Ta kampania, a już jej ostatni tydzień zwłaszcza, była absolutną rewelacją. We właściwym sensie tego słoa – z łaciny „revelatio” znaczy „objawienie”. Mnóstwo rzeczy ukrytych od założenia III RP stało się wreszcie jawnych. Wyszło, a raczej wypełzło z ukrycia. Tyle tego było, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Od worka ziemniaków pani Gajewskiej rzuconych przez nią umierającemu człowiekowi w twarz jako dowód własnej, pańskiej łaski i dobrego serca? Czy może lepiej premiera polskiego rządu – najpierw anonsującego z kilkudniowym wyprzedzeniem ukazanie się „porażającego” materiału na temat jednego z kandydatów, by kilka dni później, drżącym z przerażenia głosem, podbijać wiarygodność dziennikarskiego śledztwa (całkowicie bezstronnego w tej kampanii portalu) zasłyszanymi z drugiej ręki wyznaniami człowieka szerzej do tej pory znanego ze wznoszenia okrzyków w rodzaju „Masa, Masa, ssij ku…”. Każda z tych sytuacji jest godna eseju – i to raczej antropologicznego niż politologicznego. Ale żadna chyba w tym stopniu co wzięcie na sztandary, uczynienie swą identyfikacją wizualną przez zwolenników Rafała Trzaskowskiego czerwonych korali Joanny Senyszyn.