Ale Szekspir to już nie polska klasyka. Czy w skoncentrowaniu się na polskich gigantach nie kryje się ograniczenie?
Oczywiście, ale dziś to jest dobre ograniczenie. Ja czuję się aktorem szekspirowskim, mam wręcz wysokie, subiektywne poczucie własnego dorobku – te role w znacznym stopniu uczyniły mnie tym, kim jestem. Ale dziś mamy za mało czasu, żeby zajmować się wszystkim. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Niech pan przejrzy choćby repertuary teatrów, zwłaszcza tych, które mają w swojej nazwie przymiotnik „polski". Ile grają spektakli Mrożka, ile Fredry czy Rostworowskiego? Mrożka trochę się nadal gra. Problem w tym, że na przykład w Toruniu w finale „Tanga" Edek okazuje się narodowcem. Myślę, że „Tango" to tekst uniwersalny, nie ma co go przykrawać do doraźnych aluzji. To go redukuje. Zarazem moim zdaniem Mrożek się wcale nie zestarzał. Dotyczy to i jego starszych dramatów. „Policja", którą oglądałem trzy czy cztery lata temu w Teatrze Nowym w Łodzi, to wspaniały tekst i wcale nie trzeba go grać jako satyry na konkretne formacje policyjne. To jest sztuka o naturze władzy, zarówno politycznej, jak i umysłowej, o budowaniu narracji.
Mało pan mówi o romantykach. To też wyzwanie dla Teatru Klasyki Polskiej?
Ależ jak najbardziej. Myślimy o „Śnie srebrnym Salomei" i „Księdzu Marku", dwóch dramatach mistycznych Słowackiego. Nawet znani aktorzy i reżyserzy uznają romantyków coraz częściej za ślepą uliczkę, pełną jałowych egzaltacji. Gra się ich coraz rzadziej. Czego mogą nas dziś nauczyć? Odwagi otwierania się na moc ducha, odwagi bycia sobą. Gotowości podjęcia ryzyka samopoznania i urzeczywistniania swej tożsamości. Tak, gra się ich coraz rzadziej, bo już brakuje wiedzy i umiejętności. Trudno dziś mówiłoby się ze sceny o własnym narodzie: „Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić, chcę nim cały świat zadziwić". Jeśli zapomnielibyśmy o okolicznościach, które tę frazę zrodziły, posądzenie o szowinizm wisi nad takim tekstem niczym miecz Damoklesa, trzeba więc umieć pokazać głębię i kontekst. Nie ma tu „jałowej egzaltacji". Jest ona – owszem – w małodusznym czytelniku, w ignorancie.
Na razie Teatr Klasyki Polskiej nie ma siedziby, zespołu ani administracji. Chce pan stworzenia kolejnego teatru repertuarowego?
Tak być powinno, ale na razie dobieramy ekipy do konkretnych premier. Jeśli się powiedzie, może celem będzie stały zespół. I chcemy grać poza Warszawą. Marzymy o wejściu w projekt Piotra Dudy: sieci scen w Polsce. W mniejszych miejscowościach są dobrze wyposażone sceny. W tej chwili służą przede wszystkim występom kabaretów, delikatnie mówiąc, lekkiemu repertuarowi rozrywkowemu. A nam się zdaje, że mogłyby się tam odbywać także inne spektakle.
Wierzy pan, że ludzie w Inowrocławiu czy Skierniewicach pójdą na ambitny teatr za niemałą cenę biletu?
Warto to sprawdzić bojem. Ja jestem przekonany, że tak. Jeśli się nie uda, porozmawiamy, mam nadzieję, dlaczego.
Jaką pan tu widzi największą trudność?
Trudności jest wiele. Na przykład system finansowania niezależnych produkcji. Ale też świadomość aktorów. Czy zechcą ryzykować? Czy mając możliwość grania w serialach, będą chcieli za mniejsze pieniądze jechać w teren, żeby zagrać 30 przedstawień „W małym dworku" Witkacego. Na razie mamy kilku, którzy chcą ryzykować. Może będzie nas więcej?
Wasz program tradycyjnego teatru to marsz przeciw duchowi czasów. Środowiska teatralne są w większości politycznie lewicowe, a estetycznie nastawione na aktualizowanie.
Światopogląd polityczny jest w sztuce drugorzędny w porównaniu z wieloma innymi umiejętnościami, które trzeba pielęgnować, by trwały. Polityka to zły teatr naszych czasów, który się rozpanoszył, a który pomija problemy cierpienia, śmierci, prawdy, piękna czy marzeń oraz wyobrażeń o szczęściu indywidualnego człowieka. Dobry teatr musi się tym zajmować. Musi wyprzedzać politykę. Natomiast czuję w powietrzu zapotrzebowanie na inna estetykę, niż ta, która dominuje w teatrach.
Jarosław Gajewski jest aktorem i reżyserem, profesorem sztuk teatralnych, wykładowcą Akademii Teatralnej. Wyreżyserowany przez niego „Vatzlav" Sławomira Mrożka miał niedawno premierę w Centrum Sztuki Współczesnej na Zamku Ujazdowskim