Są w Polsce dwa gesty polityczne, które zna każdy. Pierwszy to dwa palce w kształcie litery V znane z czasów „Solidarności”. Drugi to słynny gest Kozakiewicza. Władysław Kozakiewicz pokazał go ludziom radzieckim – wygwizdującym go wcześniej niemiłosiernie – na Olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku po skoku na wysokość 5,78, dającym mu złoty medal i rekord świata.
Podobno ówczesny ambasador radziecki Boris Aristow domagał się odebrania Polakowi medalu i dożywotniej dyskwalifikacji za obrazę narodu radzieckiego. Polskie władze tłumaczyły jednak, że Kozakiewicza dopadł po skoku skurcz, który przejawił się dziwnym wygięciem rąk. W 1985 roku Kozakiewicz wyjechał na stałe do RFN, gdzie poprosił o azyl polityczny. Potem występował w barwach Niemiec, co oczywiście w Polsce uznawane było – nie tylko przez komunistyczne władze – za zdradę narodową.
Przykład Władysława Kozakiewicza pokazuje, że wbrew pozorom związki sportu i polityki nie przebiegają tylko w jednym kierunku. Owszem, zwykle to politycy wykorzystują sport do wzmocnienia swojej popularności. W dzisiejszym politycznie poprawnym świecie bezkarne okazywanie uczuć patriotycznych czy nacjonalistycznych zarezerwowane jest właściwie wyłącznie dla sfery sportu i to tutaj polityk może bez posądzenia o ksenofobię odwołać się do narodowych stereotypów, kompleksów i historii. Jednak coraz częściej to również sportowcy wykorzystują swoją pozycję do manifestowania przekonań politycznych lub religijnych. Przy okazji ostatnich wydarzeń w Sudanie i Tybecie oraz związanych z nimi propozycjami bojkotu olimpiady w Pekinie przywoływanym zwykle przykładem jest postawa czarnych sprinterów amerykańskich na olimpiadzie w Meksyku w 1968 roku. Zwycięzca biegu na 200 metrów Tomie Smith i zdobywca brązowego medalu Jon Carlos unieśli w górę pięści w czarnych rękawiczkach, czyniąc gest nawiązujący do ruchu Black Power. Za karę zostali usunięci z ekipy i wyrzuceni z dalszej części igrzysk. Jednak ich polityczna sława przetrwała do dziś i to być może jest jednym z wyjaśnień potrzeby manifestowania przekonań politycznym przez sportowców – wbrew przepisom i często z narażeniem na kary finansowe. Wielu było zwycięzców finału olimpijskiego na 200 metrów, ale Smith i Carlos przetrwali w historii na swój niepowtarzalny sposób.
Ofiara złożona na ołtarzu obrony praw czarnych przez Smitha i Carlosa jest niczym w porównaniu z postawą pięściarza wszech czasów Mohammada Aliego, który, manifestując swoje przekonania, pozbawił się najlepszych lat kariery, odmawiając w 1967 roku służby w Wietnamie. W tym czasie amerykański ruch antywojenny był jeszcze w powijakach i właśnie Ali miał zostać jednym z pierwszych jego męczenników. Wyrok za odmowę służby w Wietnamie (został skazany na 5 lat więzienia, odebrano mu tytuł mistrza świata i licencje boksera zawodowego) czynił z Aliego prawdziwego bohatera ruchu antywojennego, a z jego postawą solidaryzowało się wielu Amerykanów bez względu na kolor skóry. Ali stał się nie tylko wzorem dla czarnych, ale również dla białej liberalnej Ameryki, która zaczynała nadawać ton debacie kulturowej tamtych czasów. W latach 60. i 70. widziano w Alim poważnego kandydata do wielkiej polityki w USA.
Wysoką cenę za swoje przekonania zapłacił również amerykański szachista, mistrz świata w latach 1972 – 1975 Bobby Fischer. W 1992 roku rozegrał w Czarnogórze mecz z Rosjaninem Borysem Spaskim. Był to rewanż za najsłynniejsze chyba starcie szachowe w historii rozegrane między obu graczami 20 lat wcześniej w Rejkiawiku. Decydując się na występ w Czarnogórze, Fischer łamał amerykańskie sankcje wobec ówczesnej Jugosławii i narażał się na wyrok dziesięciu lat więzienia. Ścigany przez amerykańskiego prokuratora federalnego w 2004 r. został zatrzymany w Japonii, dziewięć miesięcy spędzając w areszcie. W roku 2005 przyjął obywatelstwo islandzkie i jednocześnie zrzekł się amerykańskiego. Do śmierci w ostrych słowach krytykował ojczyznę i nigdy do niej nie wrócił. Wielu komentatorów uważało Fischera, zwłaszcza w ostatnich latach życia, za dziwaka czy wręcz człowieka niespełna rozumu, jednak to właśnie jego postawa polityczna przyczyniła się po części do zbudowania mitu tego sportowca.