Gdy Stefan Żeromski po raz pierwszy spotkał Józefa Piłsudskiego, przyszły Marszałek, a wówczas już głośny w wąskim kręgu ludzi zatroskanych sprawą polską działacz PPS, przyjął go w samej bieliźnie, bo jedyne jego ubranie żona zaniosła akurat do reperacji. Gdy pisarz wchodził, Piłsudski zerwał się zza stołu, przy którym stawiał pasjansa, i z wielką radością oznajmił mu dobrą nowinę: oto powiedział sobie, że jeśli ten pasjans mu wyjdzie, będzie kiedyś sprawował władzę w niepodległej Polsce. I karta poszła doskonale!
Być może Żeromski, wspominając to spotkanie, coś podkoloryzował – ale scena jest niezwykle wymowna. Wymarzonej przez Mickiewicza „wielkiej wojny ludów” nikt się nie spodziewa, przeciwnie, kolejne kryzysy, które zdają się ją zapowiadać, są wspólnym wysiłkiem europejskich mocarstw rozwiązywane, nabiera sił ruch pokojowy, krzepiony sukcesami kolejnych konferencji rozbrojeniowych, rosnący w potęgę socjaliści zapewniają gromko, że robotnicy różnych krajów nigdy na siebie broni nie podniosą, a w kręgach intelektualistów furorę robi książka angielskiego futurologa, dowodzącego, że w nadchodzących czasach masowej produkcji wojna w ogóle nie jest już możliwa, bo doprowadzić by musiała do takich zniszczeń, że jej rozpoczynanie nie ma po prostu sensu. A Polacy, po wszystkich przegranych powstaniach, w przytłaczającej większości pogodzeni są z losem i, wbrew legendzie, tylko drobna ich garstka znajduje siły na kontynuowanie insurekcyjnych tradycji.
Któż przy zdrowych zmysłach mógłby wtedy pomyśleć, że urojenia tego zapędzonego do lichej kryjówki obdartusa w samych gaciach mogą być czymś więcej niż aberracją? A przecież spełniły się one w ciągu parunastu zaledwie lat!
Historia wydaje nam się przewidywalna tylko dlatego, że znamy jej ostatecznie poukładaną wersję (a i tę zwykle podfałszowaną dopasowującymi ją do bieżących potrzeb stereotypami). Jeśli spojrzeć na nią z drugiej strony, nie sposób się nadziwić, jak często bieg zdarzeń układa się tak zaskakująco i tak na przekór wszystkim mądrym, wszechstronnie uzasadnionym oczekiwaniom. Jak gdyby, wbrew zapewnieniu genialnego odkrywcy, Bóg grał z nami nie tylko w kości, ale zgoła w durnia.
[srodtytul]Przepływy burzliwe[/srodtytul]