Śmigłowce nad panią Joanną. Kto w kampanii wyborczej wygra na sporze o bezpieczeństwo

Opozycja wie, że w rozpoczętej właśnie formalnie kampanii wyborczej tematyka bezpieczeństwa jest dla niej raczej śliska. Pechowo interesuje ona wyborców bardziej niż aborcja i kwestie obyczajowe.

Publikacja: 11.08.2023 17:00

W kampanii wyborczej prawdziwa wojna będzie prawdopodobnie ważniejsza od tej kulturowej. Na tym polu

W kampanii wyborczej prawdziwa wojna będzie prawdopodobnie ważniejsza od tej kulturowej. Na tym polu pewniej czuje się PiS mimo wpadek takich jak z przelotem białoruskich śmigłowców nad Białowieżą (na zdjęciu Mi-8, który naruszył 1 sierpnia naszą przestrzeń powietrzną)

Foto: Maksim Safaniuk

Prezydent Andrzej Duda wyznaczył datę wyborów na 15 października. Dopiero co Donald Tusk ogłaszał apokaliptyczne przepowiednie, że data ta będzie przesuwana na dalsze tygodnie. Dziś oczywiście może przypisać niespełnienie się tych „proroctw” własnym gromkim protestom.

Zarazem Tusk nie musi odwoływać swoich sugestii, że rząd wykorzysta sytuację na wschodniej granicy Polski do wprowadzenia stanu wyjątkowego. To będzie mógł powtarzać niemal do ostatniego dnia przed wyborami. To klasyczna sztuczka tej kampanii, trwającej od dawna, ale teraz już formalnej. Ona będzie po trosze o wszystkim, a obie strony zdążyły ją ogłosić najważniejszą od 1989 roku, przesądzającą o losie Polski. Autorowi tego tekstu udało się zajrzeć za kulisy sztabu Zjednoczonej Prawicy. W zasadzie nie widać tam niespodzianek, może poza kilkoma detalami.

Wojna, inflacja, nie aborcja

Z bardzo szczegółowych badań, zwanych jakościowymi, liderzy PiS i ich sojusznicy dowiedzieli się, że dla Polaków są dwa najważniejsze tematy: wojna (i co za tym idzie bezpieczeństwo zewnętrzne) oraz ich kondycja ekonomiczna, łącznie z inflacją, choć i bezrobociem. Można się było tego domyślać. To paradoks, ale za całkiem nieważne zdecydowana większość pytanych uważa tak bardzo widowiskowe tematy obyczajowe.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Kaczyński, opozycja i Mentzen, czyli sojusze prezesa NIK Mariana Banasia

Przez jakiś czas opozycja z Donaldem Tuskiem na czele czyniła z wojny kulturowej coś nadrzędnego. Ale wymagało to opowieści o konkretnych kobietach skrzywdzonych przez złe, opresyjne państwo, pani Joanny z Krakowa, wcześniej innych. Przykuwały one uwagę mediów i opiniotwórczych środowisk. Pytanie, na ile dotyczyły przeciętnego Kowalskiego czy nawet Kowalskiej.

Przejście do tematyki bezpieczeństwa w ostatnich dwóch tygodniach jest skrętem w kierunku bardziej naturalnym, bo zajmującym wyborców. Całkiem niedawno Donald Tusk potrafił oskarżyć rządzących o granie nim. „Wygląda na to, że PiS szuka pomocy wagnerowców ze strachu przed wyborami. Marsz miliona serc wybije im te pomysły z głowy. Widzimy się wszyscy 1 października w Warszawie!” – napisał na Twitterze, wyraźnie poirytowany, że przypominaniem o zagrożeniach dla bezpieczeństwa osłabia się jego własną wyborczą broń. Wszak wspomniany marsz miał dotyczyć właśnie aborcyjnej krzywdy. Temat zabijanych dzieci miał się zmienić w temat zagrożonych kobiet.

Kampania na granicy

Co jednak z tą grą wyborczą? Kiedy niemal cały rząd udał się na granicę z Białorusią, można było w tym widzieć kampanijną przesadę. Gdy jednak ten sam rząd ogłaszał wysłanie tam dodatkowych sił, zbierał za to pochwały takich odległych od prawicy speców od wojskowości jak były szef sztabu generalnego gen. Leon Komornicki.

Wszystko zmieniło się natychmiast w przewidywalny rytuał. PiS pohukiwał o zagrożeniach może o pół tonu za głośno w stosunku do realnych okoliczności. Z kolei politycy opozycji zapewniający, że w Brześciu mamy jedynie garstkę bandytów, popadali w pułapkę bagatelizowania czegoś, co bagatelizowane być nie powinno. Pytanie, czy polepszali tym swoje wyborcze szanse, czy też strzelali sobie w kolano.

Formułka Tuska mogła notabene oznaczać różne rzeczy. Co subtelniejsi zwolennicy opozycji tłumaczyli, że to jedynie demaskowanie pisowskiej wojennej pobudki. Ale przecież Roman Giertych, kandydat na kandydata do Senatu, lubiany tyleż przez Tuska, co przez Szymona Hołownię, wrócił do swoich ulubionych rozważań o tym, że Łukaszenko z Putinem świadomie i intencjonalnie wzmacniają notowania PiS. Czy mecenas-hejter w to wierzy, mniejsza z tym.

Czytaj więcej

Tusk kontra PiS i Konfederacja. Wojna o kobiety przyniesie chaos po wyborach

Tym bardziej otwarte pozostaje pytanie, czy traktuje serio taką argumentację popierająca opozycję „Gazeta Wyborcza”. A przecież: „Rosjanie mają sprawne służby. Jednym ze sposobów wzmocnienia PiS może być kreowanie zagrożenia naszej granicy” – to tytuł tekstu Dominiki Wielowieyskiej z „GW”. Spiskowe teorie są jak widać w pełnym rozkwicie i na służbie postępu. I bez wątpienia jest to powtarzanie komunikatu Tuska.

Dziurawe niebo, rozbrojenie...

Oczywiście, temat alarmu na wschodniej granicy wydaje się opozycji mniej absurdalny, kiedy to ona zdaje się na nim korzystać. Niebezpieczeństwo natychmiast przestało być wydumane, kiedy dwa białoruskie śmigłowce wleciały na 10 minut w polską przestrzeń powietrzną – nad Białowieżą.

Politycy opozycji zmienili się od razu w ekspertów od lotnictwa opowiadających do kamer o „dziurawym niebie nad Polską”. I obwiniających o te „dziury” władzę, czemu sprzyjało opóźnienie w informacji i różne wersje powodów opóźnienia podawane przez różnych ministrów. Zwieńczeniem opozycyjnego wzmożenia było wystąpienie Donalda Tuska w Legionowie. Jego zdaniem białoruskie helikoptery nadlatują, bo „Polską rządzą pajace”.

Rzetelni eksperci od wojskowości twierdzili, że bardzo niski lot śmigłowca może być nie do rozpoznania dla radarów, i że nie ma systemu gwarantującego w 100 proc. brak takich incydentów. Ale kto by ich tam słuchał. Były szef MON Bogdan Klich z PO przekonywał ze swadą do kamery, że istnieją procedury NATO-wskie pilnowania i zawracania jednostek powietrznych, ale nie potrafił objaśnić, czy przez 10 minut był na takie działania czas. Z drugiej strony można by replikować, że formacja taka jak PiS, która stawia za priorytet temat bezpieczeństwa, musi być przygotowana na to, że każda, choćby pozorna nieszczelność w zabezpieczeniach, będzie wykorzystywana przez krytyków. Pytanie, na ile takie emocje faktycznie wzmacniają obronność.

Czytaj więcej

Konflikt o imigrantów. Pisowska obstrukcja, unijna presja

Obóz rządzący odpiera ataki. Nie tylko alarmując, że wagnerowców po białoruskiej stronie przybywa, czy zapowiadając – przy sceptycyzmie opozycji – wojskową defiladę w Warszawie na 15 sierpnia, czyli Dzień Wojska Polskiego. Elementem kampanii stał się również spór o to, kto w przeszłości rozbrajał Polskę. Zdaniem PiS robiła to Platforma Obywatelska, likwidując podczas ośmiu lat swoich rządów 629 jednostek wojskowych czy przesuwając faktycznie linię potencjalnej obrony na zachód, co nakładało się na dyplomatyczny reset w relacjach z Rosją.

Kiedy politycy PO-KO próbują odpowiadać merytorycznie, przypominają, że był to czas rozstawania się ze służbą zasadniczą, co sprzyjało redukowaniu wojskowej infrastruktury. Zarazem, choć można zrozumieć poczucie zwodniczego spokoju panujące przez większość dwóch kadencji Tuska (PiS skądinąd też poparł zredukowanie armii do zawodowej), trudniej zapomnieć spór o owo odsunięcie granic obrony ze wschodu. PiS stawiał tę sprawę w tamtych czasach na porządku dziennym, choć może nie na ostrzu noża. Okazało się, że partia Jarosława Kaczyńskiego miała w tej kwestii rację.

Widmo Macierewicza i zapomniana rakieta

Koalicja Obywatelska odpowiada historiamii o Antonim Macierewiczu, dawnym szefie MON, który „rozbroił polską armię”, za co Tusk chce go stawiać przed sądem – powiedział to wyraźnie w Legionowie. Jego partia opowiada, że zamiast caracali po polskim niebie hasają śmigłowce białoruskie. Nawiązuje w ten sposób do unieważnienia przez Macierewicza, faktycznie w ekstrawaganckim stylu, kontraktu na francuskie helikoptery wkrótce po dojściu PiS do władzy. Macierewicz był ministrem w stylu trudnym do obrony, źródłem personalnych niepokojów w armii i waśni kompetencyjnych z prezydentem Andrzejem Dudą. Ale opowieści o rozbrajaniu w kontekście choćby krytykowanego wówczas przez opozycję powołania Wojsk Obrony Terytorialnej to jednak propagandowa baśń. Skądinąd prawdą jest, że PiS powiększył armię zawodową prawie dwukrotnie, pozawierał szereg kontraktów własnych i do roli rozbrajacza nadaje się, przy wszystkim błędach, kiepsko. Aczkolwiek przyśpieszenie w tym względzie nastąpiło w ostatnich latach, już po Macierewiczu.

Pozostaje opozycji piętnowanie realnych wpadek, choćby tajemniczej do dziś historii rosyjskiej rakiety, która dotarła aż pod Bydgoszcz. Nie chodzi o to, że ją przeoczono. Ale o to, że zaniechano jej poszukiwań, być może na polecenie ministra Mariusza Błaszczaka, który miał zwalić odpowiedzialność za tę decyzję na wojskowych. Jeśli tak było, mamy prawdziwą kompromitację. Tusk może nią dziś straszyć ludzi w mundurach.

Obrotowe oskarżenia

Zarazem poczucie posiadania słabszych kart w kwestii bezpieczeństwa rodzi czasem po stronie opozycyjnej pokusę swoistego ekstremizmu, większej gorliwości w pozowaniu na twardzieli. Czym innym w końcu była konkluzja byłego ministra Radosława Sikorskiego, że do białoruskich śmigłowców należało strzelać? Prawie nikt po opozycyjnej stronie (chyba poza wicemarszałkiem Sejmu z PSL Piotrem Zgorzelskim) tego nie powtórzył. Ale też nikt z Sikorskim, wciąż ważną twarzą opozycji, nie polemizował. Można być skądinąd pewnym, że gdyby do czegoś podobnego doszło, opozycja razem z Sikorskim pomstowałaby jak najgłośniej na pisowskie awanturnictwo.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: Morawiecki zasłużył na pomnik w Brukseli

Taka obrotowość to reguła w wielu sferach. Pamiętamy wszyscy gromki chór opozycji obwiniającej o nieszczelność w tranzycie ukraińskiego zboża przez nasze terytorium. Dziś, kiedy polski rząd próbuje zablokować import produktów rolnych do samej Polski, przynajmniej część opozycji obwinia go o pogorszenie relacji z Ukrainą (znów prymusem jest tu Sikorski), podczas gdy reszta „tylko” odmawia wyraźnego wsparcia w sporze z Komisją Europejską – wszak jest ona traktowana przez kręgi opozycyjne jako oczywisty sojusznik, jeśli nie protektor.

Sam mam w tej sprawie stokrotne wątpliwości. Nie użyłbym twardego oskarżenia dawnego ministra pisowskiego rządu Jacka Czaputowicza, że mamy do czynienia z logiką „hien i szakali”. Ale mamy strategię PiS dystansowania się od ukraińskich interesów, zorkiestrowaną i obliczoną na podebranie wyborców PSL-owi i Konfederacji. Może najbardziej niefortunnym elementem tej akcji jest udział w niej prezydenckiego ministra Marcina Przydacza jako zapiewajły. Dopiero co chwaliłem prezydenta Dudę za rolę opiekuna delikatnych relacji z sąsiadami: Litwą i Ukrainą. W tej sprawie zaś ważniejsze zdają się ambicje samego Przydacza jako potencjalnego kandydata do Sejmu. Co na to prezydent?

Co napisawszy, zauważę jednak, że żadna z partii opozycji nie oferuje w tej kwestii sensownej kontroferty. Poza pouczeniami, że warto by przekonać Komisję Europejską do polskich racji, co przy znanej wrogości większości tego ciała wobec obecnego polskiego rządu, jest zwykłym frazesem. Przy nieskłonności do rozmawiania rządzących z opozycją, ale i opozycji z rządzącymi, w kategoriach trwalszych strategii, pokusa wygrywania doraźnych interesów jest przemożna. A przecież braterstwo polsko-ukraińskie to racja stanu. Lub raczej jego rozpad to spełnienie marzeń Kremla.

Dobrze, że pilnujemy granicy

Jest jedna sfera, w której stanowisko polskiego rządu jest względnie trwałe i to akurat dobrze. Ta ekipa miała rację, przypominając od początku inwazji imigrantów zwożonych przez reżim Łukaszenki, że obowiązkiem polskiego państwa jest pilnowanie granic.

Wobec determinacji drugiej strony nie da się tego robić bez używania przymusu. Absurdalne pomysły typu: „pozwólmy im wejść, potem ich weryfikujmy” albo „wpuśćmy przynajmniej kobiety i dzieci”, to tylko recepta na to, aby presja na granicę jeszcze się zwiększyła. To oczywistości, jeszcze niedawno kwestionowane przez niektórych polityków opozycji i przez dobroczynne organizacje często optujące za swoistym „światem bez granic”.

Obecność wagnerowców tuż przy polskiej granicy nadała temu sporowi nowy kontekst. Nie potrzeba było nawet bredni Łukaszenki o ich „wycieczce” do Rzeszowa czy Warszawy, żeby szczelność granicy stała się niekwestionowaną wartością. Bo teraz mogą do nas przychodzić stamtąd także groźni złoczyńcy.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Mentzen i pułapka influencera

Kiedy po raz ostatni poważny polityk opozycji podejmował debatę nad tym, czy warto było budować graniczną zaporę i czy warto tam trzymać polskie siły w pogotowiu? To dziś domena celebryckich humanitarystów, ale już słabo wspieranych przez siły polityczne. Jeśli film Agnieszki Holland „Zielona granica” pojawi się przed wyborami, będzie raczej niedźwiedzią przysługą egzaltowanej artystki dla cynicznego Tuska.

Warto jednak pamiętać sprzeczne i nastawione na kłopotanie władzy pretensje Tuska wobec Straży Granicznej. I głosy klubu PO-KO w Sejmie przeciw decyzji o postawieniu na granicy z Białorusią płotu. Dziś komentator „Wyborczej” kwituje tamto starcie konkluzją (żartem? Jeśli tak, to nieśmiesznym), że płot nie powstrzymał białoruskich śmigłowców. To wyraz bardziej bezradności niż celowania w realne słabości, których skądinąd temu rządowi nie brakuje. Nigdy dosyć przypominania, że parlamenty Litwy i Łotwy zdecydowały o budowie swoich płotów jednomyślnie.

Zdrajcy kontra nie-Polacy

Opozycja czuje, że temat bezpieczeństwa jest dla niej bardziej śliski niż dogodny, jeśli nie liczyć takich incydentów jak te z rosyjskimi rakietami na polskiej ziemi czy z białoruskimi śmigłowcami nad Białowieżą. Będzie więc próbować zmieniać temat. Na jaki? O wątkach kulturowych, według szczegółowych badań samoistnie mało nośnych, już wspominałem. Pozostaje tematyka gospodarcza.

PiS nie może się tu czuć bezpiecznie. Z jednej strony wspomniane badania pokazują, że samo chwalenie się decyzjami sprzed roku, dwóch jest mało skuteczne. Nawet podniesienie świadczenia z 500 na 800+ nie budzi wielkich emocji, choć pikniki rządowe działały z rozpędu do ostatniej chwili, a posłowie z terenu lubią jeździć do wyborców, przynosząc im swoje stare dokonania. Z drugiej strony inflacja, choć malejąca, jest wciąż wysoka.

Na razie opozycja nie ma wyrazistych pomysłów na skorzystanie z tej słabości PiS. Woli incydenty stwarzane przez samo życie, jak polowanie na głowę ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, który skądinąd sam się podłożył serią szkolnych błędów. Z kolei PiS zdaje się być skazany na brutalną kampanię negatywną, skoro powiewanie dawnymi ustawami ma niewielki sens.

Czytaj więcej

Grzyby plus obcokrajowcy. Niemieckie media o antyniemieckich tonach w kampanii PiS

Tusk prowadzi taką kampanię od samego początku, PiS próbował kampanii mieszanej – finansując pikniki publicznymi pieniędzmi. Ale do boju ostatniego stanie zapewne, przedstawiając opozycję jako zdrajców interesu Polski. Z kolei Tusk mówi o wojnie między Polską i PiS. Wyłącza w ten sposób formację Kaczyńskiego z szeregów narodu.

PiS, wojując z Tuskiem jako „zdrajcą”, może i nie jest bez szans, ale nie każdy środek okaże się jednakowo skuteczny. Z badań wynika, że wyborcy mocno przeżywają inwazję na wschodnią granicę (bo to część wojny), za to słabiej – widmo relokacji uchodźców. Może także dlatego, że imigranci z egzotycznych krajów już w Polsce są. Tym samym referendum na temat relokacji traci walor głównego oręża. Chyba że doda się nowe, chwytliwsze pytania.

Z tej kampanii wyborczej, ktokolwiek ją wygra, wyjdziemy jako osłabiona, bardziej zdemoralizowana wspólnota.

Prezydent Andrzej Duda wyznaczył datę wyborów na 15 października. Dopiero co Donald Tusk ogłaszał apokaliptyczne przepowiednie, że data ta będzie przesuwana na dalsze tygodnie. Dziś oczywiście może przypisać niespełnienie się tych „proroctw” własnym gromkim protestom.

Zarazem Tusk nie musi odwoływać swoich sugestii, że rząd wykorzysta sytuację na wschodniej granicy Polski do wprowadzenia stanu wyjątkowego. To będzie mógł powtarzać niemal do ostatniego dnia przed wyborami. To klasyczna sztuczka tej kampanii, trwającej od dawna, ale teraz już formalnej. Ona będzie po trosze o wszystkim, a obie strony zdążyły ją ogłosić najważniejszą od 1989 roku, przesądzającą o losie Polski. Autorowi tego tekstu udało się zajrzeć za kulisy sztabu Zjednoczonej Prawicy. W zasadzie nie widać tam niespodzianek, może poza kilkoma detalami.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą