To był upadek z wysokiego konia. Ledwie trzy miesiące temu, na szczycie przywódców G7 w Kornwalii, kamery uchwyciły, jak Emmanuel Macron obejmuje się z Joe Bidenem i dziarskim krokiem idą wzdłuż morza, co chwile wybuchając śmiechem. – Jesteśmy z powrotem, Ameryka jest z powrotem! – mówił chwilę później dziennikarzom amerykański prezydent. – Przywództwo oznacza partnerstwo – wtórował lubiący się popisywać swoją angielszczyzną Francuz.
Jednak już 15 września, na wiadomość, że Australia nie tylko zerwała wiążący ją z Francją „kontrakt stulecia" na dostawę 12 okrętów podwodnych, ale kilka godzin później zawarła alternatywne porozumienie z USA na dostawę amerykańskich jednostek o napędzie atomowym, francuski minister spraw zagranicznych Jean-Yves Le Drian mówił o „wbiciu noża w plecy", „zdradzie i oszustwie", i konkludował, że Biden niczym się nie różni od Donalda Trumpa. Dwa dni później Macron po raz pierwszy w historii wezwał francuskiego ambasadora w Waszyngtonie na konsultacje i odmówił udziału w dorocznej sesji ogólnej ONZ w Nowym Jorku.