od trzech lat, jestem snajperką.

YPJ (Yekineyen Parastina Jin, czyli Kobiece Oddziały Obrony) to żeńskie oddziały samoobrony syryjskich Kurdów. Powstały razem z YPG, ich męskim odpowiednikiem, przed trzema laty, gdy zaczęła się wojna domowa w Syrii. Kobiece wojsko to wyjątek w regionie, w którym kobiety mają niewiele praw. W Państwie Islamskim, z którym Kurdowie prowadzą krwawe walki, rola kobiet w działaniach zbrojnych może najwyżej przyjąć formę tzw. dżihadu al-nikah, czyli świadczenia usług seksualnych walczącym mężczyznom. Mogą też wysadzić się w powietrze. Ale w Rożawie wszystko jest inaczej.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy