Koniec świata sklepików

Komu chce się wstawać w środku nocy, żeby jechać do hurtowni, a później spędzać cały dzień w sklepie. I za co, za takie grosze?

Publikacja: 10.06.2022 10:00

Bywały lata, że z rynku znikało nawet 5 tys. spożywczaków rocznie. Ten warszawski sklepik zamknięto

Bywały lata, że z rynku znikało nawet 5 tys. spożywczaków rocznie. Ten warszawski sklepik zamknięto w 2019 r.

Foto: ARKADIUSZ ZIÓŁEK/East News

Klienci nam wymierają. Młodsi to wpadną co najwyżej latem po lody, jak jest promocja. A na większe domowe zakupy idą do Biedronki – opowiada właściciel niewielkiego sklepu w Gdyni. – W efekcie np. chemii gospodarczej właściwie zupełnie już nie sprowadzamy. A była na niej fajna marża – wspomina. Jego sklep latami prosperował. Dziś nasz rozmówca przymierza się do zamknięcia interesu.

W podobnej biedzie jest rzesza właścicieli małych sklepów. A przecież Polacy przywykli robić zakupy często i w pobliżu domu – to powinien być raj dla drobnego handlu. Jakim więc cudem sklepikarze znaleźli się w opałach? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie przyjrzyjmy się zwyczajom klientów, rynkowym trendom, drożyźnie, ale i decyzjom rządu, które miały wesprzeć handlowców, a tylko przyniosły im nowe problemy.

Czytaj więcej

Pedofilia, molestowanie, nadużywanie władzy. Chrześcijanie ślepi jak całe społeczeństwo

W kapciach po wędlinę

Jeszcze dekadę temu sklepów w Polsce było tak dużo, że pod względem ich liczby biliśmy na głowę nawet Włochy czy Hiszpanię, jedynie w dużo gęściej zamieszkanej Wielkiej Brytanii było ich więcej. Zmiany jednak postępowały szybko, po okresie żywiołowego rozwoju handlu, gdy sprzedawano nawet z kawałka chodnika czy łóżka polowego, rynek zaczął się cywilizować.

Zanim nadszedł boom na placówki samoobsługowe, sklep to była zwykle lada, zza której obsługiwał klientów niekoniecznie zadowolony z tego faktu pracownik. Stąd też, gdy pojawiły się sklepy, w których można było samemu wybierać towary na półkach, Polakom bardzo się to spodobało. Sklepy z ladą nadal można spotkać, ale to one najszybciej odczuły zmiany w zachowaniach klientów.

– Sklepy tradycyjne tracą na znaczeniu na rzecz dyskontów i sklepów convenience (takich jak Żabka czy Carrefour Express – red.). Patrząc na udział sklepów tradycyjnych w wartości obrotów na rynku żywnością, należy stwierdzić, że jest on niewielki – zajmują bowiem wraz ze sklepami specjalistycznymi (z alkoholem, mięsne, piekarnie itp.) ok. 12 proc. rynku – mówi „Plusowi Minusowi” dr Jolanta Tkaczyk z katedry marketingu Akademii Leona Koźmińskiego.

Według raportu Marketline z lipca 2021 r. największy udział w wartości obrotów mają dyskonty, supermarkety i hipermarkety (51 proc.), następnie sklepy osiedlowe typu convenience i te przy stacjach benzynowych (36 proc.).

Tradycyjne sklepy mają szansę przetrwać, przynajmniej niektóre. – Idea takiego sklepu związana jest z zaspokojeniem podstawowych potrzeb konsumentów. Są zatem blisko klienta, często też dopasowują asortyment do jego oczekiwań, mogą też zatem osadzić się w niszy handlowej, np. oferując produkty lokalne czy świeże (np. piekarnie), do których w sklepach wielkopowierzchniowych może być utrudniony dostęp – tłumaczy Jolanta Tkaczyk. Ogółem jednak na rynku nastroje są pesymistyczne.

Polacy wciąż lubią robić zakupy i do spożywczaków chodzą często. Pandemia, oczywiście, także i tu sporo zmieniła, ale zanim przyszło się nam z nią zmagać, w pierwszym półroczu 2019 r. statystyczne gospodarstwo domowe w Polsce zrobiło podstawowe zakupy chemiczne oraz spożywcze aż 191 razy. To o niemal 30 więcej niż u naszych południowych sąsiadów, i np. aż o 77 więcej niż w Austrii.

– W przeliczeniu liczby sklepów na mieszkańca porównywalną strukturę handlu mają tylko Grecy oraz Węgrzy. Efektywność sklepów małoformatowych w Polsce jest jednak bardzo wysoka i nieprzerwanie jesteśmy liderem wśród krajów europejskich pod względem znaczenia sklepów małoformatowych w wartości sprzedaży produktów FMCG (tzw. szybkozbywalnych, np. żywności, napojów, kosmetyków do higieny osobistej, ale i suplementów diety – red.). Spośród 215 mld zł rocznego obrotu dobrami FMCG jedna trzecia generowana jest w sklepach o powierzchni mniejszej niż 300 mkw. – mówi Konrad Wacławik, dyrektor ds. współpracy z sieciami handlowymi w firmie badawczej NielsenIQ. W rozmowie z „Plusem Minusem” dodaje, że w Polsce robi się głównie zakupy na kilka dni. – To różni nas od krajów, takich jak Francja czy Czechy, gdzie dominujące są jednak większe zakupy – na tydzień lub nawet dłużej. Przy takich przyzwyczajeniach potrzebujemy chodzić do sklepów często i blisko – mówi.

Zwłaszcza cudzoziemcy zadziwieni są tym, jak często chodzimy do sklepu. – U nas robi się zakupy raz na tydzień czy nawet na dwa tygodnie. Raz a dobrze. Wy ciągle biegacie do sklepów, które także macie blisko, a nie jak my, wielkie molochy Walmarta pod miastem – mówi Kate, znajoma Amerykanka.

Również w Europie model handlu się zmieniał i właściwie we wszystkich krajach tzw. handel nowoczesny, czyli super-, hipermarkety i dyskonty, zdecydowanie dominuje. Nawet we Francji urokliwe sklepiki to obrazek głównie z pocztówki. Francuzi robią zakupy przede wszystkim w wielkich sklepach pod miastem, jedynie piekarnie i rzeźnicy są ostoją tradycji w handlu, choć ich także dosięga potężna konkurencja. Nad Sekwaną wielkie sklepy, zwłaszcza z sieci Auchan i Carrefour, zdominowały już nawet sprzedaż paliw – za sprawą przysklepowych stacji – co u nas dokonuje się bardzo powoli.

Agnieszka Górnicka, prezes firmy badawczej Inquiry, podkreśla, że polski zwyczaj robienia częstych zakupów ma wiele powodów. – Wiele osób chce mieć w domu świeże wędliny, ser czy pieczywo, więc zamiast kupować na zapas, wolą iść nawet codziennie po to, czego potrzebują. Niektórzy właściwie kupują tylko składniki na jeden posiłek – mówi „Plusowi Minusowi” ekspertka od zachowań konsumenckich.

Częste wizyty mają też często bardziej przyziemny powód. – Większość Polaków naprawdę nie ma za wiele pieniędzy, starannie liczą wydatki i po prostu nie lubią jednorazowo wydawać dużo na wielkie zakupy. Wolą częściej je zrobić, ale za mniejsze sumy. Często w ten sposób kalkulowane są tygodniowe budżety gospodarstw domowych – podkreśla.

W efekcie, jeśli chodzi o chodzenie na zakupy, jesteśmy rekordzistami. Według firmy badawczej GfK „odwiedzamy bardzo wiele sklepów, reprezentujących różnorodne formaty i sieci. W ciągu roku przynajmniej raz wkładamy do koszyka ponad 800 różnych produktów FMCG”.

Jeszcze przed pandemią nasilało się wprawdzie zjawisko zakupów na zapas, co wtedy było spowodowane m.in. wprowadzeniem zakazu handlu w niedzielę, ale Polacy nadal lubią drobne zakupy. – Mamy takich klientów, którzy są po kilka razy dziennie. Niektórzy dosłownie w kapciach domowych wskakują ciągle po coś innego – mówi sprzedawca ze sklepu jednej z sieci w Poznaniu. Statystyczny Polak w promieniu 600 metrów od domu znajduje średnio 12 sklepów, z których aż 7,1 stanowią małe niesieciowe sklepiki – te wszystkie „U Zosi” czy „Pod lasem” – a 3,5 niewielkie sieciówki, takie jak Żabka czy Carrefour Express. To obiekty, których najważniejszą cechą jest bliskość. Dla konsumenta dystans, jaki musi pokonać, aby rano kupić świeże bułki lub wyskoczyć po czekoladę, bo właśnie się skończyła, jest kluczowy. Im bliżej i szybciej, tym lepiej.

Pandemia spowodowała, że częstotliwość zakupów spadła, a ich średnia wartość wzrosła. W obawie przed zakażeniem wiele osób – zwłaszcza starszych – ograniczało liczbę wyjść, sklepy wydłużały też godziny pracy, co pozwalało przesuwać sprawunki na mniej uczęszczane godziny, nawet nocne. Mimo to nadal statystyczny Polak chodzi do sklepu spożywczego kilka razy w tygodniu, a rekordziści nawet po kilka razy dziennie.

Dlaczego na tym nie zyskują małe, tradycyjne sklepy? Głównie z powodu ograniczonej oferty, zbyt wysokich cen i skromnej lub żadnej oferty usług dodatkowych. – Wiele z nich nadal stawia na sprzedaż papierosów i alkoholu, to podstawowe kategorie, a nie myślą o rozszerzaniu oferty. Dopiero gdy wchodzą do grup franczyzowych czy zakupowych, to się zmienia, ale często jest już za późno na utrzymanie się na rynku – mówi prezes jednej z sieci.

– Sieci convenience oferują zakupy uzupełniające i stawiają na wygodę klientów, którzy mogą dostać tam choćby szeroki wybór dań gotowych. Polacy są gotowi za taką wygodę płacić i wolą zakupy zrobić szybko i blisko domu zamiast dalszej wycieczki do sklepu innego typu – przekonuje Andrzej Faliński, prezes Forum Dialogu Gospodarczego. Mówiąc wprost, na zakupach też robimy się wymagający.

Lokalne zakupy, lokalne korzyści

Wciąż aż 43 proc. Polaków deklaruje, że wybierając się na zakupy, woli zrobić je w sklepie mniejszego formatu – wynika z globalnego badania YouGov. W Europie więcej zwolenników małych sklepów jest tylko we Francji, na świecie zaś zdecydowanie przodują Indie. Po drugiej stronie są kraje, jak USA czy Chiny, gdzie tylko 23 proc. badanych deklaruje się jako zwolennicy takich zakupów.

Polska pod względem liczby sklepów spożywczych jest europejskim liderem. Tych ogólnospożywczych (nie wliczając np. specjalistycznych czy warzywniaków) jeszcze w 2009 r. było ok. 103 tys. Rynek się jednak kurczy. Według wywiadowni gospodarczej Dun & Bradstreet na koniec 2021 r. działało w Polsce 92,6 tys. sklepów spożywczych i tych z przewagą żywności. To spadek o 0,15 proc. w stosunku do 2020 r., zmniejszyła się liczba sklepów mięsnych i z wyrobami tytoniowymi. – Trend spadkowy widoczny jest od ponad dekady. Jest to związane ze zmianą preferencji konsumentów i konsolidacją handlu detalicznego – mówi Jolanta Tkaczyk, choć zastrzega, że tempo spadku jest obecnie niższe niż w latach ubiegłych.

Niedawno potrafiło znikać rocznie nawet 5 tys. placówek. Pewnie większość czytelników pamięta kilka małych sklepów ze swojej okolicy, które w ostatnich latach się wykruszyły. Ten trend wzmacniają problemy z sukcesją w handlowych rodzinach. – Dzieci nawet nie chcą słyszeć o przejmowaniu interesu, wyśmiały moje pytanie, czy go przejmą. Komu chce się wstawać w środku nocy, żeby jechać do hurtowni, a później spędzać cały dzień w sklepie. I za co, za takie grosze? – mówi wspomniany właściciel sklepu w Gdyni.

To problem w całej gospodarce, gdy młodym pokoleniom nie chce się kontynuować tego, co zbudowali ich rodzice. W handlu jednak zmiany widać najszybciej, sklepy po prostu są likwidowane lub trafiają do sieci, która otwiera je już pod nową marką, z nowym zespołem. Handel niby się kurczy, ale w ramach sieci sklepów przybywa. Rekordzistką jest Żabka. – W 2021 r. otworzyliśmy 1,1 tys. sklepów. W 2022 r. zakładamy podobną dynamikę. Obecnie sieć liczy ponad 8,3 tys. placówek – podaje nam biuro prasowe sieci należącej do amerykańskiego funduszu inwestycyjnego CVC.

Choć więc w Polsce wciąż najwięcej mamy małych, tradycyjnych sklepików, to właśnie w nie najszybciej uderzają rynkowe trendy. I to mimo że kolejne rządy, zwłaszcza obecny, wciąż deklarują chęć pomagania im. Tyle że decyzje władz wbrew deklarowanym intencjom przynoszą dodatkowe problemy i jeszcze większe kłopoty finansowe.

A szkoda. Badania, na które powołuje się międzynarodowe zrzeszenie niezależnych detalistów IGA, jasno pokazują bowiem, że każda złotówka wydana w lokalnym sklepie ma mniej więcej trzy razy większy wpływ na lokalną gospodarkę niż ta wydana w sieci dyskontów czy hipermarkecie. Pieniądze zostają w społeczności w formie podatków czy wynagrodzenia pracowników.

Wartościowo ten sektor odpowiada już jednak tylko za kilkanaście procent rynku, a pod względem udziałów traci pozycję równie szybko jak hipermarkety. Z tym że największe sklepy tracą, ponieważ są za duże, a zakupy w nich zbyt czasochłonne, małe zaś – bo jest w nich po prostu za drogo.

– Coraz mniej osób docenia to, że sprzedawca im doradzi, zna ich upodobania. Osoby starsze zwracają na to uwagę, bo generalnie brakuje im relacji międzyludzkich, ale po pierwsze, z naturalnych powodów ich ubywa, a po drugie, one najczęściej odczuwają wzrost cen i muszą szukać tańszych zakupów. Lądują więc w dyskontach, z którymi nie mamy szans walczyć na ceny – mówi kolejny przedsiębiorca, który rozważa sprzedaż sklepu.

Sklepy niezależne, owszem, podnoszą jakość usług, a dzięki coraz częstszemu wchodzeniu do grup zakupowych czy sieci franczyzowych mogą zaoferować także niższe ceny. Jednak niezrzeszonym trudno jest rywalizować z takimi potęgami jak Żabka, z masą usług dodatkowych, od przesyłek po gastronomię, i z aplikacją mobilną do zbierania punktów, która jest atrakcją zwłaszcza dla młodszych konsumentów.

Czytaj więcej

Andrzej Olechowski: Nie jestem optymistą, jeśli chodzi o szybkie wygaszenie inflacji

Zderzenie z sieciami

Pierwszym ciosem była ekspansja wielkich sieci handlowych. – Gdy w latach 90. wszedłem pierwszy raz do hipermarketu, pomyślałem, że już po nas. Kto nie będzie chciał robić zakupów w takim wielkim sklepie z gigantycznym wyborem? – wspomina jeden z przedsiębiorców. Polacy faktycznie zachłysnęli się hipermarketami. To, co wyglądało na ich największą zaletę, czyli gigantyczny wybór towarów, szybko przerodziło się jednak w przekleństwo – niekończące się poszukiwania produktów na półkach, wędrówki z jednego końca na drugi, bo o czymś się zapomniało. Godziny spędzone w sklepie, wielkie kolejki – to zaczęło odstraszać, choć nadal osoby z mniejszych miast potrafiły robić sobie w hipermarketach zdjęcia.

Znacznie większym zagrożeniem dla polskich sklepikarzy okazały się dyskonty. Sieci Netto, Aldi, Lidl i Biedronka na koniec 2021 r. odpowiadały już za 38,8 proc. wartości zakupów polskich gospodarstw domowych, a supermarkety lokalne reprezentowane przez Dino czy Delikatesy Centrum grupy Eurocash – za 13,2 proc. Jak podaje GfK, tylko te formaty zwiększyły łącznie swój udział w rynku o 3,2 pkt proc.

– Oba kanały zarejestrowały dwucyfrowe zwyżki zakupów oraz rosnące udziały w rynku. Jest to efekt wdrażanych od lat rozwiązań oraz skali działania. W tej sytuacji rodzi się pytanie, co z pozostałą częścią handlu, a w szczególności małym formatem? – mówi Szymon Mordasiewicz, dyrektor komercyjny Panelu Gospodarstw Domowych GfK Polonia. – Ponad 80 tys. placówek w Polsce jest gotowych, aby zaspokajać potrzeby konsumentów, ale czy mają ku temu szanse oraz czy podołają potrzebom niskich cen, wysokiej jakości i właściwego asortymentu? – dodaje.

– To, co widzimy na rynku, to splot szeregu czynników od wzrostu cen nośników energii, ale także surowców czy kosztów pracy i zmian podatkowych – mówi Maciej Ptaszyński, wiceprezes Polskiej Izby Handlu. – Rynek i konsumenci często odnoszą poziom cen do dyskontów, które są ważnym graczem. Ich siła w zakresie narzucania niskich cen wynika wprost z bardzo ograniczonej oferty produktów na półkach, jedynie po kilka w kategorii i jeszcze często marka własna. W efekcie sprzedają ich bardzo dużo, ale z wąskiego portfolio, co powoduje, że producenci często oferują im właśnie na nie ceny niższe niż innym sprzedawcom – dodaje.

Swoje zrobił zakaz handlu w niedzielę. – To idiotyczne prawo, wcześniej radziliśmy sobie nieźle, w sobotę było więcej klientów, w niedzielę uzupełniali zakupy. Zakaz spowodował, że dyskonty wydłużyły godziny pracy w piątki i soboty, zorganizowały masę promocji – mówi przedsiębiorca, który swój sklep zamknął rok temu.

Zakaz handlu w niedzielę wszedł w życie w 2018 r., ale jeszcze długo będzie wpływał na sytuację rynkową. Z analizy firmy Sagra Technology, która zebrała dane z ponad 220 tys. punktów handlowych, wynika, że efektem zakazu jest przyspieszenie znikania hipermarketów, w których często robiono zakupy właśnie w weekend. O ile w 2018 r. spadek ich liczby wynosił 1 proc., o tyle w 2020 r. ubyło kolejne 5 proc., natomiast w 2021 r. z mapy handlowej zniknął co ósmy hipermarket – aż 12 proc.

Ponieważ zdecydowanie wzrosło znaczenie dyskontów, to w przypadku małych i średnich sklepów widać wzrost zainteresowania integracją w ramach np. sieci franczyzowych. – Zdecydowanie coraz więcej sklepów przystępuje do sieci, niż z nich odchodzi czy zostaje całkowicie zamkniętych – mówi Anita Wojtanowska z Sagra Technology. Firma przyjrzała się trzem sieciom franczyzowym, które posiadają ponad 3 tys. lokalizacji na terenie kraju. Przyrosty procentowe ich lokalizacji w ciągu ostatnich lat były znaczące, czyli więcej sklepów było do sieci włączanych lub w ramach sieci otwieranych, niż z nich wychodziło lub było zamykanych. – Rekordowa sieć w 2019 r. zwiększyła liczbę sklepów o 33 proc., w 2020 r. o 13 proc., a w 2021 r. o 18 proc. – podaje Wojtanowska.

Eksperci potwierdzają, że sektor spożywczy zmienia się i zmierza w stronę silniejszego usieciowienia. – Zainteresowanie systemami franczyzowymi jest wysokie i widzimy także wzrost zadowolenia właścicieli sklepów z działalności w takim modelu. Oznacza to choćby znaczące ułatwienie, jeśli chodzi o logistykę, bo niezależne sklepy muszą się zaopatrywać często u co najmniej kilku dostawców. Sklepy w ramach sieci mają też lepszy dostęp do produktów, nawet tych, których na rynku może np. okresowo brakować. Spodziewamy się, że stopień integracji polskiego handlu będzie nadal rosnąć – mówi „Plusowi Minusowi” Michał Wiśniewski, dyrektor ds. franczyzy Profit System.

– To nie tylko szyld, ale także wsparcie technologiczne, know-how asortymentowe i promocyjne, skala wyrażona niższymi cenami zakupu, co potem może mieć odzwierciedlenie na sklepowych półkach... Przeciętny sklep małego formatu nie może konkurować z dyskontem pod względem ceny czy asortymentu, ale dzięki wiedzy i danym może dysponować korzystną ofertą dla swoich klientów – dodaje Szymon Mordasiewicz.

Wracając do zakazu handlu w niedzielę – dopiero w tym roku zniknęła furtka pozwalająca na pracę tego dnia sklepom zarejestrowanym jako punkty pocztowe. Najpierw korzystała z tego głównie Żabka, a pod koniec nawet ogromne sklepy Kaufland czy Castorama dumnie otwierały się jako poczty. Jak podawała wywiadownia Dun & Bradstreet, w ostatnim roku obowiązywania takiego rozwiązania zainteresowanie ze strony firm handlowych było gigantyczne. O ile w latach wcześniejszych taki status przez wpis do rejestru klasyfikacji działalności PKD uzyskiwało po góra 100–300 punktów rocznie, o tyle już w 2020 r. było ich niemal 2 tys., a do końca sierpnia 2021 r. zrobiło to ponad 6,2 tys. W efekcie liczba sklepów, które mogły skorzystać z takiego rozwiązania, przekroczyła 16 tys.

Od lutego taka możliwość zniknęła, ale wiele dużych sieci uruchamia teraz sklepy w ramach umów franczyzowych i ich właściciele w niedzielę mogą pracować, nawet jeśli sklep działa pod logo Carrefour czy Auchan.

Mówi członek rodziny, która od dekad prowadziła sklep pod Warszawą: – Zakaz handlu zupełnie rynek rozregulował i postawił na głowie, nie było sensu w niedzielę otwierać, bo ludzie obkupują się w sobotę na promocjach w Lidlu i Biedronce.

W tej rodzinie najmłodsze pokolenie akurat chciało interes przejąć, ale „pomoc” rządu dla drobnego polskiego handlu w postaci zakazu handlu w niedzielę spowodowała, że sklepu już nie ma. Padł.

Ogółem niedzielny zakaz negatywnie ocenia 57 proc. Polaków, pozytywnie jedynie 28 proc. – Zdania są bardziej podzielone, jeśli chodzi o kwestię tego, jak praca handlu w niedzielę powinna być uregulowana, choć także przewagę mają osoby chcące w ten dzień kupować – podkreślają autorzy badania z firmy Inquiry.

Ludzie patrzą na ceny

Małe sklepy zderzają się też z innymi problemami, z których istnienia wielu polityków nie zdaje sobie sprawy. – Problemem jest zaopatrzenie, hurtowni ubywa, wiele przestawia się na indywidualnych klientów. Jak my mamy później cenowo z nimi rywalizować? – mówi sklepikarz, który wszedł ostatecznie do sieci franczyzowej.

Część produktów musi zamawiać z centrali, jak choćby te z reklamowanych w mediach promocji, ale ma też trochę dowolności, zwłaszcza jeśli chodzi o marki lokalne. – Z nimi też jest problem, ludzie patrzą na ceny, coraz mniej zwracają uwagę na jakość czy dobór składników – mówi rozgoryczony.

Rząd chciał także sklepom pomóc, opodatkowując obroty dużych sieci. Po raz kolejny podpierając się argumentem, jak to w ten sposób wyrówna się szanse, ponieważ większe sieci podniosą ceny i staną się mniej konkurencyjne. Oczywiście, nic z tego nie wyszło, poza tym, że budżet zarabia na tym ponad 2,6 mld zł, choć przy uchwalaniu liczono na 1,5 mld zł.

Wielkie sieci i tak mają znacznie większe możliwości nacisku na producentów, więc nie tylko cen nie podniosły, ale się zmobilizowały i były w stanie zorganizować nawet jeszcze lepsze promocje niż wcześniej. Polska Izba Handlu od dawna alarmuje, że przedstawiciele handlu tradycyjnego często otrzymują od producentów oferty w cenach, które są już wyższe niż te, które dyskont pokazuje na sklepowej półce. Jak w takich realiach można mówić o konkurencji?

W efekcie podobnie jak w przypadku zakazu handlu sytuacja małych sklepów wręcz się pogorszyła, a to, co się dzieje teraz z galopującymi cenami, jeszcze dobije sklepikarzy. – Konsumenci szukają oszczędności, ponad jedna trzecia Polaków jest w stanie zmienić sklep w zależności od oferty w innym. W przypadku rosnących cen duża część konsumentów będzie zmuszona do oszczędzania i będzie szukać najniższej ceny lub promocji z przymusu.

Ceny i promocje w sklepach spożywczych mogą przestać być konkurencyjne wobec cen w dyskontach – mówi Konrad Wacławik z NielsenIQ. – Podobnie z dostępnością produktów: w pierwszej kolejności dostawcy zaopatrują pewny, skonsolidowany rynek zbytu, w drugiej kolejności – ten rozdrobniony – dodaje.

Wielkie sieci są dla producentów lepszym partnerem, bo mają gigantyczne dzienne obroty. Zamiast zaopatrywać wiele sklepów różnych firm i marek, producentowi wygodniej dogadać się z jedną siecią, która sama odbierze towar i rozwiezie go później ze swojego magazynu.

– My nie mamy marek własnych produkowanych tylko dla nas, przez co tańszych. A przyszły takie czasy, że ludzie patrzą już tylko na ceny – mówi kolejny rozgoryczony sklepikarz z Krakowa. Odlicza dni do zamknięcia biznesu.

W wielkich miastach takie zwolnione lokalizacje zajmują z reguły Żabki, które niemal zawsze i wszędzie są w stanie się utrzymać. W mniejszych miejscowościach lokal jest przejmowany przez kogoś z innej branży lub zamykany na głucho.

Czytaj więcej

Nago w operze. Fiutki Pasoliniego nie były pierwsze

Intuicja nie wystarczy

Zakupy spożywcze się konsolidują, potrzebnych będzie coraz mniej sklepów, choć ludzie niby kupują coraz więcej. Paradoks, który uderza najmocniej w osoby starsze, często bez samochodów, którym będzie coraz trudniej dotrzeć do sklepu na zakupy. Komisja Europejska od dawna alarmuje o zjawisku wykluczenia, w Polsce przybywa miejscowości, w których sklepów nie ma zupełnie, jedyną opcją są te obwoźne, które uruchamia choćby sieć ABC. Sama podaje, że jest największą siecią sklepów mobilnych w Europie, współpracując już z ponad 100 przedsiębiorcami w siedmiu województwach.

W wielkich miastach i na ich obrzeżach opcją są zakupy internetowe, ale poza aglomeracjami, nie ma na to niemal szans. No i ceny oferowanych w ten sposób produktów są wyższe, co jest wyzwaniem dla słabiej zarabiających. Czyżby czekała nas kolejna bitwa o handel? Tyle że będzie chodziło o jego utrzymanie, zwłaszcza jeśli chodzi o małe sklepy.

– W polskim handlu nadal jest miejsce dla małego formatu, także w trudnych czasach. Jednak nie ma już miejsca na działania czysto intuicyjne, bez wsparcia wiedzy i danych oraz przemyślanej strategii, za którą idą konkretne działania – przestrzega handlowców Szymon Mordasiewicz z GfK Polonia.

Klienci nam wymierają. Młodsi to wpadną co najwyżej latem po lody, jak jest promocja. A na większe domowe zakupy idą do Biedronki – opowiada właściciel niewielkiego sklepu w Gdyni. – W efekcie np. chemii gospodarczej właściwie zupełnie już nie sprowadzamy. A była na niej fajna marża – wspomina. Jego sklep latami prosperował. Dziś nasz rozmówca przymierza się do zamknięcia interesu.

W podobnej biedzie jest rzesza właścicieli małych sklepów. A przecież Polacy przywykli robić zakupy często i w pobliżu domu – to powinien być raj dla drobnego handlu. Jakim więc cudem sklepikarze znaleźli się w opałach? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie przyjrzyjmy się zwyczajom klientów, rynkowym trendom, drożyźnie, ale i decyzjom rządu, które miały wesprzeć handlowców, a tylko przyniosły im nowe problemy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy