Reklama
Rozwiń

„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie

„Sama w Tokio” Marie Machytkovej to książka, która jest podróżą. Wciągającym odkrywaniem świata bohaterki, ale i własnego.

Publikacja: 27.06.2025 15:45

„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie

Foto: mat.pras.

Na blisko 400 stronach autorka opisała kluczowe momenty z ośmiu kolejnych, ważnych lat swojego życia. Forma książki przypomina pamiętnik, a narracja w pierwszej osobie nie jest tylko zabiegiem literackim. Historia zaczęła się w 2014 r., gdy „Japonia ją zawołała”, ale bez dalszych konsekwencji w postaci wyjazdu do Kraju Kwitnącej Wiśni. Miała wtedy 24 lata, pracowała w radiu i choć pochłaniały ją obowiązki córki schorowanych rodziców, to pozostawała zadowoloną z życia kobietą w szczęśliwym związku bez górek i dołków.

Do mitycznego dla niej Tokio („Gdyby Tokio było facetem, wzięłabym ślub z Tokio”) dotarła dopiero latem 2017 r., na 140. stronie książki, po pokonaniu wielu trudności, jako studentka letniego kursu na Tokijskim Uniwersytecie Studiów Międzynarodowych. Kiedy wracała do Pragi po miesięcznym pobycie, była już pewna: „Moja rzeczywistość była tam. W Tokio”. Na dodatek wiedziała: „Ze swoimi starymi rodzicami, w moim wieku i z karierą, którą teraz częściowo przełączam na tryb czuwania »stand-by«, nie mam czasu na jakieś zawodzenie”.

Na japonistykę dostała się za drugim podejściem, za sprawą uporu. I tu należy napisać, że w tej zajmującej opowieści rzeczywistość miesza się z elementami baśniowymi, gdzie na równi funkcjonują: jawa, sen, wyobrażenia, rzeczywistość. W chwilach zwątpienia (a jest ich niemało) bohaterkę prowadzi Płomyczek, czyli rodzaj głosu wewnętrznego, który z optymizmem i wszechwiedzą wspiera ją w myśleniu, że przeszkody są po to, by je pokonywać, a najważniejsze, żeby żyć w zgodzie z sobą. Wydaje się, że Japonia i Tokio są dla Machytkowej Itaką, do której zmierzał przed wiekami mityczny Odyseusz. Tak jak i on, przeżywa ona wiele przygód i choć nie są one na ogół z gatunku ekstremalnych, to zawarte w scenkach rodzajowych oddają malowniczość, emocje (przede wszystkim) i realia (przeważnie) sytuacji, w jakich musiała się odnaleźć.

Czytaj więcej

„Suknia i sztalugi”: Sztuka kobiet w wiekach mężczyzn

Na Tokio też jest miejsce. Zachwyt bezpośrednim uczestnictwem w narodowej uroczystości przejęcia cesarskiego tronu od ustępującego Akihito przez wstępującego Naruhito; świętowanie Nowego Roku w japońskiej rodzinie z nauką smażenia tamtejszych omlecików; rozczarowanie japońskim kolegą, z którym niespodziewanie wylądowała w tanim sekshotelu w centrum Tokio; chwile relaksu w przytulnej zwierzęcej kawiarence, gdzie głaskanie przydziałowego króliczka zastępuje upragniony dotyk człowieka. Autorka weryfikuje wyobrażenie Tokio jako miasta megalopolis w wiecznym pośpiechu. Zauważa, że „architektura tradycyjna z nowoczesną wcale się nie kłócą i że ślady odmiennych epok historycznych wcale sobie nie przeszkadzają”. Daje też radę rodakom: „Jeżeli jacyś czescy faceci mają kompleksy, niech wybiorą się do Japonii. Poczują się jak samce alfa”. Tak, chodzi o wzrost i nie tylko. W snutej przez Machytkovą opowieści wiele jest też poezji, a język, którym autorka się posługuje, sprawia czytelnikowi przyjemność obcowania z przemyślanymi i świadomie budowanymi frazami.

„Może Japonia pojawiła mi się w życiu tylko po to, aby uwolnić mnie od przeszłości. Aby uleczyć to, co zniszczone. (…) zmieniła mnie na wskroś, od stóp do głów” – sumuje nie bez racji autorka. I tę właśnie drogę, chropawą, pełną nie tylko zachwytów, ale i łez, przedstawia w książce. Mimo swojej ekstrawertyczności zaciekawia niedopowiedzeniami, tajemnicami.

Zaskakująco późno, bo dopiero na 372. stronie, nieoczekiwanie dla czytelnika, objawia się przyjaciel Marie z porodówki. Ale to już zdaje się jeden z istotnych tematów jej kolejnej, niewydanej jeszcze po polsku książki. Czekam z ciekawością.

Na blisko 400 stronach autorka opisała kluczowe momenty z ośmiu kolejnych, ważnych lat swojego życia. Forma książki przypomina pamiętnik, a narracja w pierwszej osobie nie jest tylko zabiegiem literackim. Historia zaczęła się w 2014 r., gdy „Japonia ją zawołała”, ale bez dalszych konsekwencji w postaci wyjazdu do Kraju Kwitnącej Wiśni. Miała wtedy 24 lata, pracowała w radiu i choć pochłaniały ją obowiązki córki schorowanych rodziców, to pozostawała zadowoloną z życia kobietą w szczęśliwym związku bez górek i dołków.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Przereklamowany internet
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Opiat-Bojarska: Od razu wiedziałam, kto jest zabójcą
Plus Minus
„28 lat później”: Memento mori nakręcone telefonem
Plus Minus
Michał Kwieciński: Trzy lata z Chopinem
Plus Minus
„The Alters”: Klon to za ciebie zrobi