30 czerwca minie rok od przyspieszonych wyborów do Zgromadzenia Narodowego. Emmanuel Macron zaszokował Europę, rozwiązując francuski odpowiednik naszego Sejmu po porażce w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Panujący aktualnie we Francji model permanentnego chaosu i niekończącego się zarządzania kryzysowego może stać się wkrótce nowym europejskim standardem.
Czytaj więcej
Dostojewski zawiera w sobie rosyjski paradoks – zarówno wielką kulturę, jak i łatwość zachwytu na...
Decyzja Macrona pokazała, że Francją nie zawsze da się sprawnie rządzić
Państwo francuskie jest teoretycznie (bardziej niż jakiekolwiek inne w Europie) zaprogramowane tak, by można było nim sprawnie rządzić. Temu służą instytucje V Republiki – najtrwalszego ustroju, jaki Francja miała po wielkiej rewolucji 1789 r. Wprowadzający ją generał Charles de Gaulle deklarował, że konstytucja ma chronić naród przed historyczną skłonnością do „galijskich swarów” – i tak długo było. Miniony rok przyniósł jednak bezprecedensowe wyłamanie kolejnych bezpieczników. Francja pierwszy raz od 1946 r. miała w jednym roku aż czterech premierów. Gabinet Michela Barniera upadł po rekordowo krótkich 2,5 miesiącach. Za 81. (sic!) próbą padła zapora artykułu 49.3 pozwalającego dotąd kolejnym rządom przyjmować ustawy bez głosowania, o ile natychmiast nie zostanie przegłosowana dymisja gabinetu. Nie udało się też przyjąć w terminie budżetu na 2025 r.
W oczach większości społeczeństwa winę za kryzys ponosi prezydent. Jak pamiętamy, Macron zdecydował się na rozwiązanie Zgromadzenia Narodowego po sukcesie Marine Le Pen w eurowyborach. Lista narodowców do PE nie tylko wygrała, ale zdublowała prezydenckie Odrodzenie. Przyspieszone wybory do francuskiego odpowiednika naszego Sejmu nie przyniosły jednak rozstrzygnięcia. W drugiej turze tradycyjny front republikański zablokował zdobycie przez Le Pen większości, ale parlament stał się najbardziej rozdrobnionym w historii. Nieco upraszczając, mamy w nim trzy bloki, które nie są w stanie trwale się porozumieć.
Cztery partie lewicy i trzy ugrupowania prezydenckiego centrum najpierw zatrzymały prawicę, ale potem nie potrafiły się porozumieć co do kształtu nowego rządu. Macron zdecydował się wtedy na zmianę sojuszy i dogadał we wrześniu z Le Pen w sprawie utworzenia mniejszościowego gabinetu Barniera, któremu narodowcy mieli pozwolić funkcjonować do czasu negocjacji budżetowych. Gdy przyszedł na nie czas, premier spełnił tylko część żądań Le Pen, więc narodowcy zagłosowali razem z lewicą za obaleniem rządu. Francja przećwiczyła zatem po kolei wszystkie matematycznie możliwe warianty taktycznych porozumień – lewica i centrum przeciw prawicy, centrum i prawica przeciw lewicy, wreszcie prawica i lewica przeciw centrum.