Dostaliśmy mapę z punktami kontrolnymi. W jednym dzieci musiały zaśpiewać powstańczą piosenkę, w innym uczestniczyć w pracach powstańczego szpitala, w jeszcze innym mogły się zapoznać z bronią, której używali powstańcy. A na koniec, w nagrodę, były biało-czerwone opaski.
Pamiętam, jak zadowoleni szliśmy potem przez Warszawę do domu z tymi opaskami przypiętymi do rękawów. Nie dlatego, że czuliśmy się jak powstańcy, nie dlatego, że byliśmy pewni, że sami poszlibyśmy do walki, gdyby była taka potrzeba – ale dlatego, że po zdarzeniach tego dnia byliśmy jeszcze bardziej dumni z naszych dziadków i pradziadków, którzy sprostali takiemu wyzwaniu.
Wspominam to rzecz jasna dlatego, że przy okazji niedawnych obchodów Sierpnia '44 rozgorzał spór, jak bardzo symbole powstańcze można wykorzystywać w popkulturze. Kiedy wypada chodzić w koszulce z kotwicą Polski Walczącej, a kiedy można założyć T-shirt z biało-czerwoną opaską na ramieniu.
W tym sporze środowiska prawicowo-patriotyczne (wiem, wiem, to termin umowny) opowiedziały się za możliwością korzystania z powstańczej symboliki, a kręgi lewicowo-liberalne (zgoda, to także uproszczenie) wytoczyły najcięższe działa, aby przekonać, że współczesnej młodzieży biało-czerwonych opasek nosić nie wypada.
Przypomnijmy: ci ostatni przez lata narzekali, że polski patriotyzm jest taki smutny, taki napuszony i pozbawiony luzu. Że wyraża się tylko w apelach poległych, patriotycznych pieśniach i nadętych przemowach. Dziś ich marzenia się spełniły, patriotyzm zszedł na poziom popkultury. Idąc głównymi ulicami w centrum Warszawy, raz po raz można się natknąć na młodych ludzi noszących „odzież patriotyczną", w internecie mnożą się sklepy, w których można kupić tego typu stroje. A jednak przeciwnicy koturnowego patriotyzmu wcale nie są z tego zadowoleni, wręcz przeciwnie: są przerażeni.