Proszę księdza, a czy nie obawiał się ksiądz, że zostanie przez swoje władze – proszę wybaczyć to określenie – zesłany?
Takie próby nawet podejmowano, ale sęk w tym, że w swojej pracy jestem w gruncie rzeczy wolontariuszem. Prezesuję Fundacji im. Brata Alberta, której przed trzydziestu laty byłem jednym z założycieli. Nie zostałem skierowany czy mianowany przez władze kościelne, które tylko wyraziły zgodę, bym tu był. Przez trzy tygodnie próbowano mi odebrać duszpasterstwo Ormian, ale na szczęście nie podlega ono metropolicie krakowskiemu, tyko arcybiskupowi Kazimierzowi Nyczowi. Nie mam złudzeń, że gdybym był zwykłym wikarym czy proboszczem, zostałbym spacyfikowany. W końcu jezuici nie zawahali się zrobić tak z dwoma swoimi podwładnymi, którzy publicznie mnie wspierali. Jednego praktycznie usunęli z zakonu, a drugiego – tak jak się pan wyraził – zesłano z Krakowa do Kłodzka. I czy coś się w wyniku tego u jezuitów pozytywnego zdarzyło? Nic, ani jedna sprawa nie została wyjaśniona.
To może paradoks, ale książką księdza, która wzbudziła niesłychane zainteresowanie, ci, którzy liczyli na sensacyjne wiadomości, musieli się poczuć rozczarowani.
I o to mi chodziło. Przez cały czas miałem świadomość ogromnej odpowiedzialności. Przyjąłem zasadę, właśnie jako ksiądz, że o każdej osobie, choćby najbardziej uwikłanej, napiszę coś pozytywnego: żeby nie powstał wyłącznie czarno-biały obraz. I przede wszystkim pilnowałem faktów, myślę, że czujnie, bo nawet jednej daty nie podano w wątpliwość. Chociaż dzisiaj powinienem uczynić w książce pewne poprawki, dlatego też piszę suplement. Dla przykładu, podczas pracy nad „Księżmi wobec bezpieki” nie wiedziałem jeszcze, kto to był TW Szerszeń, którego akta poznałem. Dziś już wiem. Podobnie o kimś innym, kto był kandydatem na TW, nie wiedziałem, czy ostatecznie został zwerbowany. Obecnie wiem już, że nie. Takich spraw jest wiele i na tym polegają moje badania. To jak z rozbitym dzbanem, którego – może się wydawać – nie uda się skleić. Bez obaw, uda się.
Z niemieckich źródeł dowiedział się ksiądz, jak słyszę, o istnieniu groźnego agenta SB w otoczeniu Pawła VI.
Wciąż nie wiem, kto nim był. Musiał być bardzo blisko papieża, i to przez dziesięć lat, bo przekazywał nawet stenogramy z jego rozmów. Te były w Polsce tłumaczone na inne języki i przekazywane „sojuszniczym” wywiadom, sowieckiemu, ale – jak się okazuje – i enerdowskiemu.
Tego rodzaju informacje podpowiadają, że w powieściowych i filmowych sensacjach o walkach agentur w Watykanie nie wszystko musi być wyssane z palca.
Moim zdaniem w żaden sposób nie rzutuje to na Stolicę Apostolską, a w żadnym wypadku nie rzuca cienia na Pawła VI. Podobnie jak nie mogę przyjąć argumentów kardynała Dziwisza, że ujawnienie bliższych czasowo podobnych spraw watykańskich uderza w Jana Pawła II. Jakim cudem? Na tej zasadzie można by przyjąć, że w świętość Chrystusa uderza fakt, że był przy nim Judasz. Czy ewangeliści mogli zafałszować rzeczywistość? Ależ oczywiście, mogli nie napisać o Judaszu, o zaparciu się świętego Piotra, o niewiernym Tomaszu – wszystko to ominąć lub wyretuszować. Po dwóch tysiącach lat nikt by ich nie sprawdził. Ale byli wierni prawdzie, to po pierwsze, a po drugie, wyraźnie postrzegali różnice między upadkami Judasza i Piotra. Historia jest nauczycielką życia, więc powiem to tylko jeszcze, że jeden z ojców duchownych pewnego seminarium zakomunikował mi, że gdyby nie nagonka na moją książkę, wprowadziłby ją do lektur kleryków, gdyż ukazuje ona niebezpieczeństwa i uczy dokonywać właściwych wyborów. To nic, że nie ma dziś Służby Bezpieczeństwa, młodzi klerycy, potem księża mają inne poważne problemy, z którymi muszą sobie radzić.
Przed przyjazdem do księdza do Radwanowic rozmawiałem z mieszkańcem Nowej Huty, z dzieciństwa pamiętającym stan wojenny. Powiedział tak: – Jestem katolikiem i od ludzi, którzy donosili na takich kapłanów lub na robotniczych działaczy, domagam się jednego: żeby przyznali się i wyrazili skruchę. Przebaczyłbym im natychmiast, byle nie zrobili tego jak Michał Boni, bo wtedy nie wytrzymałbym i... – nie będę dalej go cytował.
A ja Boniego popieram, bo uważam, że nie ma innej drogi. Zrobił to, co trzeba, choć na pewno o wiele lat za późno, ale to inny problem. Niemniej to jest jakaś droga, którą należy podążać. Znam przecież akta Filoska, są bardzo trudne do przyjęcia, ale znalazł w sobie odwagę, by przyznać się do tego, co robił. Utrzymuję z nim i z jego rodziną kontakt i z serca mu wybaczyłem. Dramat jest z takimi ludźmi jak ks. Maliński, który nie tylko mówi nieprawdę, ale jeszcze broniąc się – atakuje. To już jest nie do zaakceptowania.
Przyznam się księdzu, że tym „pokajaniem” Boniego niespecjalnie się przejąłem, ale gdy usłyszałem, jak Jarosław Gowin nazwał je aktem heroizmu – zwątpiłem.
Takim postawom jak Boniego największą krzywdę, rzeczywiście, wyrządzają podobni apologeci, którym naprawdę chodzi o coś zupełnie innego. Jarosław Gowin już kilka razy zmienił zdanie w sprawie lustracji. A na co się teraz zanosi – widzę: czeka nas straszna nagonka na lustrację. Dla mnie jednak wynika z tego jedynie to, że muszę...
Napisać drugą książkę.
Właśnie. Ja uczyłem się nie tylko w seminarium, ale i w „Solidarności”. Mówi się, że Kościół wywierał wpływ na „Solidarność”, ale było też odwrotnie. Tak właśnie zdarzyło się ze mną, z wieloma moimi rówieśnikami, klerykami, młodymi wtedy księżmi. Dziś się o tym głośno nie mówi, ale ci księża, którzy związali się z „Solidarnością”, mieli nieustanne kłopoty z władzami kościelnymi. Pamiętam, jak byli traktowani Jancarz i Chojnacki, że nie wspomnę już o swojej skromnej osobie. Przecież księdza Adolfa Chojnackiego wyrzucono z Krakowa, tak samo ks. Władysława Palmowskiego, więcej było podobnych spraw.
W Warszawie te same kłopoty miał ks. Stanisław Małkowski.
Znam Stasia Małkowskiego od 30 lat, od czasów seminaryjnych, i widziałem, jak postępował z nim ksiądz prymas. A jak było z księdzem Popiełuszką? Teraz kręcony jest film o nim, ale z góry mówię, że jeśli ma się z niego okazać, że Józef Glemp wspierał księdza Jerzego, to do kina nie pójdę.Powiem też panu, że w naszej fundacji wiele osób obawiało się, że ten szum wokół mojej osoby zaszkodzi działalności z niepełnosprawnymi. Tak się nie stało, jak dotąd nikt nie odmawia wpłat i Fundacja im. Brata Alberta mogła w tym roku obchodzić swoje dwudziestolecie. Mamy 30 domów w Polsce dla 1200 niepełnosprawnych umysłowo. Prowadzimy warsztaty terapii zajęciowej i świetlice terapeutyczne. Jeśli zaś chodzi o moją pracę duszpasterską wśród Ormian, to gdyby ktoś się znalazł na moje miejsce, mogę się zrzec funkcji. To niełatwy obowiązek i ciężka praca wykonywana w soboty i niedziele.
Przeczytał ksiądz wiele akt IPN, czego dowiedział się z nich o sobie?
W 1983 roku, po zrobieniu magisterium, miałem wyjechać na dalsze studia do Rzymu. Nie dostałem paszportu ze względu na – jak doczytałem się w uzasadnieniu – „niepłacenie alimentów lub inne względy społeczne”. Odwołując się od decyzji, pozwalałem sobie na złośliwość, pisząc, że jestem te „inne względy społeczne”.
Wie ksiądz, mnie się wydaje, że i powstanie książki księdza warunkowały „inne względy społeczne”.
Bardzo możliwe, ale paszportu konsekwentnie nie dostawałem i na studia nie pojechałem. Ale opowiem panu coś, czego nie napisałem w książce. Otóż mnie rzeczywiście zależało na tym wyjeździe, a po którejś odmowie wydania paszportu powiedziano mi, żebym gdzieś tam poszedł na tzw. cichą rozmowę. Poinformowałem o tym księdza kardynała Franciszka Macharskiego. Rzekł na to: „Żadnych rozmów. Możesz pójść albo do urzędu paszportowego, albo nigdzie”. A paszport, powiedział mi, dostaniesz, jeśli nie teraz, to za dwa lata Byłem młody, nie bardzo mi się to czekanie uśmiechało i przyznaję, że miałem wtedy żal do kardynała Macharskiego, mogłem przecież – tak myślałem – pójść na to spotkanie, co by to szkodziło. Teraz, po latach, gorąco podziękowałem kardynałowi, który mnie wówczas ostrzegł przed niebezpieczeństwem.
Tyle że nie mógł ksiądz kontynuować swych badań historycznych, a to była księdza pasja.
Pamiętam, jak mój profesor Bolesław Kumor żartował, co to będzie, jak otworzą się w końcu granice na Wschodzie i będzie mógł wejrzeć w archiwa lwowskie, w dokumenty, do których przez tyle lat nikt pewnie nie zaglądał. A ja podczas swojej kwerendy dostałem do rąk akta, których poza esbekami nikt nigdy nie widział. Zbiory, w których jest niezwykłe materii pomieszanie, bo i bezwartościowe świstki, i niesłychanie istotne dokumenty. Co do historii, to szczególnie interesowałem się, z racji pochodzenia matki, Ormianami, ale też w ogóle Kresami Wschodnimi.
Ksiądz ma lwowskie korzenie?
Nie. Mama urodziła się w Krakowie, ale jej rodzina pochodziła ze Stanisławowa, a ojciec urodził się w Monasterzyskach koło Buczacza na Tarnopolszczyźnie.
To dość daleko od Wilna, ale – mam nadzieję – zna ksiądz twórczość Józefa Mackiewicza?
Znam i cenię. Pierwszą jego książką, którą przeczytałem, była „Kontra”, podziemne wydanie, przedruk z paryskiej „Kultury”.
A wie ksiądz, co napisane jest na medalu, który otrzymuje laureat Nagrody im. Józefa Mackiewicza?
Że prawda jest ciekawa.
Dokładnie: „Jedynie prawda jest ciekawa”.
Moim postępowaniem nie kieruje ciekawość. Natomiast uważam, że prawda jest jedyną drogą życia. Po prostu nie ma innej.
Ur. 1956 r. – duchowny archidiecezji krakowskiej. Święcenia przyjął w 1983 roku, związany następnie z Duszpasterstwem Ludzi Pracy w Nowej Hucie. W 1985 roku dwukrotnie napadnięty i ciężko pobity przez „nieznanych sprawców”. Autor licznych artykułów i książek, także tomów wierszy. Efektem jego badań prowadzonych w archiwach IPN stała się książka „Księża wobec bezpieki” (2006) nominowana w tym roku do Nagrody im. Józefa Mackiewicza.