– Widzimy próbę przenoszenia ryzyka egzystencjalnego z poziomu jednostki na coś większego – kiedyś było to przedsiębiorstwo, dziś zastępuje je państwo. Stąd, by to zrównoważyć, wraca się do pomysłów większego opodatkowania kapitału, który nie chce na siebie brać tego ryzyka – mówi Dembinski.
Niestabilność i tymczasowość wyraźnie widać w tzw. sharing economy, czyli idei gospodarki współdzielenia. Firmy takie jak Uber czy Airbnb uważane są za prekursorów zmiany w redystrybucji dóbr. Ich entuzjaści podnoszą, że zwiększają one możliwości zarobkowe tysięcy ludzi, którzy mogą dorobić, przewożąc innych prywatnym samochodem lub wynajmując im krótkoterminowo mieszkania, odbierając w ten sposób monopol taksówkarzom czy hotelom. W gruncie rzeczy zastępują one jednak pracę stałą – lub inaczej, stabilny przychód – pracą dorywczą i przychodem ad hoc. Wpisują się w duch epoki, baumanowskiej nowoczesnej płynności.
Trudno zmierzyć, czy ich działalność ma więcej beneficjentów czy tych, którzy na ich funkcjonowaniu tracą. Ale jedno pozostaje niezmienne – wciąż istnieje jakiś pośrednik, który ściąga marże. Nie jest to już sieć hoteli czy korporacja taksówkowa, ale platforma cyfrowa.
– Kierowcy Ubera to zasób wymienialny i dlatego można im niewiele płacić. W efekcie zmian technologicznych zostają zawody, w których ludzie są łatwo wymieniani i w których możliwości zarobku są bardzo nieduże – podkreśla dr Dominik Batorski.
Zwycięzca bierze wszystko
Wypychając miejsca pracy poza swoje struktury, czyli dokonując tzw. outsourcingu, korporacje pozbywają się wysokich kosztów stałych. Pozwala im to szybciej reagować na zmieniające się otoczenie. Bo tak jak zmienia się sytuacja na rynku pracy, tak zmienia się środowisko, w którym działają firmy. To zmniejsza z ich strony popyt na pracę.
– Studentom, którzy skończyli uczelnie wyższe, korporacje nie oferują już tak wiele miejsc pracy jak dawniej. Jako profesor uniwersytetu w Amsterdamie obserwuję, że od kilku lat coraz więcej studentów decyduje się na założenie własnej firmy – mówi „Plusowi Minusowi" Han Gerrits, założyciel firmy Innovation Factory, kontrolowanej obecnie przez KPMG.
Powszechna obecnie moda na startupy jest więc odpowiedzią na pogarszające się perspektywy na rynku pracy. Młodzi ludzie z aspiracjami sami biorą swój los w swoje ręce, wierząc, że to najlepszy sposób na osiągnięcie dobrobytu. Internet ułatwia im dotarcie do potencjalnych klientów. Biznes niekoniecznie musi się udać, takim przedsiębiorcom wystarczy, że jego potencjał dostrzeże jakiś koncern i przejmie startup lub w niego zainwestuje. Wtedy pomysłodawcy i udziałowcy zostają sowicie wynagrodzeni. Trudno jednak nazwać to dochodem z pracy czy budową ścieżki kariery prowadzącej do dobrobytu. To może i suta, ale jednak jednorazowa premia, na którą szansę mają nieliczni.
Jeszcze trudniej odnieść sukces rynkowy. Internet ułatwił co prawda dotarcie do odbiorców, ale zglobalizował świat usług do tego stopnia, że ten, kto pierwszy wymyśli dany produkt lub usługę, zgarnia cały rynek. Naśladowców Facebooka było wielu, ale nawet podtrzymywany przy życiu przez bogaty koncern Google Plus nie jest w stanie sprostać wyzwaniu.
Erik Brynjolfsson i Andrew McAfee, autorzy książki „Race against the machine", uważają, że za powstanie „rynków, gdzie zwycięstwa bierze wszystko" odpowiedzialna jest właśnie cyfryzacja. Ludzie nie tracą już czasu, by testować dziesiąty czy drugi najlepszy produkt na rynku, jeśli mają dostęp do tego najlepszego.
Zjawisko to uważane jest za jedną z przyczyn pogłębiających się nierówności dochodowych. Powstaje wiele cyfrowych rynków, czasami kreowanych poprzez pojedyncze aplikacje, ale całą premię zgarniają na każdym z nich jednostki. Cała reszta obchodzi się smakiem. Awans społeczny w epoce cyfrowej staje się domeną nielicznych.
Wypłukiwanie z rynku zawodów z wyższą premią za wykształcenie może mieć bezpośrednie przełożenie na tworzenie się klasy średniej. Grupy społecznej charakteryzującej się stabilnym poziomem dobrobytu i wykonywaniem pracy umysłowej, a także – co może najważniejsze – głównego odbiorcy i konsumenta kultury. To klasa średnia w większości krajów dyktuje wzorce i to ona aspiruje do wyróżniania się czymś więcej niż dochodem.
W Polsce jej liczebność szacowana jest przez firmę doradczą KPMG na ok. milion osób. Ale próg przynależności do klasy średniej jest tu ustalony niemal wyłącznie przychodowo, i to dość nisko – na poziomie ok. 7 tys. zł brutto płacy miesięczne. To niewiele więcej, niż wynosi płaca minimalna w Niemczech. Dr Dominik Batorski: – Stąd bardzo istotne pytanie, czy to, co się teraz dzieje na rynku pracy, to nie jest przypadkiem zanikanie zawodów klasy średniej...
Dla wielu Polaków, którzy nie dziedziczą majątków i budują swój dobrobyt dzięki pracy, znalezienie się w klasie średniej jest synonimem awansu społecznego. Zanikanie celu aspiracji najbardziej ambitnych grup społecznych nie jest problemem tylko jednostek, ale i całego społeczeństwa. Ludzie z natury muszą mieć do czego aspirować. I nie chodzi tylko pieniądze.
Siła woli
Najbardziej poszukiwani pracownicy w Polsce to wcale nie przedstawiciele zawodów wymagających wyższego wykształcenia, ale posiadacze konkretnych fachów. Z Barometru Zawodów 2017 stworzonego na zlecenie Ministerstwa Pracy wynika, że nad Wisłą najbardziej potrzeba kierowców, spawaczy, pielęgniarek, położnych, kucharzy, fryzjerów. Nawet jeśli nie mogą oni liczyć na pensje programistów, pokazuje to zmianę trendu na rynku, na którym połowa pracodawców twierdzi, że ma problemy ze znalezieniem pracowników. Coraz częściej bowiem o znalezieniu pracy nie decyduje dyplom, ale umiejętności i osobowość. – Zdobyte wykształcenie to nie jest często to, co człowiek potrafi. Metakompetencje, takie jak zdolność uczenia się i radzenia w stresujących warunkach, zwykle na dyplomach nie figurują – mówi Paul H. Dembinski.
To tak jak w sporcie, gdzie o sukcesie decyduje nie tylko talent, ale tzw. czynniki wolicjonalne – determinacja, ambicja oraz praca włożona w osiągnięcie celu. – W pewnym sensie cała gospodarka staje się coraz bardziej podobna do sportu. Jeśli jesteś w stanie przebić się w NBA, zarabiasz miliony, jeśli nie, otrzymujesz raczej średnie zarobki za niekoniecznie wyjątkową pracę. Gwiazdy generują dużą wartość, co daje przesłanki do wysokich zarobków, które z kolei kształtują oczekiwania pozostałych, a przecież ludzi, którzy dojdą do statusu gwiazdy, siłą rzeczy nigdy nie będzie dużo. Ten proces koncentrowania wysokich „nagród" w rękach tylko części „graczy" zachodzi na całym świecie, także w krajach rozwijających się – podkreśla Joanna Tyrowicz.
Całkowicie zmienia to dotychczasowe ścieżki awansu społecznego. Dużo łatwiej go dokonać stając się medialnym celebrytą, o których z przekąsem mówi się, że są znani z tego, że są znani. Ale do tego też potrzebna jest ambicja i determinacja. Niekoniecznie wykształcenia.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95