Zmianę przyniosła pandemia. Gdy po cofnięciu obostrzeń kina wznowiły działalność, przez pewien czas funkcjonowały w ograniczonym zakresie, udostępniając widzom jedynie część miejsc na salach. A że brakowało im repertuaru (wytwórnie wstrzymywały się z blockbusterami), chętnie sięgały po stare przeboje i produkcje nieoczywiste. A ludzie je oglądali.
Ta moda – istniejąca na Zachodzie od lat, ale nigdy aż na taką skalę – trwa do dziś. Nie ma miesiąca, by do polskich kin nie trafiło kilka wiekowych produkcji. Rocznica powstania, retrospektywa dzieł zmarłego twórcy, premiera kolejnej odsłony: każdy powód jest dobry, by wprowadzić na ekrany jakiś stary film. Tylko ostatnio mieliśmy przegląd twórczości Davida Lyncha, kultową „Teksańską masakrę piłą mechaniczną”, słynną „Amelię”, a także „28 dni później”. Teraz zaś debiutują „Szopy w natarciu”, pochodząca z 1994 roku animacja zasłużonego Studia Ghibli z Japonii.
Czytaj więcej
Latem w kinach można obejrzeć „Piknik pod wiszącą skałą” Petera Weira. Wrócą też na ekrany po 50...
Stare filmy znów w kinach: „Teksańska masakra piłą mechaniczną”, „Amelia”, „28 dni później”, a teraz „Szopy w natarciu”
Bohaterami filmu są nie tyle szopy, co jenoty zwane w Japonii „tanuki”. W tamtejszych wierzeniach i baśniach to stworzenia magiczne, posiadające umiejętność przybierania dowolnych kształtów i tworzenia iluzji. I te zdolności bardzo im się przydadzą, gdy na zamieszkane przez nie wzgórza Tama dotrze cywilizacja. A wraz z nią koparki i buldożery szykujące tereny pod nowe osiedla rozrastającego się Tokio.
„Szopy w natarciu” opowiadają historię heroicznej walki tych zwierząt o własny dom. Drogą do sukcesu ma być sabotowanie prac budowlanych, a to wymaga od jenotów odpowiedniego wyszkolenia i perfekcyjnego opanowania zdolności transformacji. Większość tanuki, z natury bardzo leniwych stworzeń, nie jest w stanie podołać temu wyzwaniu. Nieliczne stają na wysokości zadania, próbując za wszelką cenę zniechęcić ludzi do niszczenia lasu.