Michał Gulczyński: Rząd Donalda Tuska ma dwa lata, by pomóc mężczyznom

Jeśli Sławomir Mentzen mówi o niskich podatkach, to taki przekaz do młodych mężczyzn trafia.Rozmowa z Michałem Gulczyńskim, współzałożycielem Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn

Publikacja: 20.06.2025 06:00

Dzięki temu wizerunkowi, który stworzył Karol Nawrocki – „jestem silnym, tradycyjnym mężczyzną” – cz

Dzięki temu wizerunkowi, który stworzył Karol Nawrocki – „jestem silnym, tradycyjnym mężczyzną” – część wyborców mogła się poczuć reprezentowana – mówi Michał Gulczyński. Na zdjęciu przyszły prezydent podczas kampanii wyborczej w Sochaczewie, 22 maja 2025 r.

Foto: Wojciech Olkuśnik/East News

Mężczyźni wybrali nam prezydenta?

Trudno to tak określić. Polski elektorat składa się w większej części z kobiet. Dorosłych kobiet jest o 1,4 mln więcej niż mężczyzn, a w dodatku jest to grupa bardziej zmobilizowana do głosowania.

Z czego to wynika?

To zjawisko znane już od poprzedniego cyklu wyborczego. Dla mężczyzn po prostu nie ma oferty. Trudno zmobilizować jakąś grupę, jeśli nie nadaje się do niej komunikatów. Do kobiet kierowano specjalne akcje, nawet Konfederacja to robiła. Wszyscy pamiętamy grupy „kobiety z Trzaskiem” czy „kobiety Konfederacji”. Drugi czynnik to fakt, że część mężczyzn nie poszła głosować 1 czerwca, bo ten ograniczony wybór kandydatów jej nie odpowiadał. Podobne zjawisko obserwowaliśmy w 2020 r., kiedy też była widoczna luka pomiędzy pierwszą a drugą turą.

o rozmówcy

Michał Gulczyński

Doktor w dziedzinie polityk publicznych i administracji. Obecnie przebywa we Florencji, gdzie jako Max Weber Fellow w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim bada, dlaczego chłopcy mają słabsze wyniki w nauce od dziewcząt. Współzałożyciel i członek zarządu Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn

Mówi pan o braku oferty, ale przecież Karol Nawrocki prezentował się jako silny, tradycyjny mężczyzna. Nie można się było z nim w ten sposób utożsamić?

To raczej komunikat o tym, kim jest kandydat, nie zaś, co jest w stanie zaoferować. Prezes Instytutu Pamięci Narodowej pokazywał się jako tzw. prawdziwy mężczyzna, czyli twardy, tradycyjny i silny. Pod tym kątem zresztą szukano nominata w Prawie i Sprawiedliwości; to nie jest wypadek przy pracy.

Głosowanie na niego to afirmacja takiego modelu?

Co najmniej tolerowanie go. Z drugiej strony duża część wyborców Rafała Trzaskowskiego również ceni jego stereotypowo męskie cechy. Przed pięcioma laty mówiło się, że dla części wyborców jest po prostu przystojny. Poza tym ma władzę, determinację, tradycyjną rodzinę. Oczywiście, nie prezentuje dokładnie tego samego modelu co Nawrocki, ale nie był to pojedynek kandydata PiS z, dajmy na to, Robertem Biedroniem.

Ale próbowano z Trzaskowskiego zrobić lalusia. Nawrocki pytał go o kosmetyczkę, o „pierwiastek męskości”.

Znacznie szerszym echem odbiły się konsultacje z psychologiem, z których prezydent Warszawy korzystał. Nie jest jednak tak, że ludzie głosują na jednego kandydata tylko dlatego, że trenuje boks, zamiast na drugiego, bo ten potrzebuje mentalnego wsparcia. A jeśli już takie zjawisko miałoby mieć miejsce, to raczej kluczowy byłby to aspekt zdolności do rządzenia. Ten sam, który podnoszono przy okazji afery wokół snusa. Natomiast rzeczywiście dzięki temu wizerunkowi, który stworzył Nawrocki – „jestem silnym, tradycyjnym mężczyzną” – część tej grupy mogła się poczuć reprezentowana.

Dlaczego nie kierowano do mężczyzn bezpośrednich kampanii profrekwencyjnych na wzór „kobiet Konfederacji”?

Z punktu widzenia strony progresywno-liberalnej bezpieczniej jest adresować reklamy do młodych kobiet, bo one co do zasady mają sprzyjające tym kręgom poglądy. Gdyby zachęcano do głosowania mężczyzn, mogłoby się okazać, że owszem, idą częściej do urn, ale wybierają przeciwników autorów kampanii profrekwencyjnych. Oczywiście, strona rządząca chciałaby te głosy mieć, ale skoro przekonywanie nie działa, to z jej punktu widzenia lepiej przynajmniej nie zachęcać młodych mężczyzn do oddania głosu.

A czemu ci politycy, którym powinno zależeć na wysokiej frekwencji wśród mężczyzn, nie chcieli ich dodatkowo zmobilizować?

Być może nie musieli.

Zaczęliśmy od tego, że mężczyźni rzadziej chcą głosować.

No tak, ale ostatecznie Nawrocki wygrał wybory. Sławomir Mentzen też jest zadowolony ze swojego wyniku. Ci politycy budują swoją narrację na kontrze wobec równości. Nie mają zamiaru zwracać się do mężczyzn z przekazem: „zrobimy dla was program prozdrowotny” albo „wyrównamy wam wiek emerytalny”. Hasła o równości płci to domena raczej strony rządowej i partii Razem. Mówienie o równości byłoby z punktu widzenia prawicy wejściem w buty koalicji 15 października.

To co proponuje w zamian?

Politykę, która mężczyznom może sprzyjać, ale w warstwie retorycznej jest neutralna płciowo. Jeśli obniżymy podatek dochodowy, którego znacznie więcej płacą mężczyźni, to taki postulat zdecydowanie łatwiej do tej grupy trafi.

A słyszałem, że wyborcy Mentzena po prostu nienawidzą kobiet.

Rzeczywiście, tak zwany wrogi seksizm, czyli negatywne nastawienie do kobiet, koreluje z poparciem dla Konfederacji i podobnych partii w innych krajach. Ale to uproszczone wytłumaczenie. Bo jak tłumaczyłoby to spore poparcie dla Mentzena i Grzegorza Brauna wśród kobiet? Narracje antyfeministyczne lidera Nowej Nadziei w dużej mierze są zbieżne z liberalizmem gospodarczym, akceptowaniem hierarchii społecznej, „zdrowym rozsądkiem” i podejściem typu: „jeśli kobiety chcą zarabiać tyle co mężczyźni, to muszą wybierać inne zawody i bardziej się postarać”.

Michał Gulczyński

Michał Gulczyński

Foto: M.Stelmach

Prawicy zresztą ostatnimi czasy zależy na tym, żeby docierać do kobiet. W 2020 r. Janusz Korwin-Mikke sprzeczał się o to z Krzysztofem Bosakiem na Twitterze – Bosak pisał, że celem jego kampanii było trafienie do kobiet. Dziś Konfederacja promuje posłanki i europosłanki, które stają się coraz bardziej popularne. W efekcie Mentzen i Braun zdobyli więcej głosów kobiet niż Magdalena Biejat i Adrian Zandberg.

A strona liberalna też ma świadomość, że musi otworzyć się na mężczyzn?

Na pewno zaczyna ją mieć; myślę, że także dzięki działaniom Stowarzyszenia na rzecz Chłopców i Mężczyzn, które reprezentuję. Pokazujemy, jak agenda równościowa może zostać poszerzona o sprawy mężczyzn. Szansy można upatrywać również w tej mniejszej mobilizacji, od której zaczęliśmy. Łatwiej jest przekonać kogoś, kto nie głosuje, niż osobę, która zdecydowała już, która partia jest jej najbliższa. Przepływy pomiędzy partiami często charakteryzują się etapem przejściowym w postaci niegłosowania. Poza tym sądzę, że te partie są szczerze przestraszone tym, jakich wyborów politycznych dokonują młodzi mężczyźni.

I jak na nie reagują?

Politycy rządu zaczynają się z nami spotykać. W kampanii wyborczej rozmawialiśmy z Magdaleną Biejat i Rafałem Trzaskowskim. To pierwsze spotkanie odbyło się wcześnie, na początku roku, i przełożyło się na kilka postulatów, z którymi wicemarszałek Senatu szła do wyborów.

Na przykład?

Proponowała równy wiek emerytalny, androbusy, czyli mobilne punkty medyczne jeżdżące do mniejszych miejscowości, w których realizowano by badania profilaktyczne dla mężczyzn. Mówiła także o akcji „Chłopaki na pedagogikę” – analogicznej do kampanii „Dziewczyny na politechniki”. Mężczyźni w szkołach sprawiliby, że męskie wzorce – potrzebne do rozwoju – byłyby w nich silniej obecne. Opowiadała jednak o tych sprawach, niestety, dopiero wtedy, gdy ktoś ją o nie zapytał; równość płci nie stała się centrum jej kampanii.

Z kolei Rafał Trzaskowski spotkał się z nami na początku maja. Napisał miły post, ale nie wynikł z tego żaden nowy komunikat ponad ten, który dla mężczyzn prezydent Warszawy już miał.

Jaki to był przekaz?

Prawdopodobnie w marcu lub kwietniu sztab kandydata Koalicji Obywatelskiej zorientował się, że musi sięgnąć po mężczyzn. Trzaskowski od tej pory sygnalizował na wiecach trzy komunikaty w tej kwestii: równe szanse dla mężczyzn z mniejszych miejscowości, likwidację oceny z zachowania i potrzebę męskich wzorców w szkołach oraz sprawę dyskryminacji ojców w sądach. Zwykle przedstawiał je w parach, czyli mówił na przykład o samotnych matkach, którym trzeba pomóc, po czym dodawał, że mężczyzn dyskryminuje się w sądach. Jak mówiłem, nasze spotkanie nie spowodowało, że ta oferta się rozszerzyła.

Miał pan poczucie, że ci politycy słuchają pana z autentycznym zrozumieniem?

Najwięcej zrozumienia spotyka nas ze strony polityczek, które są matkami synów. Poza Magdaleną Biejat była to też na przykład Barbara Nowacka, z którą także rozmawialiśmy. Matki synów zauważają, że ich nastoletnie dzieci mają inne doświadczenia np. w szkole, niż one miały – właśnie ze względu na płeć. Zaskakuje to je i słusznie konstatują, że skoro mamy program dla kobiet, to należałoby zrobić coś też dla mężczyzn i chłopców. Zresztą trudno się z lewicowej perspektywy wyprzeć programu równościowego – powiedzieć, że chcemy równości płci, ale dla mężczyzn to już nie.

Politycy Lewicy na Paradzie Równości 2025 w Warszawie

Politycy Lewicy na Paradzie Równości 2025 w Warszawie

Foto: Nowa Lewica/mat.pras.

Satysfakcjonują pana efekty tych spotkań?

Na razie niespecjalnie. Zdaję sobie sprawę, że trudno dotrzeć z naszym przekazem do polityków. To są w dużej mierze ludzie sukcesu, którzy z problemami mężczyzn z małych miejscowości czy trudniejszych środowisk nigdy nie mieli nic wspólnego. Nie są w stanie wczuć się w ich sytuację. Cieszę się jednak, że w przeciwieństwie do poprzednich kampanii politycy – ale także publicyści czy naukowcy – dostrzegają męski elektorat, do którego się trzeba zwrócić.

Magdalena Biejat się zwracała, najlepiej wypadła w waszej ocenie kandydatów pod względem promęskich postulatów i dostała w pierwszej turze 2,4 proc. od mężczyzn. Jak pan to tłumaczy?

Żaden z kandydatów nie był na tyle odważny, by odnieść się do wszystkich naszych propozycji, więc nasze zestawienie oparliśmy na medialnych wypowiedziach. Kandydatka Nowej Lewicy nie uczyniła z promęskich postulatów jądra swojej kampanii; mówiła o nich dopiero zapytana. Oczywiście, ta lista postulatów, o której powiedziałem, była kilkukrotnie omawiana w wywiadach, ale nie stała się częścią jej głównych wystąpień.

Czyli uważa pan, że gdyby mówiła o niej częściej, wynik byłby radykalnie odmienny?

Niekoniecznie, bo poza częstotliwością przekazu musimy wziąć pod uwagę jego wiarygodność. Lewica w tym rządzie ma mocne narzędzia, żeby pomóc mężczyznom. Katarzyna Kotula jest ministrą ds. równości, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk odpowiada za resort rodziny, pracy i polityki społecznej. Efektów z punktu widzenia mężczyzn i równego traktowania nie widać. Ponadto, jeśli od lat Nowa Lewica prezentowała się jako partia, która „stoi po stronie kobiet”, a jej politykom niejednokrotnie zdarzało się bagatelizować problemy mężczyzn, to trudno się dziwić, że ten szyld kojarzy się jako coś antymęskiego.

Czytaj więcej

Adrian Zandberg: W polskiej polityce wciąż jest mentalność koryciarska. Rozwalimy to

Czyli przed Magdaleną Biejat długi marsz?

Tak. Większy potencjał ma pewnie Adrian Zandberg, który w tych wyborach przyciągnął dużą część młodych wyborców. Za dwa lata – inaczej niż wicemarszałek Senatu – nadal będzie w stanie grać kartą sprzeciwu wobec establishmentu. Razem spełni rolę jedynej opozycyjnej lewicowej alternatywy wobec prawicy. Sam jest mężczyzną; mówił o bezpieczeństwie pracy, o wykluczeniu edukacyjnym chłopaków z mniejszych miejscowości. Do 2027 r. wśród młodych wyborców pojawią się ponad dwa nowe roczniki, czyli około 900 tys. nowych głosujących. To mniej więcej tyle, ile lider Razem otrzymał w tych wyborach. Nie jest wykluczone, że będą mieli podobne rozterki, co dziś młodzi antysystemowcy, czyli: poprzeć Zandberga czy Mentzena.

Nie zniechęci lewicy brak szybkich rezultatów wyborczych?

Chyba nie ma innego wyboru niż wyjście poza elektorat Strajku Kobiet. On i tak nie będzie zmobilizowany, bo zawiedzie się brakiem spełnienia kluczowych dla niego obietnic. SLD-owska część lewicy ma jeszcze trochę starszych wyborców, ale ta grupa z kolei będzie z przyczyn biologicznych sukcesywne maleć. Zostają więc młodzi, których można przekonać np. mieszkalnictwem czy równością.

A może jest tak, że mężczyźni po prostu nie chcą tych równościowych postulatów, które proponuje Biejat?

To kwestia priorytetów. Sądzę, że np. wiek emerytalny nie jest bardzo istotny dla młodych ludzi, bo wizja starości jest odległa, a system emerytalny był zmieniany już tyle razy, że nie budzi wielkiego zaufania. Priorytetem mogą być już jednak podatki czy mieszkalnictwo. Jeśli Sławomir Mentzen mówi o niskich podatkach, to taki przekaz do młodych mężczyzn trafia.

Czyli to nie jest głos przeciwko własnemu interesowi?

Strona progresywna od dekad postuluje i wdraża działania państwa na rzecz równości. Alternatywnym podejściem do równości jest uznanie, że państwo w ogóle nie powinno się w tę sferę angażować. Mężczyźni nie mają zaufania do państwa; są też od niego mniej zależni, a przynajmniej mogą mieć takie przekonanie. Dlatego zapowiedź, że państwo da im spokój, brzmi atrakcyjnie. Patrząc szerzej, jeśli Mentzen i Nawrocki obiecują, że aparat państwa będzie ograniczony do minimum, to jest to bardziej przekonujące i wiarygodne niż kolejne zapowiedzi udoskonalania usług publicznych. Na przykład niewiara w państwowy system ochrony zdrowia prowadzi do akceptacji prywatyzacji w zamian za większą ilość pieniędzy w portfelu. To głos gospodarczy i kulturowy, a niekoniecznie wprost płciowy.

Czytaj więcej

Jerzy Surdykowski: Duopol PO–PiS właśnie się kończy i nikt go nie będzie żałował

Kulturowy?

Weźmy przykład dostępu do alkoholu. Publiczne picie piwa z młodymi mężczyznami – w świetle dyskusji o ograniczeniu sprzedaży napojów procentowych – tworzy obraz tzw. normalnego młodego faceta. Lewica zaś proponuje obostrzenia, czyli jakiegoś rodzaju zmianę; sufluje inny styl życia. Jeśli czyjaś wizja świata zakłada brak interwencji państwa w to, co ludzie piją, to Mentzen jest jej zdecydowanie bliższy. Tyczy się to nie tylko alkoholu, ale także mitycznego zmuszania do „jedzenia robaków” czy ograniczeń w poruszaniu się samochodami. Tworzy się nam spójny obraz rzeczywistości, który jest oparty na indywidualnych wolnościach, a nie na państwowo zadekretowanej równości czy opiekuńczym podejściu państwa do obywatela.

Tylko że głosowanie na polityków, którzy nie chcą silniejszej roli państwa, nie sprawi, że nasze zaufanie do niego wzrośnie.

To prawda. Ale dziś z korwinizmu już się nie wyrasta. Do tej pory było tak, że poza partiami Janusza Korwin-Mikkego były inne ugrupowania, które starały się zagospodarować liberalny elektorat. Mieliśmy Kongres Liberalno- -Demokratyczny, Unię Wolności, potem Platformę Obywatelską czy Nowoczesną. Każda z tych partii miała w programie podatek liniowy. Dziś rządząca koalicja, z Trzecią Drogą na czele, nie zrealizowawszy kilku kluczowych liberalnych postulatów, straciła wolnościowy czy sceptyczny wobec państwa elektorat. Nikt poza Konfederacją nie jest w stanie być dla niego wiarygodny, skoro sztandarowym programem koalicji 15 października jest renta wdowia.

Czemu akurat ten przykład?

Bo udowadnia młodym, pracującym i płacącym podatki mężczyznom, że muszą łożyć na inną grupę społeczną. Renta wdowia – z uwagi na krótszy czas życia mężczyzn – jest skierowana w przeważającej części do kobiet. Co ciekawe, ten program został tak skonstruowany, że pierwsza wypłata nastąpi w lipcu, a zatem po wyborach. Z politycznego punktu widzenia – bez sensu.

Macie w Stowarzyszeniu na rzecz Chłopców i Mężczyzn jakiś wzór męskiej partii?

Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem. Zamiast wizji ugrupowania mamy postulaty i jest nam obojętne, kto wprowadzi je w życie. Zaskakująco różne osoby odwołują się do poszczególnych z nich. O alienacji rodzicielskiej mówili i Sławomir Mentzen, i Szymon Hołownia, i Rafał Trzaskowski. Także Magdalena Biejat coś o tym wspomniała, gdy została zapytana. Dobrze byłoby, gdyby politycy potrafili w tych kwestiach współpracować. W Sejmie funkcjonuje Parlamentarny Zespół ds. Zdrowia Mężczyzn, w którym zasiada czwórka posłów Koalicji Obywatelskiej, z Marcinem Józefaciukiem na czele. Nie widać jednak szczególnej woli ponadpartyjnej współpracy. Nie ma nowych członków, a Konrad Berkowicz (z klubu Konfederacji – red.) dla żartu założył oddzielny Zespół ds. Mężczyzn.

Żyjemy w czasach, w których da się jeszcze prowadzić politykę niebędącą grą o sumie zerowej? Taką, w której nie zakładamy, że aby jedna grupa zyskała, inna musi stracić?

Zazwyczaj polityka polega na podejmowaniu decyzji o redystrybucji – nie tylko finansowej, ale także uwagi czy godności. Często ktoś na tym cierpi. Ale, po pierwsze, można to robić w taki sposób, żeby nie tracili zawsze ci sami, np. ze względu na płeć czy miejsce zamieszkania. Po drugie, w politologii mówi się, że politycy muszą udowadniać, że robią – w skrócie – dobre rzeczy dla dobrych ludzi. Łatwo da się uzasadnić, że skoro mężczyźni żyją krócej, to należy zrobić dla nich program prozdrowotny, np. wspomniane już androbusy. Kobiety nie będą przeciw, bo same często dostrzegają, że ich mężowie czy partnerzy niedostatecznie dbają o siebie. Podobnie z postulatem 100-proc. opłacania urlopów rodzicielskich dla obu płci. To są rozwiązania korzystne i dla mężczyzn, i dla kobiet. Jest więc wiele rzeczy, które rząd jeszcze może zrobić, żeby pokazać mężczyznom, że są równo traktowani.

O ile te postulaty im się podobają.

Tak, ale gdyby wprowadzono np. dobrowolne szkolenia wojskowe dla obu płci, to przemówiłoby to także do tej sceptycznej wobec równości części mężczyzn. Niektórzy z nich chcieliby, żeby państwo umożliwiło im takie szkolenie, dzięki któremu czuliby się bezpieczniej.

Skoro mężczyźni żyją krócej, to należy zrobić dla nich program prozdrowotny, np. androbusy. Kobiety nie będą przeciw, bo same często dostrzegają, że ich mężowie czy partnerzy niedostatecznie dbają o siebie.

Michał Gulczyński

To rząd musi podjąć działania i pokazać, że równość płci – którą ma na sztandarach – oznacza też działania dla mężczyzn. Równy wiek emerytalny też nie wydaje mi się czymś szczególnie kontrowersyjnym, ale za to oddalonym w czasie.

W dodatku niewiara w Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest duża.

Przepisy emerytalne za naszej pamięci zmieniały się już kilkukrotnie. Mieliśmy OFE, podwyższenie i obniżenie wieku przejścia na emeryturę, niedawno wprowadzono pracownicze plany kapitałowe. Zmian było tyle, że zaufanie w to, iż system przetrwa w obecnej formie w perspektywie kilkudziesięciu lat, jest niewielkie. Szczególnie że rodzi się coraz mniej dzieci. W takiej optyce założenie, że trzeba liczyć na siebie, nie jest zupełnie nieracjonalne. Poza tym co czwarty mężczyzna nie dożywa wieku emerytalnego, co tym bardziej zniechęca do ponoszenia obciążeń.

„Idziemy ku przepaści, ku powszechnej mizoginii i mizoandrii” – mówił pan Michałowi Płocińskiemu w wywiadzie udzielonym dwa i pół roku temu. Na jakim etapie tego procesu jesteśmy?

Napięcie się utrzymuje. Widać to było w reakcji na nasze spotkanie z Rafałem Trzaskowskim. Jego wpis w portalu X miał około 100 tys. wyświetleń do momentu, kiedy nie uaktywniły się użytkowniczki nieprzychylne naszym postulatom, często deklarujące feminizm. Wówczas zasięg wzrósł do 300 tys.

Jakie emocje odczytuje pan z tych komentarzy?

Młode kobiety, które przyzwyczajone są do narracji, że to one są pokrzywdzone, dziwią się, gdy nagle ktoś postuluje, że należy ze względu na płeć pomóc także mężczyznom.

Czyli czeka nas eskalacja?

Nie wiem. To zależy od tego, co rząd zrobi przez dwa lata. To sporo czasu, by pokazać mężczyznom, że dostrzega się ich problemy i chce się im przeciwdziałać, mając na to jednocześnie jakiś plan. Państwo ma narzędzia, żeby pokazać, iż równość płci może oznaczać coś pozytywnego dla obu grup, nie tylko dla kobiet.

rozmawiał Roch Zygmunt


Mężczyźni wybrali nam prezydenta?

Trudno to tak określić. Polski elektorat składa się w większej części z kobiet. Dorosłych kobiet jest o 1,4 mln więcej niż mężczyzn, a w dodatku jest to grupa bardziej zmobilizowana do głosowania.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Amerykańska prawica odbija uniwersytety. Główna myśl: „osuszyć bagno”
Plus Minus
Po co się studiuje? Na pewno nie po to, o czym myślą Polacy
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Inne reakcje na wynik wyborów bledną przy „efekcie Karola Nawrockiego”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Straszliwy błąd Izraela
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Plus Minus
Kataryna: Prędzej PiS przejmie obietnice PO, niż rząd Donalda Tuska coś zrozumie