Desant krwawi najbardziej

Z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawia Krzysztof Masłoń

Publikacja: 10.11.2007 01:32

Desant krwawi najbardziej

Foto: fot. Andrzej Sidor/Forum

Rz: Chciałem zacząć naszą rozmowę od gratulacji z powodu nominacji książki księdza do Nagrody im. Józefa Mackiewicza i przyznania nagrody rzecznika praw obywatelskich, a tymczasem składam wyrazy współczucia. Właśnie Kościelny Sąd Metropolitalny oddalił skargę księdza na kanclerza kurii krakowskiej. Widać nie znajduje ksiądz u władz kościelnych zrozumienia.

Spotykam się z reakcjami histerycznymi, z pogranicza obsesji. Nagrody czy wyróżnienia, jakie mnie spotykają, tylko je potęgują.

Dlaczego właściwie skarżył się ksiądz?

Ponad rok temu kuria wydała komunikat w sprawie moich wypowiedzi na temat księży, którzy współpracowali ze Służbą Bezpieczeństwa. Otrzymałem zakaz publicznego wypowiadania się o lustracji duchowieństwa i temu zakazowi się podporządkowałem. Przez rok liczyłem na zmianę stanowiska kurii, a skoro się nie doczekałem, skierowałem do sądu kościelnego pozew przeciwko autorowi komunikatu – kanclerzowi kurii. Sąd jednak sprawę oddalił, pozbawiając mnie możliwości obrony dobrego imienia.

Czyli jednak wyszło na to, co stwierdzone zostało w komunikacie kurii, że ksiądz rozbija jedność Kościoła?

Na miłość boską, i co jeszcze! Ale dziś boli mnie najbardziej to, że Kościelny Sąd Metropolitalny w ogóle odmówił rozpatrzenia sprawy. Są pozwy słuszne i niesłuszne, składają je niekiedy pieniacze i było moim prawem – prawem księdza – odwołać się do sądu biskupiego, gdyż uważam, że sformułowania, które padły pod moim adresem, są niesprawiedliwe. Odrzucono jednak mój pozew, posiłkując się kruczkiem prawnym. Sprawiedliwości mam szukać gdzie indziej, najpewniej w Rzymie. Ale gdyby dążono do jakiejkolwiek ugody, chciano ze mną rozmawiać, to sprawa byłaby dawno rozwiązana. Przecież mi nie zależy na wyroku, tylko na przecięciu nabrzmiałego, bolesnego problemu.

Domaga się ksiądz sprawiedliwości?

Tak jest. Proboszczowie odmawiają mi prawa do głoszenia kazań, gdyż obawiają się reakcji zwierzchników. Od roku odprawiam msze najzupełniej prywatnie, w kaplicy w Radwanowicach, gdzie prowadzę Fundację im. Brata Alberta zajmującą się niepełnosprawnymi umysłowo. Jak pan pewnie wie, jestem też duszpasterzem Ormian w Polsce. Kiedyś chciałem się spotkać z jedną ze wspólnot ormiańskich w pewnym mieście. Specjalnie pojechałem tam wcześniej do proboszcza, a on mi mówi: „Proszę księdza, nie mam nic przeciw Ormianom, ale ksiądz jest oskarżony o rozbijanie jedności Kościoła i ja nie mogę udostępnić księdzu świątyni”. To jest zarzut straszny! Zarzut stawiany Marcinowi Lutrowi czy Janowi Husowi! Dopóki tamten komunikat nie zostanie odwołany, żaden ksiądz nie poprosi mnie na rekolekcje, niezależnie od tego, jakie ma zdanie o lustracji i co sądzi o mojej książce.

Jak długo taki stan może się utrzymać?

Nie mam pojęcia, postawiony mi zarzut wisi nade mną niczym miecz. Księża, z którymi rozmawiam, mówią, że nie wiedzą, co mają począć z tym komunikatem, jak go przyjąć. Taki zarzut nie został przecież postawiony u nas żadnemu księdzu, od wojny chyba. Podnoszono go, likwidując ruch mariawitów w Kościele katolickim. No, to jest prawie schizma, herezja.

Ma ksiądz w kurii nieprzyjaciół to pewne, a przyjaciół?

Oficjalnie nikt mnie nie poprze, a nieoficjalnie? Owszem, pewien biskup rozmawiał ze mną, prosząc, bym nikomu o tym nie powiedział. Oczywiście, wielu ludzi w Kościele chciałoby ostatecznie rozwiązać kwestię lustracji, a po sprawie abp. Wielgusa wydawać się mogło, że nastąpił przełom. Później jednak wahadło przechyliło się w drugą stronę, a w kurii krakowskiej, cóż, kardynał Stanisław Dziwisz wciąż powołuje się na Jana Pawła II, ale w tej konkretnej sprawie dolewa tylko oliwy do ognia. Albo on, albo jego najbliższe otoczenie.

Dlaczego?

Jedyne racjonalne wytłumaczenie jest takie, że w swych badaniach dotknąłem zaledwie wierzchołka góry lodowej. Przekonuję się o tym obecnie, pracując nad suplementem do „Księży wobec bezpieki” i poznając nowe, jeszcze poważniejsze sprawy niż te, o których napisałem.

Czy myśli ksiądz o przypadkach, z którymi zetknął się po uzyskaniu dostępu do archiwów NRD-owskiego Stasi?

Tak, obrazują one stopień infiltracji Watykanu przez wywiad komunistyczny. Ale też nie popadajmy sami w obsesję, bo dojść można by do wniosku, że wszyscy donosili, a to byłby absurd. Poznałem jednak szereg trudnych spraw, szczególnie z tak zwanym podglebiem obyczajowym. Myślę, że to ich hierarchowie obawiają się najbardziej. Tylko że niczego nie da się już schować pod korcem, zamieść pod dywan. Mogę przerwać badania, ale ktoś przyjdzie na moje miejsce.Nie wypowiadam posłuszeństwa swemu biskupowi, ale on nie chce rozmawiać ze mną, nie szuka porozumienia. A tu naprawdę nie chodzi o mnie, ale o próby blokowania dalszych badań, które i tak są nieuniknione.

Zetknąłem się ze zdaniem, że ksiądz wyszedł przed szereg, a w ogóle proces lustracji duchowieństwa niepotrzebnie wszczęto, gdyż, na przykład, dziennikarze na ten temat tylko gardłowali, a sami niemal nic nie zrobili, by oczyścić atmosferę w swoim środowisku. Generalnie lustracja została spartaczona, a ksiądz ponosi teraz skutki tego, że w porę tego nie dostrzegł. Nie od dziś wiadomo, że desant najbardziej krwawi.

Skoro używa pan terminologii wojennej, to ją podtrzymam, w końcu byłem w wojsku dwa lata. Z kardynałem Stanisławem Dziwiszem przez cały czas pracy nad książką byłem w kontakcie, ani razu nie powiedział, że moja działalność nie ma sensu, nie zasugerował, bym jej poniechał. Jeśli czegoś nie spostrzegłem, to tego, że w pewnym momencie radykalnie zmienił front. Nie uważam, bym wyrywał się przed szereg czy wypełniał jakąś samobójczą misję, dlatego że miałem pełną świadomość, iż moi przyjaciele z „Solidarności” i tak będą drukowali dokumenty bezpieki. Nadal też uważam, że dobrze się stało, że to ja zabrałem się do tych akt, a nie dwudziestoletni student Uniwersytetu Jagiellońskiego, który wybrał sobie odpowiedni temat pracy magisterskiej i w IPN dostał do ręki dokumenty, od których włosy zjeżyły mu się na głowie.

Niemniej od samego początku pisaniu przez księdza książki „Księża wobec bezpieki” towarzyszył nastrój sensacji.

A ja wcale nie miałem zamiaru pisać o agentach w sutannach, jak głoszono wokół. Moją intencją było zmierzenie się ze sprawami, które znałem z autopsji, głównie z lat 80. Tytuł książki wybrałem świadomie, bo dotyczy całej panoramy postaw prezentowanych przez duchownych. Nieprzypadkowo tę prezentację zaczynam od swych przyjaciół, świętej pamięci księży Kazimierza Jancarza i Adolfa Chojnackiego. Tym bohaterom zmagań z systemem komunistycznym poświęciłem swą pracę. Rozwój wypadków, jak i moja dalsza archiwalna kwerenda spowodowały, że rzeczywiście książka się rozrastała, przybywało faktów, często niezwykle przykrych. Ale ja już wyjścia nie miałem, a przypomnę, że w czerwcu zeszłego roku kardynał Dziwisz spotkał się ze mną pod pomnikiem Jana Pawła II i przy dziennikarzach udzielił zgody na moje dalsze badania. Dwa miesiące później był tu u mnie, w Radwanowicach, i osobiście poprosił, bym nie poruszał w książce spraw obyczajowych. Tak też uczyniłem, tym chętniej, że było to zgodne z moim odczuciem: obyczajówka miała przecież na ludzi przeróżne haki – i prawdziwe, i nieprawdziwe. Kardynał zmienił jednak zdanie na mój temat tydzień po oddaniu przeze mnie książki do wydawnictwa.

Może dlatego, że zdążył się z nią zapoznać.

Takie też słuchy chodziły po Krakowie. Ale ja myślę raczej, że był to efekt nacisków ze strony środowiska, które liczyło chyba, że nie oddam książki do druku. W każdym razie nie poproszono mnie na rozmowę, nie wezwano do kurii, tylko kierowca przywiózł mi wieczorem komunikat, który po 15 minutach mogłem usłyszeć w Radiu RMF. Jeśli mówi pan o mnie jako o desancie, to ze strony władz kościelnych nastąpiła wówczas szarża husarii.

Czasem myślałem, że trudności z wydaniem książki eksponuje wydawca, żeby zwiększyć zainteresowanie „Księżmi wobec bezpieki”.

Myślę inaczej. Dla Znaku to też była kwestia honoru, bo przypomnę, że szef wydawnictwa Henryk Woźniakowski w pewnej chwili chciał odstąpić od umowy. Ale zwyciężyła determinacja ze strony dyrektor Danuty Skóry, redagującego książkę mojego przyjaciela Wojciecha Bonowicza i, jak sądzę, jeśli nie całego, to zdecydowanej większości zespołu Znaku. Książka się ukazała, znalazła wielu czytelników, a te szarże hierarchii, cóż, sprawiły to tylko, że dziś w opinii niektórych ludzi uchodzę za męczennika. Ale to wszystko nieistotne, natomiast ważne jest to, że komisja kościelna, która siedem miesięcy po mnie podążyła tymi samymi drogami, natrafiła na te same dokumenty i do dnia dzisiejszego nie zakwestionowała choćby jednego fragmentu mojej pracy.

Wcześniej jednak trudno było nie zauważyć, że dla władz kościelnych księża – tajni współpracownicy SB, są tematem tabu.

Na mój pierwszy list do kurii w tej sprawie nie otrzymałem odpowiedzi, po drugim liście polecono mnie opiece Matki Boskiej. Wreszcie trzeci raz, kiedy sam pojechałem do kurii, domagając się zajęcia jakiegoś stanowiska w tej kwestii, usłyszałem nie od kardynała, tylko od jednego z jego współpracowników, żebym dla dobra Kościoła dał sobie z tym spokój. A kiedy powiedziałem, że przybywa mi akt demaskujących agenturalną działalność niektórych duchownych, doradzono mi, bym wrzucił je do pieca.

No proszę, jaka dobra rada! W sam raz do wybrukowania piekła.

Ważnym dla mnie wydarzeniem było przyznanie się mego przyjaciela Stasia Filoska, działacza „Solidarności” w dawnej Hucie im. Lenina, że był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Powiedziałem wtedy na spotkaniu z hutnikami, w obecności dziennikarzy, że księża, którzy robili to samo – a już wtedy o „Deltach” i „Wagach” mówiono w Krakowie – sami powinni rozwiązać ten problem, nie czekając na innych. Zawsze myślałem o autolustracji, ale – z absolutnymi wyjątkami – nie doczekałem się jej. A Kościół oparty jest na wiarygodności. Wydawało mi się to oczywiste, tymczasem moja wypowiedź była kamykiem, który uruchomił lawinę. O tym, co się działo przez ostatnie dwa lata, o całym tym gąszczu pomówień, wolt, zmian w postawach ludzi mówię w wywiadzie rzece prowadzonym przez Wojciecha Bonowicza, który Znak wyda w styczniu.

Komisja kościelna nie zakwestionowała ustaleń księdza, zrobił to – w odniesieniu do swojej osoby – ks. Mieczysław Maliński.

Wystąpił jako adwokat we własnej sprawie, atakując nie tyko mnie, ale i Marka Lasotę z IPN, który niezależnie ode mnie opisał jego sprawę, a i kurię, bo twierdził, że nie ustosunkowała się do jego wyjaśnień. Nie przekonał mnie ani trochę, unaocznił tylko, jak daleko idące jest jego mataczenie. Gdy wysłałem do niego list polecony z prośbą o odniesienie się do faktu, że SB zarejestrowała go jako tajnego współpracownika, odesłał mi go, bez otwierania, w większej kopercie. Na mój e-mail też nie odpowiedział, a teraz utrzymuje, że to kardynał zabronił mu korespondencji ze mną. Poza tym absolutnie nie wierzę w główny jego argument, że to papież osobiście kazał mu ewangelizować esbeków. To nonsens.

Ksiądz Maliński sugeruje też, że współpracowników SB podpisujących się tym samym kryptonimem mogło być więcej.

Ale numer nadany przez SB był jeden. To jak PESEL. Aż nie chce mi się mówić o manipulacjach ks. Malińskiego, który podkreśla na przykład, że odmówił współpracy z bezpieką. To prawda, tyle że uczynił to w roku 1956, a siedem lat później znów podjął przerwaną współpracę. Ale na czym polega prawdziwy dramat? Na tym, że jesteśmy księżmi z tej samej krakowskiej diecezji i zamiast znaleźć wspólne pole do działania, toczymy jałowe, a często gorszące – jak w tym wypadku – spory. Trzeba szukać rozwiązania w obrębie diecezji. Przecież, czy tego chcemy, czy nie, będziemy razem w niej pracować: i ci, na których donoszono, i ci, którzy donosili.

Proszę księdza, a czy nie obawiał się ksiądz, że zostanie przez swoje władze – proszę wybaczyć to określenie – zesłany?

Takie próby nawet podejmowano, ale sęk w tym, że w swojej pracy jestem w gruncie rzeczy wolontariuszem. Prezesuję Fundacji im. Brata Alberta, której przed trzydziestu laty byłem jednym z założycieli. Nie zostałem skierowany czy mianowany przez władze kościelne, które tylko wyraziły zgodę, bym tu był. Przez trzy tygodnie próbowano mi odebrać duszpasterstwo Ormian, ale na szczęście nie podlega ono metropolicie krakowskiemu, tyko arcybiskupowi Kazimierzowi Nyczowi. Nie mam złudzeń, że gdybym był zwykłym wikarym czy proboszczem, zostałbym spacyfikowany. W końcu jezuici nie zawahali się zrobić tak z dwoma swoimi podwładnymi, którzy publicznie mnie wspierali. Jednego praktycznie usunęli z zakonu, a drugiego – tak jak się pan wyraził – zesłano z Krakowa do Kłodzka. I czy coś się w wyniku tego u jezuitów pozytywnego zdarzyło? Nic, ani jedna sprawa nie została wyjaśniona.

To może paradoks, ale książką księdza, która wzbudziła niesłychane zainteresowanie, ci, którzy liczyli na sensacyjne wiadomości, musieli się poczuć rozczarowani.

I o to mi chodziło. Przez cały czas miałem świadomość ogromnej odpowiedzialności. Przyjąłem zasadę, właśnie jako ksiądz, że o każdej osobie, choćby najbardziej uwikłanej, napiszę coś pozytywnego: żeby nie powstał wyłącznie czarno-biały obraz. I przede wszystkim pilnowałem faktów, myślę, że czujnie, bo nawet jednej daty nie podano w wątpliwość. Chociaż dzisiaj powinienem uczynić w książce pewne poprawki, dlatego też piszę suplement. Dla przykładu, podczas pracy nad „Księżmi wobec bezpieki” nie wiedziałem jeszcze, kto to był TW Szerszeń, którego akta poznałem. Dziś już wiem. Podobnie o kimś innym, kto był kandydatem na TW, nie wiedziałem, czy ostatecznie został zwerbowany. Obecnie wiem już, że nie. Takich spraw jest wiele i na tym polegają moje badania. To jak z rozbitym dzbanem, którego – może się wydawać – nie uda się skleić. Bez obaw, uda się.

Z niemieckich źródeł dowiedział się ksiądz, jak słyszę, o istnieniu groźnego agenta SB w otoczeniu Pawła VI.

Wciąż nie wiem, kto nim był. Musiał być bardzo blisko papieża, i to przez dziesięć lat, bo przekazywał nawet stenogramy z jego rozmów. Te były w Polsce tłumaczone na inne języki i przekazywane „sojuszniczym” wywiadom, sowieckiemu, ale – jak się okazuje – i enerdowskiemu.

Tego rodzaju informacje podpowiadają, że w powieściowych i filmowych sensacjach o walkach agentur w Watykanie nie wszystko musi być wyssane z palca.

Moim zdaniem w żaden sposób nie rzutuje to na Stolicę Apostolską, a w żadnym wypadku nie rzuca cienia na Pawła VI. Podobnie jak nie mogę przyjąć argumentów kardynała Dziwisza, że ujawnienie bliższych czasowo podobnych spraw watykańskich uderza w Jana Pawła II. Jakim cudem? Na tej zasadzie można by przyjąć, że w świętość Chrystusa uderza fakt, że był przy nim Judasz. Czy ewangeliści mogli zafałszować rzeczywistość? Ależ oczywiście, mogli nie napisać o Judaszu, o zaparciu się świętego Piotra, o niewiernym Tomaszu – wszystko to ominąć lub wyretuszować. Po dwóch tysiącach lat nikt by ich nie sprawdził. Ale byli wierni prawdzie, to po pierwsze, a po drugie, wyraźnie postrzegali różnice między upadkami Judasza i Piotra. Historia jest nauczycielką życia, więc powiem to tylko jeszcze, że jeden z ojców duchownych pewnego seminarium zakomunikował mi, że gdyby nie nagonka na moją książkę, wprowadziłby ją do lektur kleryków, gdyż ukazuje ona niebezpieczeństwa i uczy dokonywać właściwych wyborów. To nic, że nie ma dziś Służby Bezpieczeństwa, młodzi klerycy, potem księża mają inne poważne problemy, z którymi muszą sobie radzić.

Przed przyjazdem do księdza do Radwanowic rozmawiałem z mieszkańcem Nowej Huty, z dzieciństwa pamiętającym stan wojenny. Powiedział tak: – Jestem katolikiem i od ludzi, którzy donosili na takich kapłanów lub na robotniczych działaczy, domagam się jednego: żeby przyznali się i wyrazili skruchę. Przebaczyłbym im natychmiast, byle nie zrobili tego jak Michał Boni, bo wtedy nie wytrzymałbym i... – nie będę dalej go cytował.

A ja Boniego popieram, bo uważam, że nie ma innej drogi. Zrobił to, co trzeba, choć na pewno o wiele lat za późno, ale to inny problem. Niemniej to jest jakaś droga, którą należy podążać. Znam przecież akta Filoska, są bardzo trudne do przyjęcia, ale znalazł w sobie odwagę, by przyznać się do tego, co robił. Utrzymuję z nim i z jego rodziną kontakt i z serca mu wybaczyłem. Dramat jest z takimi ludźmi jak ks. Maliński, który nie tylko mówi nieprawdę, ale jeszcze broniąc się – atakuje. To już jest nie do zaakceptowania.

Przyznam się księdzu, że tym „pokajaniem” Boniego niespecjalnie się przejąłem, ale gdy usłyszałem, jak Jarosław Gowin nazwał je aktem heroizmu – zwątpiłem.

Takim postawom jak Boniego największą krzywdę, rzeczywiście, wyrządzają podobni apologeci, którym naprawdę chodzi o coś zupełnie innego. Jarosław Gowin już kilka razy zmienił zdanie w sprawie lustracji. A na co się teraz zanosi – widzę: czeka nas straszna nagonka na lustrację. Dla mnie jednak wynika z tego jedynie to, że muszę...

Napisać drugą książkę.

Właśnie. Ja uczyłem się nie tylko w seminarium, ale i w „Solidarności”. Mówi się, że Kościół wywierał wpływ na „Solidarność”, ale było też odwrotnie. Tak właśnie zdarzyło się ze mną, z wieloma moimi rówieśnikami, klerykami, młodymi wtedy księżmi. Dziś się o tym głośno nie mówi, ale ci księża, którzy związali się z „Solidarnością”, mieli nieustanne kłopoty z władzami kościelnymi. Pamiętam, jak byli traktowani Jancarz i Chojnacki, że nie wspomnę już o swojej skromnej osobie. Przecież księdza Adolfa Chojnackiego wyrzucono z Krakowa, tak samo ks. Władysława Palmowskiego, więcej było podobnych spraw.

W Warszawie te same kłopoty miał ks. Stanisław Małkowski.

Znam Stasia Małkowskiego od 30 lat, od czasów seminaryjnych, i widziałem, jak postępował z nim ksiądz prymas. A jak było z księdzem Popiełuszką? Teraz kręcony jest film o nim, ale z góry mówię, że jeśli ma się z niego okazać, że Józef Glemp wspierał księdza Jerzego, to do kina nie pójdę.Powiem też panu, że w naszej fundacji wiele osób obawiało się, że ten szum wokół mojej osoby zaszkodzi działalności z niepełnosprawnymi. Tak się nie stało, jak dotąd nikt nie odmawia wpłat i Fundacja im. Brata Alberta mogła w tym roku obchodzić swoje dwudziestolecie. Mamy 30 domów w Polsce dla 1200 niepełnosprawnych umysłowo. Prowadzimy warsztaty terapii zajęciowej i świetlice terapeutyczne. Jeśli zaś chodzi o moją pracę duszpasterską wśród Ormian, to gdyby ktoś się znalazł na moje miejsce, mogę się zrzec funkcji. To niełatwy obowiązek i ciężka praca wykonywana w soboty i niedziele.

Przeczytał ksiądz wiele akt IPN, czego dowiedział się z nich o sobie?

W 1983 roku, po zrobieniu magisterium, miałem wyjechać na dalsze studia do Rzymu. Nie dostałem paszportu ze względu na – jak doczytałem się w uzasadnieniu – „niepłacenie alimentów lub inne względy społeczne”. Odwołując się od decyzji, pozwalałem sobie na złośliwość, pisząc, że jestem te „inne względy społeczne”.

Wie ksiądz, mnie się wydaje, że i powstanie książki księdza warunkowały „inne względy społeczne”.

Bardzo możliwe, ale paszportu konsekwentnie nie dostawałem i na studia nie pojechałem. Ale opowiem panu coś, czego nie napisałem w książce. Otóż mnie rzeczywiście zależało na tym wyjeździe, a po którejś odmowie wydania paszportu powiedziano mi, żebym gdzieś tam poszedł na tzw. cichą rozmowę. Poinformowałem o tym księdza kardynała Franciszka Macharskiego. Rzekł na to: „Żadnych rozmów. Możesz pójść albo do urzędu paszportowego, albo nigdzie”. A paszport, powiedział mi, dostaniesz, jeśli nie teraz, to za dwa lata Byłem młody, nie bardzo mi się to czekanie uśmiechało i przyznaję, że miałem wtedy żal do kardynała Macharskiego, mogłem przecież – tak myślałem – pójść na to spotkanie, co by to szkodziło. Teraz, po latach, gorąco podziękowałem kardynałowi, który mnie wówczas ostrzegł przed niebezpieczeństwem.

Tyle że nie mógł ksiądz kontynuować swych badań historycznych, a to była księdza pasja.

Pamiętam, jak mój profesor Bolesław Kumor żartował, co to będzie, jak otworzą się w końcu granice na Wschodzie i będzie mógł wejrzeć w archiwa lwowskie, w dokumenty, do których przez tyle lat nikt pewnie nie zaglądał. A ja podczas swojej kwerendy dostałem do rąk akta, których poza esbekami nikt nigdy nie widział. Zbiory, w których jest niezwykłe materii pomieszanie, bo i bezwartościowe świstki, i niesłychanie istotne dokumenty. Co do historii, to szczególnie interesowałem się, z racji pochodzenia matki, Ormianami, ale też w ogóle Kresami Wschodnimi.

Ksiądz ma lwowskie korzenie?

Nie. Mama urodziła się w Krakowie, ale jej rodzina pochodziła ze Stanisławowa, a ojciec urodził się w Monasterzyskach koło Buczacza na Tarnopolszczyźnie.

To dość daleko od Wilna, ale – mam nadzieję – zna ksiądz twórczość Józefa Mackiewicza?

Znam i cenię. Pierwszą jego książką, którą przeczytałem, była „Kontra”, podziemne wydanie, przedruk z paryskiej „Kultury”.

A wie ksiądz, co napisane jest na medalu, który otrzymuje laureat Nagrody im. Józefa Mackiewicza?

Że prawda jest ciekawa.

Dokładnie: „Jedynie prawda jest ciekawa”.

Moim postępowaniem nie kieruje ciekawość. Natomiast uważam, że prawda jest jedyną drogą życia. Po prostu nie ma innej.

Ur. 1956 r. – duchowny archidiecezji krakowskiej. Święcenia przyjął w 1983 roku, związany następnie z Duszpasterstwem Ludzi Pracy w Nowej Hucie. W 1985 roku dwukrotnie napadnięty i ciężko pobity przez „nieznanych sprawców”. Autor licznych artykułów i książek, także tomów wierszy. Efektem jego badań prowadzonych w archiwach IPN stała się książka „Księża wobec bezpieki” (2006) nominowana w tym roku do Nagrody im. Józefa Mackiewicza.

Rz: Chciałem zacząć naszą rozmowę od gratulacji z powodu nominacji książki księdza do Nagrody im. Józefa Mackiewicza i przyznania nagrody rzecznika praw obywatelskich, a tymczasem składam wyrazy współczucia. Właśnie Kościelny Sąd Metropolitalny oddalił skargę księdza na kanclerza kurii krakowskiej. Widać nie znajduje ksiądz u władz kościelnych zrozumienia.

Spotykam się z reakcjami histerycznymi, z pogranicza obsesji. Nagrody czy wyróżnienia, jakie mnie spotykają, tylko je potęgują.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy