Rowery, sufrażystki i szejkowie

Pierwsze rowery były przeznaczone tylko dla mężczyzn – ale nie powstrzymało to pionierek, dzięki którym mamy dziś kobiety śmigające na dwóch kołach wszędzie, od ścieżek koło domów po wyścigi na igrzyskach olimpijskich.

Aktualizacja: 22.08.2021 22:02 Publikacja: 20.08.2021 10:00

Rok 1898. Belgijka Helene Dutrieu, jedna z pionierek kolarstwa, pierwsza rekordzistka świata w jeźdz

Rok 1898. Belgijka Helene Dutrieu, jedna z pionierek kolarstwa, pierwsza rekordzistka świata w jeździe godzinnej

Foto: materiały prasowe

Różne wynalazki zmieniały świat, ale dwa koła połączone ramą miały w tym dziele rolę wyjątkową. Są tacy, którzy twierdzą, że w kwestiach emancypacji kobiet trudno znaleźć ważniejsze urządzenie: względnie tanie, łatwe w użyciu, zdolne do osiągania dużych prędkości i dające mnóstwo wolności.

Zanim pojawił się rower, społeczna historia świata miała dla kobiet w krajach rozwiniętych ściśle określone role, w których sprawne przemieszczanie się wedle wolnej woli na pewno nie było najważniejsze. Jeśli już, to pieszo, w powozie lub konno, z wszelkimi zastrzeżeniami wynikającymi z zasad każdej klasy – nawet swobodne chodzenie po ulicach mogło się wydawać zajęciem podejrzanym. Kobiety kwestionujące normy społeczne były postrzegane i traktowane jako bezpośrednie zagrożenie moralności.

Pierwsze welocypedy z początku XIX wieku były zatem zabawkami mężczyzn, którym nikt nie zabraniał bawić się „wstrząsaczami kości", bicyklami z przednim kołem o średnicy 1,5 metra. Ta zabawa długo miała atrybuty męskości, bo niebezpieczna, bo nie dawała możliwości jazdy na siodle bocznym (kobiety z epoki jeżdżące na koniach okrakiem były powszechnie wyśmiewane), bo mogła poważnie zaszkodzić kobiecemu zdrowiu.

Wiele zmieniło wynalezienie roweru bezpiecznego – z dwoma kołami równej wielkości, łańcuchem napędowym i pompowanymi oponami. Ten przyrząd przyciągał uwagę nie tylko kilku żądnych emocji ekscentrycznych paryżanek w Lasku Bulońskim. Przyczyna była oczywista: można było nim jeździć szybko i bez przyzwoitki, korzystać ze swobody, jakiej nie dawał żaden inny pojazd. Istotą sprawy było to, że dla mężczyzn rower na początku był tylko kolejną maszyną dodaną do długiej listy urządzeń, które dostali do pracy i rozrywki, lecz dla kobiet stał się mechanicznym rumakiem, na którym mogły wjechać do nowego świata.

Nie była to jazda łatwa. Argumenty przeciwników z dzisiejszej perspektywy wydają się groteskowe, ale były używane całkiem poważnie, gdy głoszono, że cyklistki siedzące okrakiem na siodełku zaczną mieć orgazmy („paroksyzmy histeryczne") pod wpływem wstrząsów i wibracji na drodze. Oferowano nawet specjalne „higieniczne" siodła, aby kobiety się nie podnieciły. Mówiono także, że koncentracja wymagana przy omijaniu ruchu ulicznego na stałe zrujnuje urodę twarzy, a nadmierne pedałowanie zniekształci sylwetkę.

Wstrząsy wnętrzności

Może nie każdy dziewiętnastowieczny seksista był przeciwnikiem kobiecych ćwiczeń fizycznych, ale powodem polecania ruchu na rowerze mogło być jedynie „lepsze dopasowanie do macierzyństwa". Z drugiej strony byli lekarze, którzy stanowczo twierdzili, że jazda na dwóch kołach oznacza wstrząsy wnętrzności, skąd do gruźlicy i podagry już bardzo krótka droga.

Kobiety jednak wciąż pedałowały, także dlatego, że ich nowa pasja zmieniła modę, przede wszystkim pomogła się wydostać z długich, ograniczających ruchy nóg spódnic (biustonosze i gorsety miały mniejsze znaczenie). Zmianę wymusiła praktyka, upadki po zaplątaniu się w fałdy były bolesne, podniesienie się z ziemi trudne. Początek końca spódnicy na rowerze stał się oczywisty już w 1868 roku, kiedy we Francji odnotowano, że odbył się pierwszy w historii wyścig kolarski kobiet. Już wtedy wiele uczestniczek nosiło krótkie spódniczki, by móc efektywnie pedałować i unikać wypadków.

Znanym rozwiązaniem stały się „bloomersy", wzorowane nieco na tureckich pantalonach majtko-spodnie, co oczywiście wywołało kolejne sprzeciwy części społeczeństwa, tym bardziej że związek między ubierającymi się bardziej męsko i wyjeżdżającymi w świat kobietami na rowerach a rosnącym w siłę ruchem na rzecz równości kobiet w Europie i Stanach Zjednoczonych był coraz bardziej widoczny.

Sufrażystki w prasie końca XIX i początku XX wieku przedstawiano w karykaturach jako noszące męskie ubrania palaczki papierosów, uczestniczki protestów dotyczących prawa głosu i dostępu do uczelni, osoby skłonne do zostawiania mężów w domu z dzieckiem i oczywiście jako cyklistki. Ten symbol wyzwolenia i krótszej drogi do wolności stał się tak znaczący, że gdy studenci Cambridge protestowali przeciwko przyjmowaniu kobiet na uczelnię w 1897 roku, robili to, pokazując zainteresowanym wizerunek kobiety na rowerze.

Ruch sufrażystek traktował rowery nie tylko symbolicznie, w końcu rower to urządzenie bardzo praktyczne, można było dzięki niemu efektywnie prowadzić kampanie, wozić transparenty i przyciągać uwagę, można było blokować ulice podczas manifestacji.

Użyteczność roweru znalazła odbicie także poza firmamentem feminizmu, prozaiczne przenoszenie się z miejsca w miejsce też coś znaczyło. W końcu jedną z pań, które odkryły rower dla nowych zastosowań, była znudzona amerykańska gospodyni domowa z Bostonu, matka trójki małych dzieci, która w latach 1984–1895 odbyła na rowerze marki Columbia podróż dookoła świata.

Spektakl na dwóch kołach

Nazywała się Annie Cohen Kopchovsky, ale podróżowała pod nazwiskiem Annie Londonderry, gdyż firma Londonderry Lithia Spring Water Company z New Hampshire dała jej na wyprawę sporą sumę. Podobno do tej przygody skłonił ją zakład dwóch bostońskich kupców, nakazujący Annie skończenie podróży w 15 miesięcy i zarobienie po drodze 5000 dolarów.

Zrobiła więcej, przeszła niezwykły test wytrzymałości fizycznej i psychicznej, test zdolności kobiety do radzenia sobie w świecie. Postawiła na głowie wszelkie wyobrażenia o kobiecej przyzwoitości w stroju i zachowaniu, porzuciwszy rolę żony i matki, robiąc i sprzedając własne zdjęcia, będąc mobilnym słupem reklamowym, spektaklem na dwóch kołach, mistrzynią public relations, wytrawną promotorką i zręczną twórczynią własnego mitu – wszystko w czasach, gdy kobiety nie miały prawa głosu i nieliczne pracowały poza domem.

Sport rowerowy kobiet także pojawił się niemal natychmiast po wynalezieniu odpowiednich pojazdów, choć o rozwoju rywalizacji można mówić od chwili, gdy konstrukcje rowerowe zaczęły spełniać podstawowe normy bezpieczeństwa, czyli od końca XIX wieku. Już wtedy pojawiło się kilka odważnych kobiet, które odważyły się pójść pod obyczajowy prąd i zapoczątkowały zawody, które znamy dzisiaj.

Jedną z pionierek stała się urodzona w 1877 roku w Tournai w Belgii Hélene Dutrieu. Poszła w ślady brata Eugene'a. Zaczęła karierę kolarki po opuszczenia domu rodzinnego w wieku 14 lat, by dwa lata później, w 1893 roku, zostać pierwszą kobiecą rekordzistką w jeździe godzinnej. Po trzech kolejnych latach była już mistrzynią świata na torze i po roku obroniła ten tytuł. Kolarstwo nie wystarczało jej do pełni życia, została potem jeszcze kaskaderką, aktorką, wreszcie uznaną pilotką, nagrodzoną w 1913 roku Legią Honorową.

W Ameryce pod koniec XIX wieku swoje zrobiła także Tillie Anderson. Urodziła się w Szwecji, ale po emigracji do Chicago już jako 14-letnia dziewczynka wykazywała ogromną pasję do jazdy na rowerze. Dwa lata po przeprowadzce z Europy kupiła za zaoszczędzone pieniądze pierwszy bicykl i zgłosiła się do wyścigu Elgin – Aurora. Od razu pobiła rekord trasy. Poprawiła także amerykański rekord jazdy na 100 mil, pokonując ten dystans w 6 godzin i 57 minut.

Wkrótce podróżowała po całych Stanach Zjednoczonych, biorąc udział w sześciodniowych wyścigach. Gdy miała zaledwie 18 lat, League of American Wheelmen (dziś League of American Bicyclists – powstała w 1880 roku największa amerykańska organizacja kolarska mężczyzn) uznała ją za najlepszą kolarkę na świecie. Podczas intensywnej kariery sportowej wzięła udział w 130 wyścigach, wygrała 123. Nazywano ją zatem mistrzynią świata (choć mistrzostw jako takich jeszcze nie rozgrywano), aż do 1902 roku, kiedy League of American Wheelmen zakazała kobietom ścigania się na rowerach.

We Włoszech wiele w kwestii udziału kobiet w wyścigach kolarskich zrobiła na początku XX wieku Alfonsina Strada. Zgodnie z porzekadłem: „jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego", pani Strada w 1924 roku postanowiła wziąć udział w Giro d'Italia, czyli ścigać się z mężczyznami. Jak inne ówczesne bohaterki szos spędzała długie godziny na rowerze od dziecka. Pierwszy wyścig wygrała, będąc ledwie 13-letnią dziewczynką.

Umiała się ścigać i wygrywać, nawet jeśli wokół niej stawali na starcie sami mężczyźni. W 1917 i 1918 roku przejechała z nimi wyścig Dookoła Lombardii, zajmując za drugim razem całkiem dobre 21. miejsce. Na Giro d'Italia w 1924 roku dostała zaproszenie, gdyż organizatorzy mieli problem ze zgromadzeniem odpowiednio licznej i silnej stawki kolarzy – część kandydatów bowiem zastrajkowała. W obawie przed reakcją uczestników zgłoszono ją jednak pod męskim imieniem Alfonsin, ale jej tożsamości ukryć się nie dało. Odkryto, kim jest, jeszcze przed startem pierwszego etapu.

Na szosie i torze

Jednak pojechała, z numerem 72. Walczyła dzielnie przez siedem etapów, podczas ósmego z L'Aquili do Perugii (296 km) miała jednak kilka upadków, w wyniku których połamała też kierownicę. Nie miała mechaników do pomocy, czekała długo, aż jeden z widzów przyniesie jej kawałek rączki od miotły, którą zastąpiła uszkodzony element. Do mety dojechała, ale przekroczyła przewidziany limit czasu. Rozgłos, jaki dawała wyścigowi, oraz okazany na trasie hart ducha skłoniły jednak organizatorów do dopuszczenia pani Alfonsiny do dalszej części Giro, bez prawa do zaliczania wyników do klasyfikacji generalnej. Wyścigu oficjalnie zatem nie ukończyła, nieoficjalnie dojechała do mety w Mediolanie 20 godzin za zwycięzcą.

Ponad trzy dekady później, w 1958 roku, panie miały już własne mistrzostwa świata. W pierwszym wyścigu szosowym zwycięstwo odniosła Elsy Jacobs z Luksemburga. Księstwo otoczone kolarskimi potęgami miało dobry czas – męski Tour de France wygrywał wówczas Charly Gaul, a pani Jacobs po zdobyciu złota na szosie ustanowiła też rekord świata w jeździe godzinnej – 41,347 km/godz., bo na torze też była mocna. Potem seryjnie wygrywała wyścigi o mistrzostwo kraju (w sumie 15 razy), więc były oczywiste powody, by rozgrywany od 2008 roku w Luksemburgu zawodowy wyścig pań – Grand Prix Elsy Jacobs, miał taką patronkę.

Najjaśniejszą kolarską gwiazdą lat 60. była zaś Beryl Burton – równie silna na szosie i torze. Jej kariera pobudziła wyobraźnię wielu pań i panien na Wyspach Brytyjskich, i nie tylko. Była dwukrotną mistrzynią świata na szosie i pięciokrotną w torowym wyścigu na dochodzenie. Zdobyła jeszcze osiem innych medali torowych mistrzostw świata, w zasadzie zawsze, gdy startowała (w latach 1959–1973), stawała na podium. Ona także lubiła ściganie się z czasem, więc w 1967 roku ustanowiła rekord świata w jeździe 12-godzinnej, uzyskując czas lepszy od wyniku rekordzisty męskiego. Jej wynik mężczyźni pobili dopiero dwa lata później. Beryl Burton nosiła też w sobie niegdysiejszy urok amatorskiego uprawiania sportu – mimo sporych możliwości zmonetyzowania sukcesów nie przeszła na zawodowstwo.

Pani Eileen Gray, także Brytyjka, dość późno odkryła radości cyklizmu, ale jak już odkryła, to poświęciła się tej pasji bez reszty – ze znaczącymi efektami dla całego kobiecego kolarstwa. Urodziła się w 1920 roku, do intensywnej jazdy na rowerze w zasadzie zmusiły ją lata wojenne – zniszczone linie kolejowe kazały wielu ludziom korzystać z dwóch kół podczas dojazdów do pracy.

Wytrenowana przez wojnę pani Gray i jej dwie koleżanki dostały już w latach pokoju zaproszenie na torową imprezę kolarską w Danii, gdzie pokonały zdecydowanie miejscowe rywalki, przy okazji odkrywając, że panie jeżdżące na rowerach tworzą także lokalną trupę teatralną. Eileen Gray doszła wówczas do wniosku, że warto działać w kwestii wyzwolenia pokładów kobiecej energii, w szczególności na niwie sportowej.

Z wielkim uporem walczyła zatem o powszechne uznanie kobiecego kolarstwa. Jej wysiłki połączone z pracą podobnych aktywistek pomogły w przekonaniu francuskiego promotora do organizacji pierwszego, pięciodniowego, damskiego wyścigu Tour de France. W połowie lat 70. została na dekadę przewodniczącą Brytyjskiej Federacji Kolarskiej i odegrała kluczową rolę we włączeniu wyścigu szosowego kobiet do programu igrzysk olimpijskich w 1984 roku w Los Angeles.

Tamten pierwszy olimpijski wyścig wygrała zaś, przechodząc do historii, Connie Carpenter (dziś Carpenter-Phinney), wyprzedzając na finiszu koleżankę z reprezentacji USA Rebeccę Twigg i Niemkę Sandrę Schumacher. Następnego dnia skończyła karierę. Miała za sobą wiele interesujących sportowych przeżyć, gdyż jako studentka Uniwersytetu Kalifornijskiego była akademicką mistrzynią kraju w wioślarskiej czwórce. Już w 1972 roku była olimpijką, tyle że w łyżwiarstwie szybkim. Po kontuzji kostki została kolarką i w tej dyscyplinie osiągnęła więcej – oprócz złota z Los Angeles zdobywała także medale na torze, w tym tytuł mistrzyni świata w wyścigu na dochodzenie (1984). Mistrzynią USA na szosie zostawała zaś 12 razy.

W galerii sław kobiecego kolarstwa znalazła się także Francuzka Anne-Caroline Chausson – jedna z najbardziej znanych specjalistek od kolarstwa górskiego. To już współczesność – panie odkryły dla siebie każdy rodzaj ścigania na rowerze, także ten najbardziej ekstremalny. Chausson wywalczyła w dziewięć lat 13 tytułów mistrzyni świata w kolarskim zjeździe, slalomie i crossie, podobnie niepokonana była w mistrzostwach Europy. Jest też mistrzynią olimpijską z Pekinu (2008) w wyścigu BMX.

Na początku XXI wieku istotną rolę organizacyjną w rozwoju kolarskiej pasji pań odegrała Tracey Gaudry. Nie miała wielu osiągnięć sportowych na miarę światową (choć w 1999 roku klasyfikowano ją na trzecim miejscu w rankingu UCI – Międzynarodowej Unii Kolarskiej), ale w Australii na pewno zrobiła niemało – była dwukrotną mistrzynią kraju w wyścigu szosowym i raz w rywalizacji na czas. Dwa razy startowała w igrzyskach olimpijskich. Po karierze sportowej zajęła się aktywną pracą organizacyjną na rzecz kolarstwa.

Awansowała szybko, zaczynając od lokalnych struktur, poprzez pracę w australijskim związku i pełnienie funkcji szefowej Oceania Cycling Confederation, aż do pozycji wiceprzewodniczącej UCI. Była pierwszą kobietą na tym stanowisku, z oczywistych względów kierowała także sekcją kobiecą federacji. Podczas kadencji w latach 2013–2017 doprowadziła m.in. do powstania w 2016 roku World Tour – cyklu najważniejszych zawodów dla kobiet.

140 lat minęło

W kwestii finansowania, struktur organizacyjnych i pokazywania się światu panie są jeszcze pewien etap za mężczyznami, ale powstanie międzynarodowego cyklu wyścigowego pań było dużym krokiem w dobrą stronę.

Od pierwszych demonstracyjnych przejażdżek pod XIX-wiecznymi hasłami wyzwolenia kobiet do wyścigów zawodowych i powszechności używania rowerów przez panie niemal w każdym zakątku świata upłynęło ponad 140 lat, ale ta historia wciąż toczy się tam, gdzie rozwój cywilizacyjny miał zacięcia.

Rowery tak jak dawniej pomagają zdefiniować (lub przedefiniować) role kobiet w krajach rozwijających się, przy okazji przyczyniając się do ograniczania produkcji gazów cieplarnianych w transporcie publicznym. Ponowne odkrycie, że bicykle pozwalają na większą niezależność ekonomiczną i społeczną, wciąż dotyczy np. krajów Afryki. W wielu z nich na obszarach wiejskich, gdzie samochodu nikt nie ogląda, tylko dwa koła mogą zapewnić dziewczętom dostęp do edukacji, kobietom transport towarów na targi i zmniejszenie zależności od mężczyzn nawet tam, gdzie trwa tradycja patriarchatu.

Rolę dawnych emancypantek przejęły organizacje non profit, takie jak World Bicycle Relief lub Village Bicycle Project. Działają prosto: dostarczają tysiące nowych i używanych rowerów do najbiedniejszych regionów globu, budują warsztaty naprawy i konserwacji, tworzą struktury produkcji lokalnej tanich pojazdów.

Ciąg dalszy nastąpi, nawet tam, gdzie jest bogactwo i mało kto jeździ na rowerze. W 2013 roku szejkowie w Arabii Saudyjskiej uznali, że można pozwolić kobietom na korzystanie z rowerów, skuterów i motocykli. Oczywiście tylko w celach rekreacyjnych, na przykład na wyprawę po parku, w stosownym islamskim stroju zakrywającym całe ciało i w towarzystwie mężczyzny z rodziny. Szejkowie zapewne nie czytali feministycznej historii roweru, więc nie wiedzą, jak ta historia może się skończyć. 

Różne wynalazki zmieniały świat, ale dwa koła połączone ramą miały w tym dziele rolę wyjątkową. Są tacy, którzy twierdzą, że w kwestiach emancypacji kobiet trudno znaleźć ważniejsze urządzenie: względnie tanie, łatwe w użyciu, zdolne do osiągania dużych prędkości i dające mnóstwo wolności.

Zanim pojawił się rower, społeczna historia świata miała dla kobiet w krajach rozwiniętych ściśle określone role, w których sprawne przemieszczanie się wedle wolnej woli na pewno nie było najważniejsze. Jeśli już, to pieszo, w powozie lub konno, z wszelkimi zastrzeżeniami wynikającymi z zasad każdej klasy – nawet swobodne chodzenie po ulicach mogło się wydawać zajęciem podejrzanym. Kobiety kwestionujące normy społeczne były postrzegane i traktowane jako bezpośrednie zagrożenie moralności.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą