Powstanie Styczniowe żyje w naszej zbiorowej pamięci w niewielu obrazach. Parę scen retrospekcji w serialu „Nad Niemnem" z połowy lat 80., ekranizacja „Wiernej rzeki" z 1983 roku, wreszcie obraz Juliusza Machulskiego „Szwadron" – i to bodaj wszystko. Przedwojenne naiwne filmy raczej nie działają na naszą wyobraźnię. Nawet Stanisław Wyspiański, który poświęcił zrywowi 1831 roku wspaniałą „Noc listopadową", powstańców styczniowych zignorował. Może dlatego, że nie sposób porównywać wspaniałych mundurów podchorążych, którzy wyszli dumnie na ulice Warszawy, rzucając wyzwanie carowi, z szarzyzną strojów bohaterów 1863 roku.
Jeśli już ktoś wprowadził tamtych powstańców do zbiorowej wyobraźni Polaków, to Artur Grottger. Jego sztychy ukazujące tę partyzancką wojnę połowy XIX wieku wisiały jeszcze na ścianach domów naszych dziadków. Znakomity rysownik został nawet uznany przez eseistę historycznego Stanisława Cata-Mackiewicza za polską odpowiedź na Bismarcka. Skromny malarz kontra wielki mąż stanu? A jednak w tym ryzykownym porównaniu coś jest.
Waga i wielkość Powstania Styczniowego polegała na bezinteresownej, straceńczej ofierze tamtego pokolenia Polaków. A pamięć o tej ofierze – uwieńczona najlepiej przez Grottgera – nie pozwoliła kolejnym generacjom zasnąć w kapitulanckiej atmosferze uznania rozbiorów za fakt ostateczny.
Mnie, gdańszczaninowi, łatwo zrozumieć znaczenie tej ofiary sprzed 150 lat poprzez analogię z grudniem 1970 roku. To pamięć o bezwzględności władzy i skali ofiar grudnia tkwiła jak drzazga w świadomości gdańszczan w czasach konsumpcjonizmu lat 70. i w sprzyjającej chwili zaowocowała wybuchem sierpnia 1980 roku i powstaniem „Solidarności".
Styczniowe żniwo wolności odgrywało podobną rolę. I dlatego warto czcić jego rocznicę. Gdy na parę lat przed powstaniem, jeszcze w połowie lat 50. XIX wieku, zaczęła się fala odrodzenia narodowego, nikt nie myślał o żadnej straceńczej ofierze. Śmierć cara Mikołaja I – pacyfikatora powstania listopadowego, potem przegrana wojna krymska Rosji z koalicją Francji i Wielkiej Brytanii, upokarzający dla Rosji pokój w Paryżu i wreszcie wstąpienie na tron cara Aleksandra II – wszystko to wyrwało Polaków z otępienia. Do głosu doszło młode pokolenie, które nie pamiętało już „nocy paskiewiczowskiej" po zgnieceniu zrywu 1831 roku.