To jest sytuacja jak z markowego thrillera, a są przecież takie z arcydziełami sztuki w roli głównej – lepszej klasy niż „Kod da Vinci” Dana Browna. Zdarza się kilka przełomowych sytuacji w jednej chwili i nie wiadomo, którym tropem podążyć. Jednocześnie odbywa się wystawa „Andrzej Wróblewski (1927–1957) In the First Person”, zorganizowana przez Fundację Rodziny Staraków, kilkadziesiąt metrów od słynnej bazyliki św. Marka na placu jego imienia, przez który rocznie przewija się 30 mln turystów. Ukazała się też na świecie anglojęzyczna imponująca, 800-stronicowa publikacja „Andrzej Wróblewski. Exhibiting” w redakcji oraz z tekstami Magdaleny Ziółkowskiej i Wojciecha Grzybały z Fundacji Andrzeja Wróblewskiego, bogato ilustrowana, wydana przez prestiżowe wydawnictwo Hatje Cantz. Pośród historii polskich i zagranicznych wystaw Wróblewskiego oraz ich recepcji, poszerzonych esejami m.in. Martina Pollacka czy ks. Adama Bonieckiego, można poczuć się właśnie jak w thrillerze, czytając „An American Lead”, czyli „Amerykański trop”.