Reportaż o ostatnich chrześcijanach w Strefie Gazy

Choinki już się w centrum Gazy nie stawia. A Baba Noel, arabski Święty Mikołaj, nie chodzi po ulicach. Coraz mniej liczni chrześcijanie świętują w Gazie po cichu

Aktualizacja: 24.12.2010 00:04 Publikacja: 24.12.2010 00:01

Arcybiskup Aleksios odprawia nabożeństwo w cerkwi św. Porfiriusza

Arcybiskup Aleksios odprawia nabożeństwo w cerkwi św. Porfiriusza

Foto: Forum, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

W mieście Gaza część dzielnicy uchodźców al Szati do dziś nazywana jest Obozem Chrześcijańskim. To właściwie jedna uliczka, cicha i schludna, co nie jest w Strefie Gazy częste. Kiedyś mieszkało tu kilkadziesiąt rodzin, które uciekły w końcu lat 40. z powstającego państwa izraelskiego, z Jaffy i Ramli. Sześć lat temu, gdy umierał palestyński przywódca Jaser Arafat, było tych rodzin jeszcze 25, większość domów zamieszkiwali chrześcijanie. Teraz zostało 12.

Z zewnątrz nic nie wskazuje na to, który dom należy do chrześcijan. Dopiero na wewnętrznych drzwiach w jednym z nich dostrzegam makatkę ze świętym Jerzym i napisem „God bless our home”. W środku ołtarzyk z tandetnymi dewocjonaliami, figurka Matki Boskiej, a obok zabawkowy pistolet i akwarium ze złotymi rybkami.

– Z naszymi sąsiadami, zazwyczaj muzułmanami, żyjemy jak bracia. Między nami nic się nie zmieniło, ale gdzieś dalej rzadko wychodzimy. Jak już musimy, to żona zakłada chustę na głowę, której przed nastaniem Hamasu nigdy nie nosiła – opowiada gospodarz, łysawy, zgarbiony czterdziestokilkulatek. Prosi, by nie podawać nawet jego imienia. Są prawosławni. Poza nim i żoną cała rodzina wyjechała z Gazy na Zachodni Brzeg Jordanu. Stamtąd od palestyńskiej administracji uznawanej przez Zachód dostają pieniądze na przeżycie, bo pracę w urzędach porzucili, gdy Hamas doszedł do władzy. Rządzi niepodzielnie od ponad trzech lat, choć rządów tych nie uznaje świat zachodni i jego sojusznicy.

[wyimek]Ponad 90 procent dzieci uczących się w szkole przy kościele katolickim Świętej Rodziny to muzułmanie, bez wątpienia także z rodzin wspierających Hamas[/wyimek]

– Za Arafata przeżywaliśmy złoty wiek. Co roku koło budynku parlamentu na Boże Narodzenie stawała choinka, a po uliczkach Gazy krążył Baba Noel, Święty Mikołaj – mówi gospodarz. Na Boże Narodzenie w jego rodzinie je się indyka i zupę na mięsie. Rozdaje się też prezenty. – Za Arafata chrześcijanie byli na swój sposób wyróżnieni. Może dlatego, że jego żona Suha, z którą tu mieszkał w połowie lat 90., pochodziła z bogatej prawosławnej rodziny.

Oficjalnie Suha przeszła na islam w 1991 roku, ale ponoć w głębi duszy pozostała chrześcijanką. Na pewno pojawiała się w cerkwi w Gazie i na bożonarodzeniowych nabożeństwach w Betlejem. Nie była jednak, jak pisał jej francuski biograf, szanowana przez większość Palestyńczyków, przez swój zachodni styl, którego nabrała w szkołach i na uniwersytecie w Paryżu. Była tu obcym ciałem. Teraz mieszka na Malcie, a jej pobyt podobno finansuje libijski przywódca Muammar Kaddafi.

Teraz nie ma ani choinki pod parlamentem w Gazie, ani krążącego po ulicach Baby Noela. Pojawia się w okolicach 7 stycznia tylko na zamkniętym terenie cerkwi, a dwa tygodnie wcześniej w kościele katolickim. Baba Noel nie pojawia się już w mieście, by, jak mówi 41-letnia prawosławna pracująca w dziale kadr czołowej organizacji pozarządowej, „nie tworzyć niepotrzebnych problemów”. Choć oficjalnie nikt tego nie zakazuje. – Nasi znajomi muzułmanie niewiele wiedzą o naszej wierze i czasem pytają, dlaczego nie przechodzimy z całą rodziną na islam. Nie wdajemy się w takie dyskusje, bo jak wytłumaczyć, że w sercu nosimy Chrystusa – dodaje.

[srodtytul]Modlitwa o zmianę[/srodtytul]

Strefa Gazy to półtora miliona muzułmanów. I prawie trzy tysiące chrześcijan. A islam, który ich otacza, jest raczej w wersji radykalnej. Miejscowi chrześcijanie wypowiadają się bardzo ostrożnie, nie skarżą się na Hamas. Od wielu miesięcy panuje względny spokój, nie dochodzi już do podpaleń i podkładania bomb pod obiekty kościelne.

– Czasy są trudne, ale problemy dla wszystkich są takie same niezależnie od wyznania. Wszyscy tak samo doświadczają życia w zamknięciu, tak samo cierpią z powodu zamkniętych granic malutkiej Strefy – mówi najważniejszy duchowny w Gazie, greckoprawosławny arcybiskup Aleksios. Wierni greckiego Kościoła prawosławnego to ponad 90 procent miejscowych chrześcijan. – Modlimy się o to, by zmienić ludzi, którzy po obu stronach za to zamknięcie odpowiadają – dodaje arcybiskup.

Jedna strona to Izrael, a druga to Hamas.

Arcybiskup pochodzący z Grecji nie ma problemów z podróżowaniem, on może się dostać do miejsc świętych, do Jerozolimy i Betlejem, oddalonych stąd mniej niż 100 kilometrów. Dla wiernych, a są nimi prawie wyłącznie Palestyńczycy (plus trochę Rosjanek, Ukrainek i Rumunek – żon Palestyńczyków), jest to trudne lub prawie niemożliwe. – Ja z mężem dostaję czasem zezwolenie i na Boże Narodzenie czy Wielkanoc jadę do Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem czy Bazyliki Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Ale mojej córki i syna Izraelczycy nie puszczają. Młodzi ludzie w wieku do 35 lat to dla nich potencjalni terroryści – opowiada kadrowa z organizacji pozarządowej. Jej drugi syn studiuje w Betlejem, ale nie widział rodzeństwa już od lat. – Sama najchętniej bym się przeprowadziła na Zachodni Brzeg. Albo gdzieś dalej, do Europy lub Ameryki – wyznaje.

Z tą Ameryką jest tu czasem problem. Pomoc stamtąd, w tym organizacji chrześcijańskich, bywa podejrzliwie traktowana przez muzułmanów. – Nie chcemy, by jedną ręką dawali lekarstwa czy Biblie Palestyńczykom, a drugą broń Izraelczykom – mówi szef mojej prawosławnej rozmówczyni, muzułmanin.

[srodtytul]Ani słowa o polityce[/srodtytul]

W dni powszednie o siódmej rano za murem katolickiego kościoła Świętej Rodziny kilkaset dzieci w mundurkach stoi w rzędach i wykrzykuje „Palestyna”. Potem śpiewają palestyński hymn i wspominają męczenników, czyli ofiary Izraelczyków.

Zaraz pójdą na lekcje do szkoły przytulonej do kościoła, jednej z dwóch prowadzonych w Gazie przez patriarchat łaciński. W obu jest ponad 1000 uczniów, pięć razy więcej niż katolików w całej Strefie Gazy. Aż dziw, że malutka wspólnota ma taką siłę przyciągania.

Ponad 90 procent uczących się tu dzieci to muzułmanie, bez wątpienia także z rodzin wspierających Hamas. – Ale o polityce tu nigdy nie mówimy. Kto tej zasady nie respektuje, musi odejść. O polityce nie mogą mówić ani uczniowie, ani ich rodzice – podkreśla ojciec Jorge Fernandez, proboszcz pochodzący z Argentyny.

Dzięki tej zasadzie katolickie oazy edukacyjne dobrze prosperują w muzułmańskim otoczeniu. W innych szkołach dziewczynki uczą się oddzielnie, tutaj aż do matury są razem z chłopcami. – I nie ma z tym żadnego problemu – mówi argentyński ksiądz.

W czasie przerw dzieci odwiedzają swoich niepełnosprawnych rówieśników, którymi zajmuje się Kościół. Wszystkie te umysłowo zapóźnione dzieci są muzułmanami. – W tym społeczeństwie takich się odrzuca, a nasi uczniowie przyzwyczajają się do tego, że nie wszyscy są tacy sami – wyjaśnia ojciec Jorge. Na tyłach kościoła jest jeszcze ośrodek dla dorosłych niepełnosprawnych, również muzułmanów. Opiekują się nimi siostry misjonarki miłości od Matki Teresy, pochodzące głównie z Indii. Spędzają tu prawie cały czas, po ulicach w ogóle nie chodzą, jak muszą się dostać do chorego w innej części miasta, to zawsze korzystają z taksówek.

W szkole przy kościele Świętej Rodziny religii i informatyki uczy 28-letni Dżereas Darsi, łysiejący nieśmiały kawaler. – Zostałem tu sam z całej rodziny. Wszyscy się rozjechali po świecie. Mam sześciu wujków, mieszkają teraz w Szwajcarii, Australii, USA i Emiratach Arabskich. Ja jednak nie wyjadę, ktoś z Darsich musi zostać w ojczyźnie – podkreśla. Na palcach liczy palestyńskie rodziny katolickie, które mieszkają w Strefie Gazy i które zna: – 20, najwyżej 25, wszyscy w mieście Gaza.

Poza duchownymi prawie wszyscy chrześcijanie – prawosławni, katolicy i garstka baptystów – są Arabami. Z dziewięciu mieszkających tu Polek, żon Palestyńczyków, tylko dwie są katoliczkami przy mężach muzułmanach. Pięć przeszło na islam, a dwie były muzułmankami od urodzenia. – Powód jest praktyczny. Jeżeli kobieta pozostanie chrześcijanką, to po śmierci męża muzułmanina nie dostanie nic. Chyba że wcześniej on zapisze jej spadek – tłumaczy jedna z Polek, muzułmanka.

[srodtytul]Kogo się boją chrześcijanie[/srodtytul]

U jednej z rodzin prawosławnych w Obozie Chrześcijańskim w centralnym miejscu na ścianie wisi portret młodego mężczyzny Ramiego Ajada. Ten 30-latek został uprowadzony 6 października 2007 roku, a dzień później znaleziono jego ciało ze śladami po dźgnięciach nożem i kulą w plecach. Do dziś sprawcy są nieznani, choć niektórzy mówią, że zabili go członkowie organizacji radykalniejszej niż Hamas, Armii Islamu.

– Pracował w księgarni, lubiany był też przez muzułmanów. Kilka miesięcy przed jego śmiercią w księgarni wybuchła bomba. Kilkakrotnie grożono mu śmiercią – opowiada jego rodzina, przedstawiając Ramiego Ajada jako prawosławnego.

Później dowiaduję się od prawosławnego arcybiskupa Aleksiosa, że Rami Ajad przeszedł na baptyzm i pracował w jedynej księgarni biblijnej przy głównej ulicy Gazy, Omara Muchtara. Kilkudziesięciu baptystów było bardzo aktywnych, odwiedzali najbiedniejszych uchodźców, rozdawali dary, pytali, czy mogą się modlić za cierpiących i zmarłych. Pytali prawie wyłącznie muzułmanów.

– Ich działalność wyglądała jak prozelityzm. To bardzo delikatna kwestia w tym społeczeństwie, tu się nie toleruje szerzenia innej niż islam wiary. Na dodatek wtedy żywe były emocje związane z publikacją karykatur Mahometa – mówi arcybiskup Aleksios. – Odbiło się to na wszystkich chrześcijanach. Muzułmanie nie rozróżniają, kto baptysta, kto katolik, kto prawosławny. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Ostatnio nie odczuwamy dyskryminacji. Ministrowie z Hamasu obiecują nam pomoc. Jednak pojawia się coraz więcej radykałów muzułmańskich niekontrolowanych przez Hamas, ludzi z zewnątrz. Nie wiadomo, co z tego wyniknie.

Kilka miesięcy po śmierci Ramiego Ajada, w połowie lutego 2008 roku, kilkunastu uzbrojonych mężczyzn wkroczyło przed świtem do innego kojarzonego z chrześcijanami miejsca – ośrodka YMCA w centrum Gazy. Podłożyli ładunki wybuchowe i ogień w bibliotece. Kilka tysięcy książek spłonęło.

– Wiem, co to znaczy YMCA. Young Men's Christian Association. Czyli coś dla młodych mężczyzn i dla chrześcijan, ale to też jedyne miejsce w Gazie, gdzie dziewczyny mogą z niespokrewnionymi mężczyznami spędzać wolny czas, uprawiać razem sport – mówi 21-letnia studentka, muzułmanka nienosząca chusty.

Ośrodek YMCA ukrywa się za wysokim murem, od ulicy nie widać kortów tenisowych o betonowej nawierzchni, boiska, dziedzińca z małym trawnikiem i sal, gdzie odbywają się różnorodne zajęcia. Podobno ci, co zaatakowali ośrodek w 2008 roku, krzyczeli, że chcą zniszczyć miejsce, w którym się pije alkohol. Takie mieli wyobrażenie o instytucji chrześcijańskiej.

Dawniej my sami nie wiedzieliśmy, kto spośród nas jest muzułmaninem, a kto chrześcijaninem – mówi dr Jusef Musa, dyrektor największej organizacji pozarządowej w Gazie, Union of Health Work Committees, muzułmanin. Dawniej i muzułmanki nie ukrywały się tak bardzo pod chustami i długimi szatami.

– Część radykalnych muzułmanów, choć trzeba dodać, że nie są bardzo liczni, w ogóle nie toleruje chrześcijan. Ale nie jest tu tak, jak ostatnio w Iraku, gdzie dochodzi do ataków na kościoły – dodaje dr Musa.

Liczba chrześcijan na Bliskim Wschodzie szybko maleje. Najlepszy przykład to Betlejem na Zachodnim Brzegu Jordanu, gdzie w końcu lat 40. ubiegłego wieku stanowili przytłaczającą większość, a teraz są już mniejszością. W Gazie też jest ich mniej, choć z konkretnymi liczbami jest kłopot. Wiele zachodnich źródeł do dziś podaje, że stanowią 0,7 procent populacji. Czyli po przeliczeniu na osoby ponad 10 tysięcy. Najważniejsi duchowni chrześcijańscy mówią, że w rzeczywistości nie jest więcej niż trzy tysiące. Ale nie mówią, że w ostatnich kilku latach wyjechało ponad 7 tysięcy. Chodzi raczej o setki.

– Nie sądzę, że chrześcijanie boją się muzułmanów, znam wielu chrześcijan. Mają znacznie wyższy standard życia niż my, muzułmanie, i łatwiej im wyjechać za granicę, mają tam rodziny. A jeżeli mają szansę wyjechać na Zachód, to wyjeżdżają. Nie dlatego, że są prześladowani przez muzułmanów, lecz dlatego że lepsza przyszłość czeka ich dzieci w USA czy Europie – zapewnia hamasowski wiceminister spraw zagranicznych Ahmed Jusef. Jego zdaniem większość chrześcijan, którzy opuścili Betlejem, wyjechała z powodu Izraelczyków: – Bo Izraelczycy nie rozróżniają, czy prześladują chrześcijan, czy muzułmanów. Prześladują Palestyńczyków.

[srodtytul]Ukryte krzyże[/srodtytul]

I cerkiew Świętego Porfiriusza, i katolicki kościół Świętej Rodziny mieszczą się przy małych uliczkach starej części miasta Gaza, kilka minut spaceru od gwarnej ulicy targowej. Niełatwo je znaleźć, jeszcze trudniej dostrzec z ulicy krzyże na świątyniach. Do cerkwi, której fundamenty pochodzą z V wieku, a mury z XII, przyklejony jest od ulicy nowszy meczet, zbudowany z takiego samego jasnego kamienia, i z minaretem przewyższającym krzyż.

Za murem zaczyna się inny świat, wyciszony, czysty. Przed cerkwią jedyny w Gazie cmentarz chrześcijański z solidnymi nagrobkami, na których wykute są krzyże i arabskie napisy. W cerkwi błękit, czerwień, złoto. Ikony, zapach kadzidła, setki płonących świec i świeczek, uroczyste śpiewy. W niedzielnym nabożeństwie trwającym prawie trzy godziny bierze udział ponad 100 wiernych, kobiety ubrane z europejska, choć skromnie, zazwyczaj z lekkimi, przewiewnymi i kolorowymi chustami na głowach. Innymi niż chusty muzułmanek. Większość słów pada po arabsku, ale w części liturgii arcybiskup Aleksios używa greki. Pod koniec mszy komunia przypominająca czasy Chrystusa. Sześć płaskich chlebów większych od dłoni, z odciśniętą pieczęcią na środku, najpierw dzieli się na połowy. Potem przekazywane są z ręki do ręki, sąsiad przekazuje sąsiadowi kawałek chleba, reszta wędruje dalej.

Skromniejszy jest wystrój pobliskiego kościoła Świętej Rodziny, który powstał w 1952 roku. Tu na niedzielnej mszy jest około 80 wiernych, w tym dziesięć zakonnic. Po nabożeństwie miejscowi katolicy nie rozchodzą się do domów. Na dziedzińcu rozmawiają, witają gości, piją kawę w plastikowych kubkach i jedzą rozdawane przez ojca Jorge i jego pomocnika ciasteczka z masą daktylową.

[srodtytul]Do Jerozolimy[/srodtytul]

Z arcybiskupem Aleksiosem nie udało mi się porozmawiać podczas pobytu w Gazie, wciąż był zajęty, myślałem, że nie chce rozmawiać. Ostatniego dnia powiedział mi przez telefon, że może się ze mną spotkać w Jerozolimie, do której właśnie rusza. Wydawało mi się, że nic z tego nie wyjdzie. Myliłem się.

Spotkaliśmy się w zamkniętej dla zwykłych śmiertelników części jerozolimskiego Starego Miasta, należącej do greckoprawosławnego patriarchatu. Wspinałem się po pamiętających dawne wieki schodach do celi arcybiskupa, która okazała się przytulnym mieszkaniem. Arcybiskup, 56-latek z brodą, urodzony na Krecie, okazał się wspaniałym rozmówcą. Oficjalnie nosi tytuł arcybiskupa Tyberiady, położonej 120 km na północ od Jerozolimy, w innym kierunku niż Gaza, za której wiernych przede wszystkim odpowiada.

Opowiedział mi o historii Gazy, o walkach Filistynów z Izraelitami na tym terenie w czasach przedchrystusowych, o biskupie Porfiriuszu z przełomu IV i V wieku, którego grób jest w gazańskiej cerkwi noszącej jego imię. Wspomniał o pierwszym biskupie Gazy, Filemonie, do którego list świętego Pawła można przeczytać w Nowym Testamencie („Piszę do ciebie ufny w twoje posłuszeństwo, świadom, że nawet więcej zrobisz, niż mówię”). O krzyżowcach, których katedrę Jana Chrzciciela muzułmanie przemienili potem w swoją świątynię, istniejący do dzisiaj Wielki Meczet Omara.

Ale jeszcze wspanialsze było to, co się wydarzyło po rozmowie. Arcybiskup powiedział, że musi mnie odprowadzić do drzwi patriarchatu, ale tak naprawdę to oprowadził po niezwykłych miejscach. Mijałem stare pustelnie, przechodziłem tajemniczą kamienną drogą, w której nagle ukazała się kratka. A przez nią ujrzałem pełną straganów ulicę dzielnicy chrześcijańskiej, którą wcześniej dotarłem do arcybiskupa. Stąpaliśmy nad rozedrganym tłumem pielgrzymów, turystów, sklepikarzy. Wyszliśmy na jakiś wielki taras, pusty jak wszystko, co oglądaliśmy. Niech pan spojrzy tam, powiedział arcybiskup. I w dole ujrzałem drzwi do Bazyliki Grobu Pańskiego. Były tam setki pielgrzymów, sam niedawno byłem na dole, a teraz miałem widok dostępny nielicznym.

A to wszystko 80 km od Gazy. Z której rzadko komu udaje się dotrzeć do Jerozolimy.

[ramka]Jerzy Haszczyński, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, reporter i komentator spraw międzynarodowych. Były korespondent w Niemczech. Nagradzany przez SDP i nominowany do nagród Grand Press. W „Rzeczpospolitej” od prawie 20 lat. [/ramka]

[i]Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia. Wydawnictwo Pallotinum, Poznań 1996[/i]

W mieście Gaza część dzielnicy uchodźców al Szati do dziś nazywana jest Obozem Chrześcijańskim. To właściwie jedna uliczka, cicha i schludna, co nie jest w Strefie Gazy częste. Kiedyś mieszkało tu kilkadziesiąt rodzin, które uciekły w końcu lat 40. z powstającego państwa izraelskiego, z Jaffy i Ramli. Sześć lat temu, gdy umierał palestyński przywódca Jaser Arafat, było tych rodzin jeszcze 25, większość domów zamieszkiwali chrześcijanie. Teraz zostało 12.

Z zewnątrz nic nie wskazuje na to, który dom należy do chrześcijan. Dopiero na wewnętrznych drzwiach w jednym z nich dostrzegam makatkę ze świętym Jerzym i napisem „God bless our home”. W środku ołtarzyk z tandetnymi dewocjonaliami, figurka Matki Boskiej, a obok zabawkowy pistolet i akwarium ze złotymi rybkami.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności