Niemniej, wychodząc z założenia, iż partner większy i silniejszy ponosi też większą odpowiedzialność za stan wzajemnych stosunków, trzeba zadać pytanie, czy takie poglądy obecne w Kijowie są w polskim interesie? I czy ich utrzymywanie się sprzyja czy nie sprzyja realizacji naszych interesów?
W Ukrainie spada sympatia do Polski. Spirala złych emocji szkodzi obu krajom
W kontekście sprawczości państwa warto też zadać pytanie – i to będzie czwarta obserwacja wzmocniona kijowskimi doświadczeniami – czy jest w ogóle ktoś w Polsce, kto jeszcze kształtuje naszą politykę wobec Ukrainy opartą na pewnej strategii? Elity polityczne, w obawie przed kosztami działań proukraińskich, stają się coraz bardziej wycofane, biznes zaś, choć żywi nadzieję na zauważalny udział polskich firm w procesie odbudowy Ukrainy, to jednak ma ograniczone przełożenie na politykę, którą rządzą celowo podgrzewane emocje społeczne.
W rezultacie ewidentnie brakuje jasnej strategii, a przynajmniej zdolności do jej wcielania. Z jednej strony podejmujemy działania zgodne z przesłaniem politycznym Czartoryskiego, Piłsudskiego, Giedroycia i Jana Pawła II, którzy dążyli do porozumienia i współpracy polsko-ukraińskiej. Z drugiej strony boimy się upiorów polskich komunistów, którzy dążyli do tego, aby czerpać swoją legitymację polityczną z antyukraińskiej agitacji, a teraz znajdują ideowych kontynuatorów.
Na pewno na kształt polityki wobec Ukrainy wpływ wywiera także Rosja, która jest zainteresowana jako żywo rozbratem polsko-ukraińskim oraz inwestuje sporo swego kapitału, aby utrudnić działania kolejnym rządom RP. Na podobnej zasadzie oddziałuje – o paradoksie – aktywność ukraińskich „banderomularzy”, którzy bojąc się zakwestionowania mitu fundacyjnego swojej działalności, opartego na heroizacji UPA i negacji ludobójstwa, utrudniają spełnienie minimalnych polskich oczekiwań w zakresie upamiętnienia ofiar i uruchomienia zakrojonych na szeroką skalę ekshumacji.
Wreszcie problem piąty – który nad Dnieprem również bardziej się uwidacznia niż nad Wisłą – to ryzyko nakręcenia się spirali emocji szkodliwych dla obu krajów. O ile uczucia Polaków związane z raptowną zmianą składu etnicznego państwa, niedostosowaniem części uchodźców do polskiej obyczajowości są zrozumiałe, to emocje Ukraińców związane z egzystencjalnym zagrożeniem dla ich kraju, narodu oraz dla własnego życia i majątku powinny być zrozumiałe jeszcze bardziej dla każdej osoby posiadającej zdolność do minimalnej empatii i myślenia w kategoriach innych niż prymat narodowej solidarności. Ba – te emocje mogą się zmieniać szybko, w ciągu kilku tygodni.
O tym, że w Polsce spada sympatia do Ukrainy i Ukraińców – postrzeganych zapewne głównie przez pryzmat uchodźców i imigrantów – wiadomo powszechnie. Jak jest zaś w Ukrainie? Dość wspomnieć, że według badań Centrum Mieroszewskiego, w 2022 r. Polacy byli narodem, który 83 proc. Ukraińców obdarzało sympatią, a niechęć oscylowała wokół 0,5 proc. Dwa lata później poziom sympatii spadł jednak do 41 proc., a niechęci wzrósł do 5 proc. Przy czym w sposób szczególny przyczyniły się do tej zmiany doniesienia mediów o wysypywaniu ukraińskiego zboża oraz blokadzie granicy przez protestujących rolników i przedstawicieli firm transportowych. Wtedy w ciągu kilku tygodni nastąpił spadek sympatii o 23 pkt. proc
W tej sytuacji można i należy podejmować ustawiczne wysiłki na rzecz promowania pozytywnego obrazu Polski, Polaków i przekonywania ukraińskich partnerów, że rozwiązanie wzajemnych problemów tak, aby realizacja interesów Polski nie godziła w interesy Ukrainy, jest możliwe. Niemniej utrwalanie wciąż pozytywnej koniunktury dla Polski w Ukrainie wymaga szerokiego konsensusu społecznego. Jak go osiągnąć, gdy wyniszczająca państwo polaryzacja polityczna uczyniła z każdej najmniejszej sprawy przedmiot polityki wewnętrznej?
Zachód skonsternowany stosunkiem Polski do Ukrainy. To możliwy scenariusz
Powyższa perspektywa nie jest optyką zewnętrzną, lecz diagnozą, z którą prywatnie zgodzi się niejeden polski polityk, ekspert czy intelektualista, a także wielu ukraińskich przyjaciół Polski. Rozmawiam o tych sprawach regularnie w Warszawie i dość regularnie w Kijowie. Można z tych rozmów wysnuć konkluzję o konieczności polityki czynnej, podjęcia działań na rzecz zmiany klimatu społecznego w kraju i przywrócenia sprawczości państwa w zakresie polityki wobec Ukrainy i Ukraińców na arenie wewnętrznej i międzynarodowej.
Można też jednak zadowolić się konstatacją o „niedasizmie” – to jest o tym, że wprawdzie podjęcie takich działań jest teoretycznie potrzebne, ale wobec istniejącej polaryzacji politycznej nie da się ich zrealizować. No i można w ogóle tezy tego tekstu zbyć jako inteligenckie fantasmagorie bądź rady zgoła szkodliwe. W obu tych przypadkach ryzykujemy narzucanie nam porządku dziennego przez antyukraińskich trolli i nasze własne lęki i traumy.
Uczciwość jednak nakazuje postawienie prognozy, w jakim kierunku niekoniecznie musi, ale w pełni może rozwinąć się sytuacja w perspektywie kilku lat, gdy zaniechamy polityki czynnej.
Otóż polska niepolityka wobec Ukrainy, a więc bierność i brak strategii, a jedynie doraźne reagowanie, sprawi, że w Polsce będą narastać nastroje antyukraińskie, a sympatii do naszego kraju w Ukrainie dalej będzie ubywać. Rosja zaś nadal będzie inwestowała w rozhuśtywanie nastrojów społecznych nad Wisłą, aby paraliżować sprawczość państwa na arenie międzynarodowej, godzić w jego prestiż i dalej osłabiać więzi polsko-ukraińskie. W przestrzeni debat publicznych będzie coraz więcej haseł sprymitywizowanego, antychrześcijańskiego nacjonalizmu głoszącego przekonanie o egoizmie narodowym jako jedynym systemie etycznym w życiu publicznym.
W rezultacie przynajmniej część dużej, dobrze wykształconej społeczności ukraińskiej podejmie decyzję o powrocie do Ukrainy lub przeniesieniu się do kraju o przyjaźniejszym klimacie dla Ukraińców, ze szkodą, rzecz jasna, dla naszej gospodarki. Inna część przebywających w Polsce Ukraińców może zdecydować się na przyjęcie polskiego obywatelstwa – zwłaszcza po tym, gdy posiadanie podwójnego obywatelstwa umożliwiła podjęta w czerwcu tego roku ustawa Rady Werchownej. Zapewne któraś z polskich partii przejmie ich postulaty lub też powstanie jakaś partia mniejszości ukraińskiej.
Elity państwa ukraińskiego będą zaś jeszcze bardziej orientować się na współpracę z tymi państwami europejskimi, które wykazują pragmatyczne podejście do Ukrainy, pozbawione resentymentów i emocji, z Francją, Wielką Brytanią, krajami skandynawskimi i bałtyckimi, a może nawet Rumunią i – o zgrozo dla wielu – także z Niemcami. Rzecz jasna, perspektywy trwałego rozwiązania kwestii godziwego pochówku wszystkich ofiar ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej odsuną się na kolejne pokolenie – pod warunkiem, że będzie ono jeszcze zainteresowane kultywowaniem tej pamięci. O preferencjach dla polskiego biznesu też będzie można zapomnieć, a kontrakty na odbudowę Ukrainy w większości przejmą firmy z innych państw UE bądź też Turcji – kryterium wyboru będzie, rzecz jasna, nie jakość ofert, ale uzgodnienia polityczne.
Paradoks tej sytuacji będzie polegał jeszcze na tym, że taki rozwój sytuacji w Polsce nie będzie odpowiadał ani konserwatystom, zwłaszcza przywiązanym do idei „rzeczpospolitańskiej” i zatroskanym o bezpieczeństwo państwa, ani narodowcom dążącym do zmiany postawy Ukrainy wobec pochówków ofiar wołyńskiego ludobójstwa i kultu sprawców oraz do wzrostu autorytetu Polski, ani przedsiębiorcom i liberałom dążącym do maksymalizacji wpływów polskiej gospodarki i rozumiejącym potrzebę pracy migrantów, ani lewicy uważającej przecież wzrost nacjonalizmu za niebezpieczeństwo dla siebie.
Na Zachodzie Europy, w krajach o mniejszych historycznych traumach i kompleksach ta ewolucja polskiej polityki będzie odbierana z konsternacją, a główny racjonalny argument, dlaczego do tego doszło, czyli niezdolność Ukrainy do rozrachunku z UPA, będzie utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że z Polską nie trzeba się specjalnie liczyć. No bo – parafrazując myśl prof. Romana Szporluka, jednego z najwybitniejszych i najbardziej przyjaznych Polsce ukraińskich historyków – pragmatyczne państwa o groby owszem, dbają, ale nie pozwalają na to, aby stawały się one drogowskazami.
Łukasz Adamski
Historyk, politolog, wicedyrektor Centrum Dialogu im Juliusza Mieroszewskiego.