Nadpsute polskie centrum

Wybory prezydenckie pokazały, że skrajności zyskują na sile, a duch Weimaru zaczyna się unosić nad Polską. Czy trzeba już bić na alarm? Trzeba będzie, jeśli polityczne centrum się nie zreformuje.

Publikacja: 20.06.2025 13:00

Nadpsute polskie centrum

Foto: REUTERS/Kacper Pempel

19 listopada 1995 r. to ważny dzień w historii Polski, ale i dzień, który szczególnie zapadł mi w pamięć ze względów prywatnych. To wtedy Aleksander Kwaśniewski pokonał w drugiej turze wyborów prezydenckich Lecha Wałęsę, a były to pierwsze wybory prezydenckie, które obserwowałem świadomie. Moi rodzice (z przeszłością w Solidarności) odebrali zwycięstwo postkomunisty jako policzek. Pamiętam, że leżałem w swoim pokoju i słuchałem przez ścianę prowadzonej przez nich ściszonym głosem rozmowy. Zastanawiali się, czy ten wynik nie oznacza zawrócenia Polski z drogi na Zachód: do NATO i Unii Europejskiej.

Dziś może to wywoływać uśmiech, ale nie należy popełniać błędu anachronizmu. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, jak rozwinie się sytuacja polityczna. Kwaśniewski okazał się – przed 1989 r. – jedynie komunistą-koniunkturalistą, więc po przełomie ustrojowym nie zdradził demokracji. Dziś mogę powiedzieć, że na tle porównawczym był najlepszym prezydentem RP od 1989 r. Nic dziwnego, że jako jedyny zdobył reelekcję już w pierwszej turze.

Co łączy liberałów i konserwatystów (a może nawet niektórych narodowców)

Rok 2003. Jestem zaledwie gimnazjalistą. Kupuję egzemplarz Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 r. Mam go do dziś i użytkuję tak intensywnie, że niedawno odpadła z niego okładka. A może to nie efekt użytkowania, tylko metafora aktualnej rzeczywistości? Tak czy owak, co najmniej od 2003 r. wiedziałem, że konstytucje to takie akty prawne, które budzą moją szczególną ciekawość.

Czytaj więcej

Po maturze wybrałem studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obroniłem się w katedrze prawa konstytucyjnego i na dobre wciągnąłem w tematykę konstytucyjną. Następnie zrobiłem doktorat z tej samej dyscypliny.

Dlaczego akurat konstytucjonalizm? Po pierwsze, w ramach studiów najbardziej intrygowały mnie pytania fundamentalne i poszukiwanie prób odpowiedzi na nie. Dlatego nie lubiłem prawa cywilnego. W nim przecież chodzi głównie o pieniądze.

Z kolei kwestie zasadnicze najintensywniej wybrzmiewają w prawie konstytucyjnym oraz karnym. Stąd to właśnie te dwa przedmioty okazały się moimi ulubionymi, ale z wyraźną preferencją dla pierwszego z nich. Ostatecznie przecież to ustawa zasadnicza określa pewne podstawy dla prawa karnego, nie zaś odwrotnie. Poza tym polityka – a prawo konstytucyjne to prawo polityczne – interesowała mnie od dziecka.

Rysuje Mirosław Owczarek

Rysuje Mirosław Owczarek

Foto: .

Po drugie, tryb uchwalenia konstytucji z 1997 r. wymagał uzyskania szerokiego konsensu społecznego. Dlatego w jej tekście odnajdziemy akcenty liberalne, konserwatywne, narodowe i socjaldemokratyczne. Uważam to za zaletę, a nie wadę. Dlaczego? Bo lubię umiar.

Dla mnie umiar ma wielki powab. Jeśli władzę w kraju sprawują umiarkowane ruchy polityczne, czuję się po prostu bezpieczniej. No i wierzę w to, że centrum w największym stopniu gwarantuje ludziom szanse na życie według własnych koncepcji. Nienarzucanych przez nikogo.

Triada wartości, wyrażonych w szczególności w trzech pierwszych przepisach rozdziału II konstytucji, poświęconego wolnościom i prawom jednostki, obejmuje godność, wolność i równość. To moje credo. I wydaje mi się, że – mimo odmiennego rozkładania akcentów co do szczegółów – jest to również credo wszystkich ludzi umiarkowanych. Z tą tezą powinni się zgodzić praktycznie wszyscy liberałowie, konserwatyści i socjaldemokraci. Oraz przynajmniej część (stonowanych) narodowców.

Jeśli jednak rządy polityków umiarkowanych nie potrafią rozwiązywać ludzkich spraw, problemów życia codziennego, pojawia się coraz więcej paliwa politycznego dla ekstremistów. Najlepszym tego dowodem krótkie, bo raptem 14-letnie, dzieje Republiki Weimarskiej. Co było później – wiadomo.

Adoracja Roberta Kropiwnickiego

Czy w Polsce A.D. 2025 historia miałaby się powtórzyć? Niekoniecznie. Nie ma co histeryzować. Za to należy wyciągać wnioski. Czy siły polskiego politycznego centrum to zrobiły? Nie. Zdecydowanie nie.

Nie mogę już słuchać tego, jak przed wyborami kolejne opcje polityczne obiecują zerwanie z praktyką obsadzania władz spółek Skarbu Państwa swoimi totumfackimi. Po wyborach regułą jest kontynuacja tej praktyki. Żarłocznej i bezwstydnej.

Bezwstydne jest też promowanie w polityce, ale i w nauce, osób skompromitowanych. Konkret? Proszę bardzo. Niedawno habilitację – o zgrozo! – z prawa konstytucyjnego uzyskał na „zaprzyjaźnionym” (koneksje z prof. Markiem Chmajem – patrz niżej) Uniwersytecie SWPS Robert Kropiwnicki.

Robert Kropiwnicki, sekretarz stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych

Robert Kropiwnicki, sekretarz stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych

Foto: PAP/Waldemar Deska

Kim jest poseł Kropiwnicki? To on w 2015 r. zaproponował, pod pretekstem fałszywej troski o ciągłość obsady Trybunału Konstytucyjnego, poprawkę do projektu ustawy zagarniającą dla ówczesnej większości sejmowej dwa dodatkowe stanowiska sędziów TK. Stało się tak, mimo że Sejmowi zgodnie z konstytucją wolno było wtedy wybrać tylko trzech sędziów konstytucyjnych, a nie pięciu. Od tego zaczął się zgubny w skutkach dla polskiego demokratycznego państwa prawa konflikt o Trybunał.

TK i tak zostałby przez PiS zniszczony. Jak ktoś nie wierzy, niech zajrzy do archiwum sejmowego z kadencji zakończonej w 2007 r. Odnajdzie tam druk sejmowy nr 2030 zawierający projekt nowelizacji ustawy o Trybunale zgłoszony przez posłów PiS. Łudząco podobny do części tzw. noweli grudniowej z 2015 r. Tyle że kadencja w 2007 r. została przez Sejm skrócona i projekt nie przekształcił się w ustawę. Dlatego Trybunał został zdewastowany (najpierw – sparaliżowany, następnie – przejęty) dopiero ponad osiem lat później.

Te okoliczności nie zmieniają jednak istotnego faktu – poseł Kropiwnicki w mojej ocenie skompromitował się jako parlamentarzysta, a do tego doktor prawa konstytucyjnego, forsując ewidentnie niekonstytucyjną poprawkę zawłaszczającą niezależny organ władzy sądowniczej. Powinno go to narazić na środowiskowy ostracyzm. Czy naraziło? Skądże! Z niesmakiem obserwowałem (nie tylko ja zresztą) na kolejnych zjazdach katedr prawa konstytucyjnego wianuszek wielbicieli pana Kropiwnickiego. Towarzystwo wzajemnej adoracji – klasyka gatunku. A teraz – co już, niestety, wcale mnie nie dziwi – czytam o habilitacji wspomnianej osoby.

Czytaj więcej

Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Wybory prezydenckie. Co tu się naprawdę wydarzyło?

Temat monografii habilitacyjnej? „Pozycja ustrojowa posła w Polsce. Stan obecny i perspektywy”. Książkę wydało Wydawnictwo Adam Marszałek z Torunia. W recenzji wydawniczej prof. dr hab. Leszek Garlicki – powszechnie szanowany i ceniony, niewątpliwie jeden z najwybitniejszych żyjących polskich konstytucjonalistów – napisał takie słowa: „Praca dotyczy tematu ważnego i – zwłaszcza w ostatnim okresie – rzadko będącego przedmiotem całościowych prezentacji w literaturze polskiego prawa konstytucyjnego. Nie ulega wątpliwości, że opublikowanie książki poświęconej tym zagadnieniom  jest celowe. Doświadczenie parlamentarne Autora daje zaś dodatkowe gwarancje, że jego rozważania znajdują oparcie w głębokiej znajomości realiów funkcjonowania polskiego parlamentu”.

Tak się składa, że akurat na temat parlamentaryzmu w różnych jego aspektach, w tym w ujęciu indywidualnym – z perspektywy posła – opublikowano u nas masę prac, część także w ostatnich latach. Zatem twierdzenie prof. Garlickiego mija się z prawdą. Zgodzę się za to z jednym – rzeczywiście opublikowanie książki o pozycji ustrojowej posła było celowe. Celem tym było mianowicie uzyskanie habilitacji przez Kropiwnickiego. No to ją ma, dzięki popełnieniu dzieła poniekąd autotematycznego. Zupełnie jak doktorat Tadeusza Rydzyka poświęcony Radiu Maryja.

Paulo Coelho konstytucjonalizmu

Aby nie narazić się na zarzut gołosłowności, trzy cytaty z książki Roberta Kropiwnickiego. Przykład pierwszy: na stronach 265–266 autor przytacza treść przepisów ustawy o rzeczniku praw obywatelskich określających okoliczności, w których może dojść do odwołania rzecznika przez Sejm. Fragment ten w większości składa się z przytoczenia regulacji prawnej. Nie jest to nic twórczego, ale też i akurat to zagadnienie niespecjalnie stanowi grunt dla jakichś spektakularnie odkrywczych wywodów. Wypadałoby jednak, aby kandydat na doktora habilitowanego nauk prawnych znał treść przepisów, które omawia.

Tymczasem Kropiwnicki pisze tak: „Odwołanie (rzecznika – MP) następuje wyłącznie przez Sejm, bez udziału Senatu, większością 3/5 głosów przy minimum połowie obecnych. Ustawa przemilcza, kto może uruchomić uchwałę (tak w oryginale – MP) o odwołaniu w przypadku zrzeczenia się urzędu. Należy przyjąć, że powinien zrobić to również Marszałek Sejmu”. Koniec cytatu.

Czytaj więcej

Hołownia atakuje ministra. Mówił o hejterach w państwowych spółkach

Zerknijmy zatem na treść art. 7 ust. 1 pkt 1 ustawy o RPO: „Sejm odwołuje Rzecznika przed upływem okresu, na jaki został powołany, jeżeli zrzekł się wykonywania obowiązków”. I dalej mamy art. 7 ust. 3: „Sejm podejmuje uchwałę w sprawie odwołania Rzecznika, w przypadku określonym w ust. 1 pkt 1, na wniosek Marszałka Sejmu”. Na jakiej zatem podstawie Kropiwnicki twierdzi, że ustawa tego nie określa i jedynie należy przyjąć, że wniosek w tej sprawie powinien złożyć marszałek?

Przykład drugi: na stronie 284 autor stwierdza: „Do urzeczywistnienia idei mandatu wolnego, oprócz określenia nieprzekraczalnych granic jego funkcjonowania, kluczowe jest również ustalenie jego pozycji ustrojowej i systemu gwarancji jego sprawowania”. Od kiedy to idea mandatu wolnego może mieć pozycję ustrojową? Pozycją ustrojową cechuje się organ władzy publicznej, a nie idea mandatu wolnego. Tego rodzaju – skądinąd komiczne – kiksy językowe są kompromitujące na egzaminie z prawa konstytucyjnego w trakcie studiów magisterskich, tymczasem uszły płazem w habilitacji.

I przykład trzeci, najważniejszy – podsumowanie pracy. To z niego bowiem w szczególności można dowiedzieć się, na czym polega istotny wkład w rozwój dyscypliny naukowej wynikający z napisania rozprawy habilitacyjnej. Podsumowanie dzieła Roberta Kropiwnickiego przynosi głównie zbiór infantylnych truizmów, literalnie nic niewnoszących do polskiej nauki prawa konstytucyjnego.

Niektóre fragmenty przypominają twórczość literacką Paula Coelha. Nie wierzycie? To przeczytajcie to (strona 292): „W myśl norm wszyscy posłowie mają jednakowe możliwości wypełniania mandatu, jednak praktyka pokazuje, że podział na koalicję i opozycję jest trwały w parlamentach demokratycznych. Zakłada on pewną instytucjonalizację opozycji jako istotnego podmiotu, który ma ważne role do spełnienia w systemie sprawowania władzy. Skutkiem tego podziału powinny być wyraźniejsze regulacje dające konkretne uprawnienia w pracy parlamentarnej posłom mniejszości, zwłaszcza w zakresie funkcji kontrolnej, jak również nadzwyczajnych działań legislacyjnych. Obecne rozwiązania zachowują równość, która w większości jest pozorna, ponieważ posłowie większości mają więcej możliwości oddziaływania na działalność parlamentu, co jest naturalną konsekwencją wygranych wyborów”.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Nawrocki chce burzyć mury nienawiści. Ile są warte deklaracje prezydenta elekta

Doprawdy nie wiem, co byśmy jako konstytucjonaliści zrobili bez dr. hab. Kropiwnickiego. Zacytowany fragment to przewrót kopernikański w polskim konstytucjonalizmie!

Jasne, że zwykły Kowalski nie żyje habilitacją Kropiwnickiego. Ale już próbą „ukradzenia” przez tego posła sędziów konstytucyjnych, którzy powinni byli zostać wybrani dopiero w kolejnej kadencji Sejmu – prędzej. Nawet jeśli Kowalski szybko zapomni o szczegółach historii, jedno zostanie mu w głowie – był przekręt polityczny.

W szczególności wyborca centrum jest wyczulony na takie przypadki. W pewnym momencie masa krytyczna zostanie przekroczona i część elektoratu porzuci centrum. Zwłaszcza gdy zobaczy, że bohater afery zostaje wynagrodzony stanowiskiem wiceministra (w tym wypadku aktywów państwowych). Co istotne, właśnie Ministerstwo Aktywów Państwowych zleca intratne ekspertyzy prawne kancelarii radcowskiej prof. Marka Chmaja. Następnie zaś Chmaj zasiada w komisji habilitacyjnej Kropiwnickiego. Musimy dać wiarę, że ocenił dorobek naukowy swojego dobrodzieja w sposób całkowicie bezstronny. Mucha nie siada.

Akwarium w doktoracie Arkadiusza Myrchy

Kropiwnicki to nie wyjątek, raczej personifikacja określonej patologii politycznej. W niektórych zaś przypadkach mamy do czynienia z patologicznymi powiązaniami polityczno-naukowymi.

W przypadku środowiska Platformy Obywatelskiej centralną postacią towarzystwa wzajemnej adoracji od dawna jest wspomniany już prof. Chmaj. Wypromował na doktorów teraz już byłego (a wtedy jeszcze sprawującego mandat) senatora Piotra Benedykta Zientarskiego (praca doktorska dotyczyła… tak jest, zgadliście państwo – Senatu) oraz aktualnego, wszechstronnie skompromitowanego mym zdaniem wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchę (tego od kilometrówek i wyciągania z publicznych środków pieniędzy na wynajem mieszkania, wspólnie z małżonką posłanką, dostarczycielką worków kartofli do hospicjum).

Arkadiusz Myrcha, sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Arkadiusz Myrcha, sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Foto: tv.rp.pl

Notabene doktorat Myrchy, obroniony na Uniwersytecie SWPS, gdzie jest zatrudniony Chmaj, również był pracą w zasadzie autotematyczną. Był bowiem zatytułowany… „Postępowanie ustawodawcze”. Nie wierzyłem własnym oczom, jest to bowiem temat gruntownie zbadany w literaturze, więc raczej nie powinien być przedmiotem doktoratu.

Lektura recenzji tego iście wiekopomnego dzieła utwierdziła mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z niezwykłą hucpą naukową. Myrcha wygenerował produkt na poziomie przeciętnej magisterki. To tak jakby ktoś w XXI wieku napisał doktorat z medycyny na temat leczenia kataru i usiłował nas przekonywać, że poczynił w nim jakieś nowatorskie ustalenia.

Szkoda marnować czas na lekturę całości produktu intelektu Arkadiusza Myrchy, wystarczy ograniczyć się do zapoznania się z recenzjami, które – choć przesadnie życzliwe, mówiąc delikatnie – sprawnie referują treść opracowania wychowanka prof. Chmaja. W jednej z nich znajduje się taki oto fragment: „Doceniając precyzję narracji prowadzonej przez Doktoranta wydaje się jednak, że niekiedy mogłaby ona zostać ograniczona. Zbędnym wydaje się precyzowanie usytuowania miejsca zajmowanego przez ekspertów Biura Legislacyjnego Senatu: „(j)ako, że pomieszczenie jest oszklone, to potocznie nazywane jest »akwarium«”.

Mimo to posłowi PO przyklasnęli uznani recenzenci. To akurat piszę bez ironii. Znam dobrze prace części z nich i uważam je za jak najbardziej wartościowe. Prywatnie też bardzo lubię tych profesorów; są sympatycznymi i inteligentnymi ludźmi. Nie pojmuję natomiast, jak mogą swoim autorytetem przykładać rękę do czegoś podobnego. A w zasadzie pojmuję, ale nadal mi – tak zwyczajnie – smutno. Otóż wystarczy sprawdzić, kto w jakiej radzie nadzorczej czy w jakim organie państwowym zasiada. I z czyjego nadania.

Przykro mi, drodzy przyjaciele konstytucjonaliści. Ktoś w końcu musiał to napisać.

Bezideowcy, karierowicze, cynicy

Dlaczego piszę o Kropiwnickim i Myrsze? Bo o nich coś wiem jako o politykach i (rzekomych) naukowcach. I mam podstawy obawiać się, że na styku polityki i innych niż nauka dziedzin życia społecznego również brzydko pachnie. Nie wydaje mi się prawdopodobne, aby tylko jedno środowisko było tak zepsute.

Centrum powinno odróżniać się od skrajności nie tylko głoszonymi poglądami politycznymi, ale także wyższym poziomem moralnym. Tymczasem polskie centrum – jeśli rozumieć przez nie PO i bliskie jej ugrupowania – nie ma czym się tu pochwalić. Tę część społeczeństwa, która poparła centrum, tego rodzaju patologie potwornie irytują. Nic dziwnego, że istotny odsetek z tej grupy nie chciał pozytywnie odpowiedzieć na wezwania do pospolitego ruszenia do urn 1 czerwca 2025 r.

Czytaj więcej

Tomasz Pietryga: Podważanie wyniku wyborów prezydenckich to droga donikąd

Oczywiście, to nie jest ani wyłączny, ani nawet główny problem naszego centrum. Na pierwszy plan wysuwa się niesprawność rządzącej koalicji, która nie tylko nie potrafi porozumieć się z prezydentem z konkurencyjnej opcji (to akurat zrozumiałe), ale nawet w ramach własnych szeregów. Zresztą wroga koalicji prezydentura również nie jest dostatecznym argumentem za niewnoszeniem do laski marszałkowskiej czy też nieuchwalaniem wielu projektów ustaw obiecanych w 2023 r.

Zatem nasze centrum zrejterowało z obszaru ideowego, programowego – bo też i zrzesza głównie bezideowców, karierowiczów i cyników. Zrejterowało także w kwestiach moralnych.

Jak tak dalej pójdzie, za dwa lata „nasz Weimar” będzie bliski końca. Zwłaszcza że również koniunktura międzynarodowa nie sprzyja centrum.

Chciałbym się w tej sprawie pomylić. I to bardzo.

o autorze

Maciej Pach

(ur. 1987 r.) – doktor nauk społecznych, specjalizuje się w prawie konstytucyjnym. Jego dorobek obejmuje kilkadziesiąt publikacji naukowych. W tekście wyraża wyłącznie własne poglądy, których nie należy utożsamiać z poglądami reprezentantów instytucji, w których jest zatrudniony

19 listopada 1995 r. to ważny dzień w historii Polski, ale i dzień, który szczególnie zapadł mi w pamięć ze względów prywatnych. To wtedy Aleksander Kwaśniewski pokonał w drugiej turze wyborów prezydenckich Lecha Wałęsę, a były to pierwsze wybory prezydenckie, które obserwowałem świadomie. Moi rodzice (z przeszłością w Solidarności) odebrali zwycięstwo postkomunisty jako policzek. Pamiętam, że leżałem w swoim pokoju i słuchałem przez ścianę prowadzonej przez nich ściszonym głosem rozmowy. Zastanawiali się, czy ten wynik nie oznacza zawrócenia Polski z drogi na Zachód: do NATO i Unii Europejskiej.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Plus Minus
„Materialiści” oferują miłośnikom komedii romantycznych dokładnie to, po co przyszli