Wygrać z hejtem
Jesienią 2010 r. w irackiej prowincji Diwanija polski patrol najechał na minę. W wyniku odniesionych ran zmarł sierż. Andrzej Filipek. Trzech innych żołnierzy zostało rannych. Filipek pozostawił żonę, sześcioletniego syna i dwuletnią córeczkę. Miał 31 lat. Służył w wojsku od 12 lat. W Iraku był po raz trzeci. Wcześniej wyjeżdżał do Syrii i dwukrotnie do Bośni i Hercegowiny.
Ppor. Jacek Żebryk – wtedy sierżant – był świadkiem jego śmierci. W czasie pożegnania zmarłego w polskiej bazie niósł przed lawetą, na której złożona była trumna, zdjęcie kolegi przepasane czarną opaską.
Żebryk po powrocie do kraju przeczytał komentarze do artykułów o śmierci swojego kolegi i innych polskich żołnierzy. Niektórzy nazywali ich bandytami, najemnikami, okupantami, nawoływali do ich zabijania. „Niech te parszywe mendy wrócą bez nóg, bez rąk – z pokiereszowaną gębą i wydłubanymi oczami zdychajcie w afgańskich piaskach – może jako nawóz – będzie z was jakiś pożytek" – to jeden z wielu wpisów, które żołnierz znalazł w sieci.
Weteran postanowił walczyć z hejterami, o obraźliwych wpisach w internecie informował policję i prokuraturę. – Nie mogę się zgodzić, że obrażani są żołnierze, którzy zginęli na misji. Oni nie mogą się już bronić, także gdy grozi się ich rodzinom – tłumaczy ppor. Żebryk.
W ciągu czterech lat złożył 137 zawiadomień na policji, w prokuraturach i sądach. Ustalił autorów ponad 50 wpisów, w których internauci namawiali do zabijania polskich żołnierzy. Efekt był taki, że zapadło kilkanaście wyroków, sądy zasądziły grzywny od 50 zł do 2,5 tys. zł. Pieniądze te trafiły do stowarzyszenia, które wspiera rodziny poległych żołnierzy.
Tylko w co dziesiątej sprawie zapadł wyrok skazujący. Pozostałe były umarzane. Żołnierz zwykle słyszał o niskiej szkodliwości czynu, policjanci namawiali go, aby kierował sprawy na drogę cywilną.
Zaledwie kilka dni temu w sądzie doszło do ugody pomiędzy żołnierzem a Stanisławem N., rolnikiem z tarnowskiej wsi, który pod tekstem o wojnie w Iraku chwalił działania talibów, a jednocześnie ubliżał Żebrykowi. – Stanisław N. ma zamieścić przeprosimy na pierwszej stronie portalu wp.pl i ponieść koszty sprawy sądowej – mówi mi ppor. Żebryk.
On sam też stał się celem ataków internautów. Przez jakiś czas miał policyjną ochronę. Dostał 40 listów, których autorzy – w imię Allaha – grozili śmiercią jemu i jego rodzinie. „My ciebie i twoją całą rodzinę wyślemy do piachu" – napisał ktoś do żołnierza. Sprawą zajęła się prokuratura. Wojskowy i śledczy podejrzewali, że za groźbami stał lider jednej z najbardziej agresywnych sekt (groził m.in. przeorowi Jasnej Góry). Prokuratorowi nie udało się jednak tego udowodnić.
MON, choć ocenia krytycznie wpisy na forach, formalnie nie wspiera działań prawnych podejmowanych przez Żebryka. Wsparcie otrzymuje on od Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju.
– Liczba hejtów spada, chociażby dlatego, że polskich żołnierzy praktycznie nie ma już na misji w Afganistanie i na szczęście nikt nie ginie. Zmienia się też na lepsze podejście społeczeństwa do weteranów – podsumowuje ppor. Żebryk.
Zespół stresu pourazowego
Ppor. Przemysław Kowalski w Afganistanie. Oglądam zdjęcie z 2007 r. Rozpostarte ręce pozwalają żołnierzowi utrzymać równowagę, gdy balansuje na wielkiej lufie armaty. W tle pudełka białych domów, zielona dolina, za nimi ostre krawędzie gór, a nad nimi ciemne chmury.
14 sierpnia 2007 r. konwój, w którym jechał Kowalski, wpadł w zasadzkę. Pojazd został trafiony pociskiem wystrzelonym z granatnika przeciwpancernego. „W całym samochodzie pojawił się dym, szyby popękały, broń mi chyba wyleciała z ręki" – opisywał. W wyniku odniesionych ran zginął wtedy dowódca pojazdu por. Łukasz Kurowski. „Kiedy Łukasz od nas odszedł, wszyscy płakaliśmy" – wspominał weteran, dodając: „Na pewno ta sytuacja zmieniła mnie. Teraz wiem, jak kruche jest ludzkie życie i jak szybko można je stracić. A moje relacje z rodziną chyba się nie popsuły. Jeżeli walczyłem, to walczyłem sam w sobie, a nie przelewałem tego na innych".
– Jestem dumny, że jestem żołnierzem. Najważniejszy jest szacunek i zrozumienia dla tego, co robiliśmy – tłumaczy mi dzisiaj. Jego zdaniem ważne jest to, aby weterani stali się mentorami młodych żołnierzy. Dzielili się swoimi doświadczeniami i umiejętnościami, pomagali uniknąć zagrożeń, w których oni sami się znaleźli.
Przemysław Kowalski służy dzisiaj w Wojskowym Oddziale Gospodarczym w Zgierzu. Nie wszyscy jednak radzili sobie z tak traumatycznymi sytuacjami. Z badań przeprowadzonych przez Wojskowe Biuro Badań Społecznych wśród żołnierzy XI zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie wynika, że co trzeci polski żołnierz wracający z tego kraju miał zaburzenia emocjonalne i kłopoty rodzinne. Szacunki wojskowych lekarzy psychiatrów wskazują, że u kilku–kilkunastu procent uczestników misji mogą występować objawy PTSD (posttraumatic stress disorder – zespół stresu pourazowego).
Aż 90 proc. ankietowanych żołnierzy przyznało, że w Afganistanie byli narażeni na ostrzał artyleryjski, 83 proc. twierdzi, że doświadczyło bezpośredniego zagrożenia życia. Większość używała broni.
Jacek Matuszak uczestniczył w sześciu zmianach w Iraku i Afganistanie, na misjach spędził niemal trzy lata. Jako cywilny pracownik wojska nie miał broni, uczestniczył w różnych projektach realizowanych dla lokalnych społeczności.
„Gdy myślę o misji, powraca do mnie wspomnienie stołu w prowizorycznej pralni urządzonej w bazie. Był to zwykły drewniany mebel zrobiony przez jakiegoś lokalnego stolarza. Wyjmując pranie, kładło się na nim rzeczy, zanim zapakowało się je do worka. Kiedyś zauważyłem, jak jeden z amerykańskich żołnierzy – czekając, aż jego pranie się skończy – przy pomocy noża wycina na tym blacie jakiś napis.
Gdy skończył i ze swoim praniem poszedł do siebie, z ciekawością zajrzałem, co też takiego napisał na blacie. Zobaczyłem napis, który wówczas nie zrobił na mnie wrażenia. W tłumaczeniu brzmiał on tak: Jeśli stoisz w tym miejscu i czytasz ten napis, znaczy, że przeżyłeś jeszcze jeden dzień w tym piekle. Sentencja jakich wiele. Wróciłem do niej kilka tygodni później i zapamiętałem na zawsze, gdy dowiedziałem się, że jej autor nie miał szczęścia i zginął na jednym z patroli. Za każdym razem, gdy szedłem do pralni, odczytywałem sobie tę sentencję, ciesząc się, że ją widzę i mogę przeczytać" – wspominał Matuszak.
Brak wiedzy
Jacek Żebryk jest jedną z twarzy kampanii społecznej „Szacunek i wsparcie", organizowanej od trzech lat. Jej pomysłodawcą jest m.in. ppłk Leszek Stępień.
W 2002 r. w Afganistanie stracił on nogę po wybuchu miny przeciwpiechotnej. Dochodził do siebie przez trzy lata. Musiał całkowicie zmienić swoje życie, przekwalifikował się, ukończył informatykę na Politechnice Wrocławskiej. Pracował w szkole oficerskiej w stolicy Dolnego Śląska, a jednocześnie aktywnie działał w Stowarzyszeniu Rannych i Poszkodowanych na Misjach poza Granicami Kraju.
Gdy ruszyła kampania, opowiadał mi, że jej celem jest wsparcie weteranów, „aby nie wstydzili się tego, że brali udział w misji zagranicznej". Raził go brak wiedzy na ich temat. I to, iż społeczeństwo nie rozumiało, że ci żołnierze jechali do innego kraju pod flagą biało-czerwoną.
– Po powrocie byliśmy postrzegani, jakbyśmy przybyli z innego świata – mówił mi Jaco (nie występuje pod imieniem i nazwiskiem), podoficer z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca, który odniósł kontuzję w czasie misji (dzisiaj poza armią, organizuje szkolenia dla miłośników wojskowości). Irytowało go, że po powrocie z misji ludzie pytali go, ile zarobił. W jednym ze spotów kampanii Jaco mówi: „Ja jestem żołnierzem, taka jest moja praca. I nigdy nie liczyłem pieniędzy".
Kampanię na rzecz weteranów wsparli artyści i gwiazdy sportu, m.in. Marcin Gortat (zaprasza weteranów na mecze NBA, pomaga dzieciom rannych i poległych żołnierzy).
Polski rząd poważnie zajął się wsparciem dla weteranów jakieś trzy, cztery lata temu. Od 2012 r. obowiązuje ustawa o weteranach, dzięki której przysługuje im m.in. bezpłatna pomoc psychologiczna, zapomoga po ukończeniu 65. roku życia i dodatkowe pięć dni urlopu wypoczynkowego. Ci, którzy otrzymali status weterana poszkodowanego, dodatkowo mogą bezpłatnie korzystać z usług wojskowej służby zdrowia, otrzymać pomoc finansową na kształcenie (np. studia), korzystać z ulg w komunikacji miejskiej i PKP.
– Ustawa o weteranach jest dobra dla tych, którzy mają niewielki uszczerbek na zdrowiu. W moim przypadku nie zadziałała – uważa jednak Mariusz Saczek. Jego zdaniem armia powinna ubezpieczać żołnierzy od odpowiedzialności cywilnej. – Wtedy nie byłoby mojej sprawy w sądzie, ubezpieczyciel pokrywałby wszystkie koszty rehabilitacji – dodaje.
Od kilku miesięcy przy MON działa Centrum Weterana. Ma ono status jednostki wojskowej. Pracuje w nim zaledwie dziewięć osób, które wspierają weteranów. Placówka ta jednak nie może na razie np. tworzyć sieci wolontariuszy, którzy mogliby jej pomagać, nie może też prowadzić zbiórek pieniędzy dla konkretnych żołnierzy.
Z danych zebranych przez dr. Jerzego Tomczyka, historyka z Centrum Weterana, wynika, że w 80 misjach zagranicznych od lat 50. brało udział około 112 tys. polskich żołnierzy. Wojskowi byli nie tylko w Iraku, Afganistanie (jest tam jeszcze ich niewielka grupa) czy na Bałkanach. Pełnili też służbę m.in. w Libanie, Syrii, Egipcie, Mali, Namibii, Pakistanie, Iranie, Gruzji, Tadżykistanie czy Haiti.
We wszystkich misjach od 1953 r. życie straciło 119 Polaków. Pierwsi polscy oficerowie zginęli w katastrofie amerykańskiego samolotu w czasie misji w Korei, która odbywała się w ramach Komisji Nadzorczej Państw Neutralnych (uczestniczyli w niej też wojskowi z Czechosłowacji, Szwecji i Szwajcarii). 7 listopada 1955 r. zginęli kpt. Władysław Rudnicki, por. Zygmunt Zieliński oraz mjr Jakub Zygielski.
Leszek Stępień, który kieruje Centrum, uważa, że system wsparcia dla weteranów działa, „chociaż powinien być doskonalony". Jego zdaniem pomocą dla weteranów powinno się zajmować nie tylko państwo, ale także samorządy czy organizacje pozarządowe.
– W tej chwili w Polsce aktywnie działają dwa stowarzyszenia weteranów: jedno skupia tylko rannych i poszkodowanych, drugie uczestników misji ONZ. W Holandii takich stowarzyszeń jest 38 – mówi oficer.
U nas nie ma nawet jednego, które skupiałoby wszystkich weteranów.
Autor dziękuje ppłk. Leszkowi Stępniowi, dyrektorowi Centrum Weterana, za możliwość skorzystania z tekstów zebranych w projekcie „Dwa światy"