Chile, rok 1966, a więc kilka lat przed wojskowym zamachem stanu Augusto Pinocheta, którego widmo nadciąga powoli nad kraj. W niewielkiej osadzie leżącej gdzieś na pustyni Atakama, jednym z najsuchszych miejsc na świecie, życie toczy się wokół dwóch rzeczy: kopalni saletry – zawiadywanej przez Niemca o nazwisku Hauser (Daniel Brühl) i zapewniającej robotę większości mężczyzn w regionie – oraz kina, przybytku przyciągającego bodaj więcej wiernych niż lokalny kościół.
Lone Scherfig, twórczyni filmów „Była sobie dziewczyna” i „Włoski dla początkujących”
Nie chcąc rezygnować z cotygodniowej rozrywki, przykuty najpierw do łóżka, a potem do wózka inwalidzkiego Medardo wpada na pomysł, by w seansach uczestniczyła tylko jedna osoba, która następnie streści to, co obejrzała. Wysłani jako pierwsi chłopcy absolutnie nie radzą sobie z powierzonym im zadaniem. Ten się jąka, tamten nic nie pamięta, bo podczas projekcji skupiał się na towarzyszących mu koleżankach, trzeci zaś mówi od rzeczy. Dopiero María Margarita spełnia pokładane w niej nadzieje. Po powrocie z pokazów dziewczyna z takim zaangażowaniem relacjonuje to, czego zaznała, że wnet w jej występach zaczynają uczestniczyć inni mieszkańcy wioski, których nie stać na bilet.
Czytaj więcej
„Buntownik z wyboru” plus „Tożsamość Bourne’a” podzielone przez dylematy AI dadzą serial Steve’a...
„Opowiadaczka filmów” Lone Scherfig, duńskiej reżyserki znanej z takich tytułów jak „Włoski dla początkujących” (2000), „Była sobie dziewczyna” (2009) i „Jeden dzień” (2011), to bez wątpienia list miłosny do ruchomych obrazów. Zapisany wprawdzie nie na taśmie 35 mm, a na nośniku cyfrowym, ale za to wypływający prosto z serca, a przynajmniej do pewnego momentu. To także pean na cześć tych, którzy filmy oglądają. Jeśli można go do czegoś porównać, to do uchodzącego dziś za klasyk „Cinema Paradiso” Giuseppe Tornatore (1988), również tematyzującego magię tkwiącą w doświadczaniu gry świateł i cieni rzucanych na ekran.
Trochę z „Cinema Paradiso” Tornatore, trochę z „Fabelmanów” Spielberga
W będącym adaptacją prozy Hernána Rivery Leteliera utworze Scherfig kreśli idealistyczną, ale i romantyczną wizję, w której kino jawi się jako centrum kosmosu. Po przekroczeniu jego progów ludzie ledwo wiążący koniec z końcem zapominają o piętrzących się trudnościach. Przenoszą się do rzeczywistości, w której zmyślone przez Fabrykę Snów historie (repertuar – poza „Parasolkami z Cherbourga” Jacques’a Demy’ego z 1964 r. – jest tu iście amerykański) nie są tak nudne jak szara codzienność. Nie bez powodu cytatem, który najbardziej rezonuje w tej anegdocie, jest ten o drukowaniu legendy z „Człowieka, który zabił Liberty Valance’a” (reż. John Ford, 1963), ważny także dla bohaterów „Fabelmanów” (reż. Steven Spielberg, 2022).