Reklama
Rozwiń

Polska jest na celowniku Rosji. Jaka polityka wobec Ukrainy byłaby najlepsza?

Działania naszego państwa wobec Ukrainy stają się zakładnikiem polaryzacji wewnętrznej i spirali nakręcających się antyukraińskich emocji. Wśród ugrupowań politycznych maleje chęć angażowania się we wspieranie sąsiada, co szkodzi bezpieczeństwu i prestiżowi państwa oraz, paradoksalnie, utrudnia spełnienie oczekiwań istotnej części ich własnego elektoratu.

Publikacja: 11.07.2025 06:00

Przed spotkaniem prezydentów Andrzeja Dudy i Wołodymyra Zełenskiego w Kijowie, 28 czerwca 2025 r.

Przed spotkaniem prezydentów Andrzeja Dudy i Wołodymyra Zełenskiego w Kijowie, 28 czerwca 2025 r.

Foto: Thomas Peter/ REUTERS

Chwilę po północy rozległo się wycie syren. Jak zwykle – pomyślałem. Alarmy przeciwlotnicze w ukraińskiej stolicy są wszak codziennością, zwłaszcza nocą, gdy na obrzeża Kijowa dociera kilka puszczanych przez Rosjan dronów. Tej nocy – z 16 na 17 czerwca – alarm zwiastował jednak coś poważniejszego. Rosja wypuściła rekordową liczbę kilkuset dronów, z których wiele zdołało dolecieć do Kijowa. Przez otwarte okno słyszałem ich brzęczenie cały czas, podobnie jak salwy z karabinów mobilnych jednostek obrony przeciwlotniczej usiłujących je unieszkodliwić. Po dwóch czy trzech godzinach pojawiły się do tego informacje o wypuszczeniu przez Rosję „rakiet”, czyli pocisków manewrujących, i „balistyki”, czyli pocisków balistycznych, które można zestrzelić jedynie systemami Patriot.

Rozległy się odgłosy potężnych wybuchów, a wraz z nimi ujadanie przestraszonych psów.

Nocny ostrzał zakończył się nad ranem, po kilku godzinach. Okazało się wtedy, że Rosjanie trafili w blok mieszkalny – zginęło 29 osób, 134 zaś zostały ranne.

Podobne ostrzały są coraz częstsze. 23 czerwca zginęło sześć osób, a prawie 20 zostało rannych. W maju zaś jeden z ostrzałów trwał trzy dni z rzędu, a gdy się zakończył, widziałem, że niektórzy mieszkańcy Kijowa, w tym pracujący na bardzo odpowiedzialnych stanowiskach, chodzą niczym zombie i nie są w stanie się na niczym skupić. W metrze w tych dniach schowało się łącznie prawie 50 tys. osób, zwłaszcza rodziny z malutkimi dziećmi.

Czytaj więcej

Kłamstwo katyńskie znów użyteczne
Reklama
Reklama

Czy wiemy, czego tak naprawdę jako państwo chcemy od Ukrainy?

Dlaczego o tym tak piszę? Z perspektywy osoby regularnie odwiedzającej ukraińską stolicę – miasto wciąż stosunkowo bezpieczne, oddalone od linii frontu o kilkaset kilometrów, dobrze chronione – znacznie wyraźniej niż w Polsce widać, iż pokój jest rzeczą kruchą. Odczuwa się też, że stan bezpośredniego zagrożenia nie tylko dla ukraińskiej wspólnoty narodowej czy państwa, ale każdego mieszkańca wywołuje niezwykle silne emocje.

Łatwiej pojąć pytania, które zadają powszechnie zwykli Ukraińcy. Dlaczego Zachód godzi się na to, aby nas mordowano? Czy nie rozumiecie, że powstrzymujemy resztkami sił szaleńca, który może również was zaatakować? Dlaczego Polska, której tak jesteśmy wdzięczni za pomoc i solidarność w 2022 r., od nas się oddala? I skąd wasza obsesja na punkcie Wołynia?

Odpowiadać na te proste pytania nie jest łatwo, jeśli się rozumie, że wojna sprzyja labilności emocjonalnej. Tymczasem uczciwe mówienie ofiarom bombardowań (nie wspominając już o rodzinach, których bliscy zginęli na froncie), że moralne zasady nie determinują polityki, a emocje społeczeństw i działania jego elit politycznych „w trybie wojennym” różnią się mocno od „trybu pokojowego”, wymaga wrażliwości i psychologicznych umiejętności. W końcu, nawiązując do Wieszcza, oni cierpią i szaleją, a my możemy zostać odbierani jako ci, którzy mądrze i wesoło zawsze sądzą.

Spośród tych kwestii najłatwiej wyjaśniać Ukraińcom pogarszanie się postaw Polaków. Wspominam więc o różnicach kulturowych z uchodźcami pochodzącymi głównie ze wschodu i południa Ukrainy, regionów bardziej odległych kulturowo od Polski niż Galicja czy Wołyń. Mówię o błędach komunikacyjnych władz Ukrainy w stosunku do Polski. Wskazuję na wieloletnią niefrasobliwość Kijowa w zadośćuczynieniu postulatom godziwego pochówku ofiar obłąkańczego w swym okrucieństwie – i w swej głupocie – ludobójstwa zorganizowanego przez UPA oraz zaprzestania gloryfikacji zbrodniarzy, którzy byli za nie odpowiedzialni. O stojących w Równem i Zbarażu pomnikach inicjatora rzezi Dmytra Klaczkiwskiego czy o kulcie głównego odpowiedzialnego – Romana Szuchewycza. A w końcu dla wielu Polaków to właśnie zdolność do jasnego potępienia tej oczywistej zbrodni jest miernikiem tego, czy Ukraina podziela wartości europejskie i faktycznie chce zbliżyć się do Polski, a nie jedynie na papierze.

Kogoś te argumenty przekonują, kogoś nie. Najważniejsze jest jednak uświadomienie sobie, że te doświadczenia z Ukrainy podczas wojny i z dialogu z Ukraińcami pozwalają na poszerzenie perspektywy i sformułowanie w tym kontekście pewnych pytań na użytek wewnętrzny, polski. Najważniejsze z nich brzmi: czy wiemy, czego tak naprawdę jako państwo od Ukrainy chcemy.

Owszem, zapewne od środowisk lewicy po narodowców każdy się zgodzi, że Ukraina, jakiej chcemy i jakiej pragniemy, to kraj bezpieczny, oddzielający nas od imperialnej Rosji, bogatszy i przyjazny Polsce, w którym polski biznes i polska kultura będą mocno obecne, który nie będzie tworzył swojej tożsamości historycznej na kulcie ludobójców, natomiast będzie wspierał nasz kraj w jego wizji bezpieczeństwa regionalnego i integracji europejskiej. Integracji sceptycznej wobec trendów nadmiernej centralizacji UE i wrażliwej na postulaty poszanowania narodowych odrębności.

Reklama
Reklama

Czy jednak jesteśmy gotowi wdrożyć stosowną strategię działania? A także – czy w ogóle jesteśmy otwarci na uczciwy dialog i z Ukrainą, i wewnątrzpolski na ten temat, biorąc jako punkt wyjścia diagnozę ks. Józefa Tischnera: (…) ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie poznać prawdy o sobie, jeśli pozostaniemy w oddaleniu od siebie, zamknięci w ścianach naszych lęków, lecz musimy spojrzeć na siebie niejako z zewnątrz, ja twoimi, a ty moimi oczami.

Czytaj więcej

Kto zapewni Polsce parasol nuklearny? Ekspert z Francji wylewa kubeł zimnej wody

Jak zapobiec uwikłaniu Polski w wojnę w Ukrainie? Lęk skłania do fałszywej diagnozy

Odpowiedź na pytania, jakie padły w poprzednim akapicie, nie jest oczywista. Na pewno z perspektywy doświadczeń wojennych, które zbieram, regularnie podróżując do Ukrainy w czasie wojny, uwagę zwraca kilka zatrważających trendów.

Przede wszystkim widać, iż zrozumiały lęk przed uwikłaniem Polski w wojnę skłania coraz większą liczbę Polaków do fałszywej diagnozy, jak jej zapobiec, a mianowicie do polityki asekuracyjnej. Narasta przekonanie, że kiedy maniak, zebrawszy zgraję lumpów, systematycznie podpala biedną wioskę sąsiada, to najlepszą metodą obrony naszego własnego, dość już bogatego obejścia jest inwestowanie w sprzęt przeciwpożarowy i pożyczanie sąsiadowi wody tudzież gaśnic. Część do tego uważa, że uciekających sąsiadów należy zawracać, bo cóż to za pogorzelcy, skoro przyjeżdżają furmankami z częścią dobytku. Innymi słowy – nasila się myślenie podobne do tego, które skłoniło Zachód w 1938 i 1939 r. do minimalizowania swojego zaangażowania w sprawę pomocy najpierw Czechosłowacji, potem Polsce.

Propagatorom tego sposobu myślenia umyka potencjał wojskowy Ukrainy dysponującej potężną, zaprawioną w bojach armią o ogromnym potencjale innowacyjności, który sprawia, że nasz wschodni sąsiad jest nie tylko biorcą, ale może być szybko też dawcą bezpieczeństwa. Nie dostrzega się także tego, że bezpieczeństwo i zamożność Polski będzie pochodną członkostwa Ukrainy w NATO – bo pozostawanie jej w szarej strefie między imperialną Rosją a UE nie tylko przyniesie Ukraińcom brak bezpieczeństwa i nędzę, ale nam samym– i to w najlepszym razie – trwałą niepewność i konieczność ponoszenia zwiększonych wydatków wojskowych na utrzymanie polskiej Linii Maginota.

Wejście Ukrainy do NATO oznaczałoby tymczasem zaangażowanie się USA w obronę status quo na wschód od Polski, co bezpieczeństwo naszego kraju wzmacniałoby fundamentalnie. Ewentualny kontrargument, że Ukraina w Sojuszu doprowadziłaby do erozji amerykańskiego zaangażowania się w NATO w ogóle nie przekonuje – żadne z dotychczasowych rozszerzeń, w tym o Polskę, nie przyniosło takiego skutku.

Reklama
Reklama

Przeocza się również to, że o ile dla części sektorów polskiej gospodarki członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej będzie wyzwaniem, przynajmniej przez pewien czas, to z perspektywy rozwoju całej naszej gospodarki, będzie ono ewidentnie korzyścią. Doświadczenie uczy, że na rozszerzeniu UE najbardziej gospodarczo korzystały kraje graniczące z nowym państwem członkowskim.

Przede wszystkim jednak umyka uwadze, że przyjęcie postawy defensywnej paradoksalnie wcale nie zmniejsza ryzyka wojny z Rosją, lecz je zwiększa. Z perspektywy Kremla bowiem postępowanie Polski w pierwszych miesiącach 2022 r., które istotnie, jeśli nie walnie, przyczyniło się do uratowania Ukrainy dowiodło racji tych, którzy uważają, iż jakaś forma kontroli nad Polską, a przynajmniej nad jej polityką zagraniczną, jest niezbędna z powodu „interesów życiowych” samej Rosji. Innymi słowy – czy będziemy pomagać Ukrainie, czy nie, na celowniku Kremla i tak będziemy.

Wobec tego najlepszą formą wybicia Putinowi strzelby z rąk jest dalsze intensywne wzmacnianie Ukrainy oraz przekonywanie Rosjan, że jesteśmy silnym państwem o bitnym wojsku, które w razie próby napaści spuści armii rosyjskiej lanie. Paradoksalnie pomaga nam w tym pamięć historyczna – Rosjanie uważają Polskę za państwo o tendencjach imperialnych, które ongiś było w stanie skutecznie konkurować z Rosją o Ukrainę i Białoruś, i mają tendencje do przeceniania naszego potencjału.

Czytaj więcej

Rosja nie może wygrać tej wojny. To najważniejsze

Trzeba aktywniej zwalczać antyukraińską demagogię

Asekuracyjne myślenie o bezpieczeństwie można zrozumieć u prostych ludzi, natomiast powaga sytuacji (którą, dalibóg, w Kijowie odczuwa się mocniej niż w Polsce) winna skłaniać polskie elity narodowe – i rzecz jasna także rządy – do aktywniejszego zaangażowania się w kształtowanie nastrojów opinii publicznej. Tak, by podtrzymać społeczną legitymację dla podejmowania działań, które przyczynią się do odparcia ewentualnego rosyjskiego najazdu, a zarazem pomogą ukształtować taki model stosunków polsko-ukraińskich, który przyniesie Polsce długofalowe gospodarcze i polityczne korzyści. Z podejmowaniem takich efektywnych działań w Polsce mamy narastające kłopoty, mimo osobistego zaangażowania wielu polityków dobrej woli, zarówno z ław rządowych, jak i opozycyjnych.

Reklama
Reklama

Sytuacja tymczasem wymaga dostarczania Ukrainie broni i pieniędzy, przygotowywania naszego państwa do działania na wypadek wojny, a więc dbania o solidaryzm społeczny. Wreszcie wymaga również proaktywnej postawy na arenie międzynarodowej, w tym utrzymywania Rosji w strategicznej niepewności co do potencjalnego zaangażowania się Europy w pomoc Ukrainie na miejscu.

Ponadto warto sobie uświadomić, że odbudowa kraju będącego obecnie z powodu rosyjskiej agresji w oczach zainteresowania całego świata z pewnością cały świat też zaciekawi. Wygranie konkurencji o wpływy z innymi potężnymi państwami, często o sprawniejszej administracji i bez obciążenia bagażem emocji na tle historii, w tym z Niemcami, będzie możliwe, jeśli się wykorzysta przewagę w postaci bliskości geograficznej, kulturowej oraz językowej Polski i Ukrainy i wciąż pozytywnego obrazu u Ukraińców.

Do tego wszystkiego trzeba jednakże polityki aktywnej wobec Ukrainy, takiej jak w 2004, 2014 czy 2022, a nie asekuracyjnego trendu, który rozpoczął się wiosną 2023 r., czyli w roku wyborów parlamentarnych. Dlatego tak ważne byłoby odtworzenie wśród elit polskich minimalnego konsensusu co do zakresu spraw niezbędnych do podjęcia w relacjach z Ukrainą bez obaw o to, jak zostanie odebrane przez grupy niepoprawnych ukrainosceptyków. A także podjęcia systemowych działań w samej Polsce na rzecz ściślejszej integracji, a niekiedy wręcz asymilacji przebywających u nas Ukraińców z polskim społeczeństwem. Trzeba to zrobić po to, aby utrudnić tworzenie się nielubianych przez Polaków ukraińskich gett i rozwiać społeczne obawy.

Potrzebne byłoby też jednak odważniejsze zwalczanie antyukraińskiej demagogii, która wręcz godzi w polskie bezpieczeństwo wewnętrzne i poprzez prymitywizację debaty publicznej zawęża pole politycznego manewru dla elit politycznych. Poza tym jest jawnie wykorzystywana przez Rosję.

Obecnie takie działania podejmują głównie niektórzy dziennikarze czy działacze społeczni. Natomiast wśród elit politycznych – od liberałów po konserwatystów i narodowców – narasta sceptycyzm co do potrzeby bądź zdolności aktywnego kształtowania agendy stosunków polsko-ukraińskich. Obawy przed potencjalnymi kosztami wyborczymi osłabiają wolę; zniechęcają do podejmowania pracy z elektoratem i kształtowania jego poglądów, zachęcają zaś do reagowania na zrozumiałe obawy społeczne w sposób najprostszy – rywalizacji, kto szybciej utożsami się z istniejącymi lękami i wypisze je na sztandarach programowych jako podstawę politycznego programu.

Reklama
Reklama

Tyle że taka postawa dodaje tylko paliwa politycznego tym środowiskom, które albo nie potrafią wyzwolić się z antyukraińskich obsesji, albo nie pragną rozwiązania problemów z Ukrainą, gdyż trudniej będzie wtedy im samym rozniecać tożsamościowo-historyczne emocje. Emocje zaś nacjonalizują społeczeństwo w duchu dalece odległym od myśli wielu wybitnych, zasłużonych dla Polski polityków, w tym choćby Romana Dmowskiego ostrzegającego, że patriotyzm nie powinien osłabiać krytycznego myślenia, a „szerzenie w narodzie przyjemnych złudzeń co do własnej wartości jest tym szkodliwsze, im dalsze są one od prawdy”.

Czytaj więcej

Kłopoty Rosji. Kolejne kraje wymykają się spod jej wpływów

Dlaczego Ukraińcy uważają, że nie warto ustępować Polsce?

Poprawa sprawczości państwa w wymiarze ukraińskim byłaby w interesie wszystkich ugrupowań. Zyskałyby także te, które podkreślają niebezpieczeństwa związane z nadmiernie życzeniowym myśleniem polskich ukrainofilów oraz postulują uzależnianie wsparcia dla Ukrainy od rozwiązania problemów „okołowołyńskich”. Otóż – i to jest trzecia kijowska obserwacja – polaryzacja polityczna w Polsce, która przekształca każdy wycinek życia społecznego w instrument walki wewnętrznej, a także rywalizacja o grupę wyborców „ukrainosceptycznych” zniechęca ukraińskie elity do inwestowania w rozwój relacji z Polską i do radykalnego rozwiązywania istniejących problemów na tle historii. Zmniejsza więc szanse na realizację powszechnych oczekiwań, w tym zwłaszcza „ukrainosceptyków”. Dzieje się tak dlatego, że Polska jest postrzegana jako kraj niezdolny do właściwego określenia priorytetów swoich działań, w sytuacji gdy Ukraina od trzech lat zmaga się z odparciem ludobójczej agresji, a nad Europą unosi się widmo wojny. Polskie działania są odbierane – niesłusznie zresztą – jako objaw obsesji na punkcie historii i chęci pozbawienia Ukrainy istotnej części tożsamości, a więc dążenie do ukształtowania wzajemnych relacji nie jako dwóch partnerów, lecz państwa hegemona i państwa klienta.

To wszystko, podobnie jak niezdolność kolejnych rządów w Warszawie zmarginalizowania wpływu na politykę środowisk radykalnie antyukraińskich, podatnych na rosyjską dezinformację, prowadzi do wniosku, że niezależnie od skali ustępstw Kijowa, w Polsce nie zmieni się podejście do historii i protekcjonalny stosunek do Ukrainy. Z tych samych powodów wewnątrzpolitycznych Ukrainie nie opłaca się rekontekstualizacja historii ani istotniejsze ustępstwa wobec Polski w kwestiach „okołowołyńskich”.

Wrażenie to wzmacniane jest diagnozą, że Polska z powodu obaw o właśnie bezpieczeństwo będzie i tak czuła się zobligowana do pomocy Ukrainie, gdyż ewentualne zwycięstwo Rosji przyniesie radykalny wzrost ryzyka wojny dla samej Polski; a do takich działań skłaniać będą Warszawę zachodnioeuropejscy partnerzy. W ten sposób Kijów dochodzi do wniosku, że rozwiązanie problemów w relacjach wzajemnych z Polską nie musi być dlań priorytetem. Oczywiście, nad Dnieprem nie dostrzega się destrukcyjnego wpływu na samą Ukrainę takiej lichej, bo nadmiernie wycinkowej analizy, prowadzącej do fałszywej diagnozy ogólnej. Lekceważy się potencjał ogromnej wspólnoty doświadczeń, sposobu myślenia i interesów łączących Polaków i Ukraińców. Nie docenia się roli, jaką Polska wciąż obiektywnie odgrywa w udzielaniu pomocy Ukrainie, a także przecenia poziom zależności suwerennego państwa polskiego od elit brukselskich czy waszyngtońskich. Nie rozumie się, że Ukraina obiektywnie więcej straci na pogorszeniu relacji niż sama Polska.

Reklama
Reklama

Niemniej, wychodząc z założenia, iż partner większy i silniejszy ponosi też większą odpowiedzialność za stan wzajemnych stosunków, trzeba zadać pytanie, czy takie poglądy obecne w Kijowie są w polskim interesie? I czy ich utrzymywanie się sprzyja czy nie sprzyja realizacji naszych interesów?

Czytaj więcej

Władimir Putin przygotowuje Rosjan do kolejnej Wielkiej Wojny

W Ukrainie spada sympatia do Polski. Spirala złych emocji szkodzi obu krajom

W kontekście sprawczości państwa warto też zadać pytanie – i to będzie czwarta obserwacja wzmocniona kijowskimi doświadczeniami – czy jest w ogóle ktoś w Polsce, kto jeszcze kształtuje naszą politykę wobec Ukrainy opartą na pewnej strategii? Elity polityczne, w obawie przed kosztami działań proukraińskich, stają się coraz bardziej wycofane, biznes zaś, choć żywi nadzieję na zauważalny udział polskich firm w procesie odbudowy Ukrainy, to jednak ma ograniczone przełożenie na politykę, którą rządzą celowo podgrzewane emocje społeczne.

W rezultacie ewidentnie brakuje jasnej strategii, a przynajmniej zdolności do jej wcielania. Z jednej strony podejmujemy działania zgodne z przesłaniem politycznym Czartoryskiego, Piłsudskiego, Giedroycia i Jana Pawła II, którzy dążyli do porozumienia i współpracy polsko-ukraińskiej. Z drugiej strony boimy się upiorów polskich komunistów, którzy dążyli do tego, aby czerpać swoją legitymację polityczną z antyukraińskiej agitacji, a teraz znajdują ideowych kontynuatorów.

Na pewno na kształt polityki wobec Ukrainy wpływ wywiera także Rosja, która jest zainteresowana jako żywo rozbratem polsko-ukraińskim oraz inwestuje sporo swego kapitału, aby utrudnić działania kolejnym rządom RP. Na podobnej zasadzie oddziałuje – o paradoksie – aktywność ukraińskich „banderomularzy”, którzy bojąc się zakwestionowania mitu fundacyjnego swojej działalności, opartego na heroizacji UPA i negacji ludobójstwa, utrudniają spełnienie minimalnych polskich oczekiwań w zakresie upamiętnienia ofiar i uruchomienia zakrojonych na szeroką skalę ekshumacji.

Wreszcie problem piąty – który nad Dnieprem również bardziej się uwidacznia niż nad Wisłą – to ryzyko nakręcenia się spirali emocji szkodliwych dla obu krajów. O ile uczucia Polaków związane z raptowną zmianą składu etnicznego państwa, niedostosowaniem części uchodźców do polskiej obyczajowości są zrozumiałe, to emocje Ukraińców związane z egzystencjalnym zagrożeniem dla ich kraju, narodu oraz dla własnego życia i majątku powinny być zrozumiałe jeszcze bardziej dla każdej osoby posiadającej zdolność do minimalnej empatii i myślenia w kategoriach innych niż prymat narodowej solidarności. Ba – te emocje mogą się zmieniać szybko, w ciągu kilku tygodni.

O tym, że w Polsce spada sympatia do Ukrainy i Ukraińców – postrzeganych zapewne głównie przez pryzmat uchodźców i imigrantów – wiadomo powszechnie. Jak jest zaś w Ukrainie? Dość wspomnieć, że według badań Centrum Mieroszewskiego, w 2022 r. Polacy byli narodem, który 83 proc. Ukraińców obdarzało sympatią, a niechęć oscylowała wokół 0,5 proc. Dwa lata później poziom sympatii spadł jednak do 41 proc., a niechęci wzrósł do 5 proc. Przy czym w sposób szczególny przyczyniły się do tej zmiany doniesienia mediów o wysypywaniu ukraińskiego zboża oraz blokadzie granicy przez protestujących rolników i przedstawicieli firm transportowych. Wtedy w ciągu kilku tygodni nastąpił spadek sympatii o 23 pkt. proc

W tej sytuacji można i należy podejmować ustawiczne wysiłki na rzecz promowania pozytywnego obrazu Polski, Polaków i przekonywania ukraińskich partnerów, że rozwiązanie wzajemnych problemów tak, aby realizacja interesów Polski nie godziła w interesy Ukrainy, jest możliwe. Niemniej utrwalanie wciąż pozytywnej koniunktury dla Polski w Ukrainie wymaga szerokiego konsensusu społecznego. Jak go osiągnąć, gdy wyniszczająca państwo polaryzacja polityczna uczyniła z każdej najmniejszej sprawy przedmiot polityki wewnętrznej?

Czytaj więcej

Kto zechce walczyć za ojczyznę, jeśli Rosja podbije Ukrainę i zaatakuje Polskę?

Zachód skonsternowany stosunkiem Polski do Ukrainy. To możliwy scenariusz

Powyższa perspektywa nie jest optyką zewnętrzną, lecz diagnozą, z którą prywatnie zgodzi się niejeden polski polityk, ekspert czy intelektualista, a także wielu ukraińskich przyjaciół Polski. Rozmawiam o tych sprawach regularnie w Warszawie i dość regularnie w Kijowie. Można z tych rozmów wysnuć konkluzję o konieczności polityki czynnej, podjęcia działań na rzecz zmiany klimatu społecznego w kraju i przywrócenia sprawczości państwa w zakresie polityki wobec Ukrainy i Ukraińców na arenie wewnętrznej i międzynarodowej.

Można też jednak zadowolić się konstatacją o „niedasizmie” – to jest o tym, że wprawdzie podjęcie takich działań jest teoretycznie potrzebne, ale wobec istniejącej polaryzacji politycznej nie da się ich zrealizować. No i można w ogóle tezy tego tekstu zbyć jako inteligenckie fantasmagorie bądź rady zgoła szkodliwe. W obu tych przypadkach ryzykujemy narzucanie nam porządku dziennego przez antyukraińskich trolli i nasze własne lęki i traumy.

Uczciwość jednak nakazuje postawienie prognozy, w jakim kierunku niekoniecznie musi, ale w pełni może rozwinąć się sytuacja w perspektywie kilku lat, gdy zaniechamy polityki czynnej.

Otóż polska niepolityka wobec Ukrainy, a więc bierność i brak strategii, a jedynie doraźne reagowanie, sprawi, że w Polsce będą narastać nastroje antyukraińskie, a sympatii do naszego kraju w Ukrainie dalej będzie ubywać. Rosja zaś nadal będzie inwestowała w rozhuśtywanie nastrojów społecznych nad Wisłą, aby paraliżować sprawczość państwa na arenie międzynarodowej, godzić w jego prestiż i dalej osłabiać więzi polsko-ukraińskie. W przestrzeni debat publicznych będzie coraz więcej haseł sprymitywizowanego, antychrześcijańskiego nacjonalizmu głoszącego przekonanie o egoizmie narodowym jako jedynym systemie etycznym w życiu publicznym.

W rezultacie przynajmniej część dużej, dobrze wykształconej społeczności ukraińskiej podejmie decyzję o powrocie do Ukrainy lub przeniesieniu się do kraju o przyjaźniejszym klimacie dla Ukraińców, ze szkodą, rzecz jasna, dla naszej gospodarki. Inna część przebywających w Polsce Ukraińców może zdecydować się na przyjęcie polskiego obywatelstwa – zwłaszcza po tym, gdy posiadanie podwójnego obywatelstwa umożliwiła podjęta w czerwcu tego roku ustawa Rady Werchownej. Zapewne któraś z polskich partii przejmie ich postulaty lub też powstanie jakaś partia mniejszości ukraińskiej.

Elity państwa ukraińskiego będą zaś jeszcze bardziej orientować się na współpracę z tymi państwami europejskimi, które wykazują pragmatyczne podejście do Ukrainy, pozbawione resentymentów i emocji, z Francją, Wielką Brytanią, krajami skandynawskimi i bałtyckimi, a może nawet Rumunią i – o zgrozo dla wielu – także z Niemcami. Rzecz jasna, perspektywy trwałego rozwiązania kwestii godziwego pochówku wszystkich ofiar ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej odsuną się na kolejne pokolenie – pod warunkiem, że będzie ono jeszcze zainteresowane kultywowaniem tej pamięci. O preferencjach dla polskiego biznesu też będzie można zapomnieć, a kontrakty na odbudowę Ukrainy w większości przejmą firmy z innych państw UE bądź też Turcji – kryterium wyboru będzie, rzecz jasna, nie jakość ofert, ale uzgodnienia polityczne.

Paradoks tej sytuacji będzie polegał jeszcze na tym, że taki rozwój sytuacji w Polsce nie będzie odpowiadał ani konserwatystom, zwłaszcza przywiązanym do idei „rzeczpospolitańskiej” i zatroskanym o bezpieczeństwo państwa, ani narodowcom dążącym do zmiany postawy Ukrainy wobec pochówków ofiar wołyńskiego ludobójstwa i kultu sprawców oraz do wzrostu autorytetu Polski, ani przedsiębiorcom i liberałom dążącym do maksymalizacji wpływów polskiej gospodarki i rozumiejącym potrzebę pracy migrantów, ani lewicy uważającej przecież wzrost nacjonalizmu za niebezpieczeństwo dla siebie.

Na Zachodzie Europy, w krajach o mniejszych historycznych traumach i kompleksach ta ewolucja polskiej polityki będzie odbierana z konsternacją, a główny racjonalny argument, dlaczego do tego doszło, czyli niezdolność Ukrainy do rozrachunku z UPA, będzie utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że z Polską nie trzeba się specjalnie liczyć. No bo – parafrazując myśl prof. Romana Szporluka, jednego z najwybitniejszych i najbardziej przyjaznych Polsce ukraińskich historyków – pragmatyczne państwa o groby owszem, dbają, ale nie pozwalają na to, aby stawały się one drogowskazami.

Łukasz Adamski

Historyk, politolog, wicedyrektor Centrum Dialogu im Juliusza Mieroszewskiego.

Chwilę po północy rozległo się wycie syren. Jak zwykle – pomyślałem. Alarmy przeciwlotnicze w ukraińskiej stolicy są wszak codziennością, zwłaszcza nocą, gdy na obrzeża Kijowa dociera kilka puszczanych przez Rosjan dronów. Tej nocy – z 16 na 17 czerwca – alarm zwiastował jednak coś poważniejszego. Rosja wypuściła rekordową liczbę kilkuset dronów, z których wiele zdołało dolecieć do Kijowa. Przez otwarte okno słyszałem ich brzęczenie cały czas, podobnie jak salwy z karabinów mobilnych jednostek obrony przeciwlotniczej usiłujących je unieszkodliwić. Po dwóch czy trzech godzinach pojawiły się do tego informacje o wypuszczeniu przez Rosję „rakiet”, czyli pocisków manewrujących, i „balistyki”, czyli pocisków balistycznych, które można zestrzelić jedynie systemami Patriot.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama