– W 1957 r. Herbert Matthews, reporter „New York Timesa”, przybył na Kubę, by potajemnie przeprowadzić wywiad z ukrywającym się w górach Castro – zauważa Ada Rosa Alfonso Rosales. – Zanim wybrał się do Sierra Maestra, odwiedził Hemingwaya. Przyjechał do niego także po powrocie z gór.W artykule Matthews stworzył romantyczną legendę bojownika. Gdy kubańskie władze ogłosiły, że rozmowa jest kompletną fikcją, a Castro trupem, „New York Times” opublikował zdjęcie dziennikarza i rewolucjonisty spokojnie palących cygara.
Po tym jak 1 stycznia 1959 r. reżim Batisty upadł, a on sam uciekł na Dominikanę, wywożąc w walizkach 300 mln dolarów, Hemingway powiedział: – Sic transit hijo de puta (Oto odchodzi sukinsyn).W liście do Bronisława Zielińskiego, swego przyjaciela i tłumacza na polski, pisał natomiast: „Na razie ta rewolucja jest piękna i czysta. Oczywiście, nie wiem, co stanie się później. Ale liczę na pomyślny rozwój wypadków. Jak dotąd spełniają się nasze marzenia, tak jak wtedy w Hiszpanii, gdy powoływali Republikę (która jednak nigdy nie zaistniała). Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Ludzie, których rozstrzelano, zasługiwali na śmierć”. Uważał, że Kubańczycy jako naród po raz pierwszy mają szansę. Że kończą się czasy, kiedy wąska grupa uprzywilejowanych opływała we wszelkie luksusy, a reszta społeczeństwa żyła bez pracy, bieżącej wody i elektryczności.
Czasy, kiedy Hawana słynęła z zarządzanych przez mafię kasyn i burdeli (dla przykładu Casa Marina specjalizowała się w sprowadzaniu 13-letnich dziewczynek i chłopców), a na prowincji ludzie pozbawieni byli opieki zdrowotnej i edukacji.
Hemingway spotkał się z Castro raz – w 1960 r. podczas zawodów w połowach marlinów. Pisarz wręczał nagrody i powinszował El Comandante zdobycia wyróżnienia w konkursie indywidualnym. Wkrótce potem, 25 lipca 1960 r., opuścił Kubę, by nigdy na nią nie wrócić. W nieco ponad rok później Castro ogłosił, że kubańska rewolucja ma charakter socjalistyczny. Czy Hemingway pogodziłby się z tym faktem? Śmiem wątpić. Tuż przed śmiercią wyrażał obawę, że Stany Zjednoczony popchną Kubę w ręce Sowietów. A znacznie wcześniej deklarował: „Nie mogę być komunistą, bo wierzę tylko, jedynie i wyłącznie w wolność (...). Mało zdolny pisarz kieruje się poczuciem klasowym. Utalentowany zna wszystkie klasy”.
[srodtytul]Przeczytał swoje nekrologi[/srodtytul]
W rezydencji Finca Vigia widoczne są ślady wielkich pasji Papy. Obok połowu ryb były to rzecz jasna łowiectwo i korrida. Na ścianach wiszą plakaty zapowiadające walki byków, a także trofea z myśliwskich wypraw: łby antylop kudu, afrykańskich bawołów, wieniec jelenia. W sypialni przeznaczonej dla gości można zobaczyć czaszki lwów, cios słonia, w salonie – wyprawiony łeb lamparta. Również na Kubie Hemingway nie rozstawał się z bronią.– Strzelał tu chętnie do rzutków – wyjaśnia Isbel Ferreiro Garit. – Lubił też polować na ptactwo.
To ojciec, Clarence Hemingway, prowincjonalny lekarz z Illinois, zaszczepił mu łowiecką pasję. On też nauczył syna sztuki preparacji. Na półkach gabinetu i toalety w willi Finca Vigia stoją więc w słojach zakonserwowane: nietoperz, jaszczurka i olbrzymia żaba.Przechodzi mnie dreszcz, gdy patrzę na pamiątkę, jaką Hemingway przywiózł z podróży do Egiptu. To maska pośmiertna. Wykonano ją w drewnie, ale włosy faktycznie należały do nieboszczyka. Czy Hemingway, którego ojciec popełnił samobójstwo, miał obsesję śmierci?
W 1953 r. wybrał się razem z żoną na swoje drugie safari. W krótkim czasie przeżyli wtedy dwie katastrofy lotnicze, odnosząc poważne obrażenia. Mary złamała dwa żebra, pisarz doznał poparzeń, a próbując wydostać się ze strzaskanej kabiny, wywichnął sobie bark. Na domiar złego pomiędzy czaszką a uchem coś mu się stale sączyło. Jak napisał potem, poprosił żonę, aby sprawdziła, czy nie widać wyciekania szarej substancji mózgowej.
– Papo – odpowiedziała – przecież wiesz, że nie masz mózgu, więc to musi być jakiś rodzaj cieczy, który jest nam nieznany.
Dochodząc do siebie, Hemingway skracał sobie czas lekturą własnych nekrologów: „Tym, co dawało mi największą przyjemność, było czytanie w niektórych pismach opisów moich nawyków i charakteru oraz dokładnych okoliczności, w jakich nastąpił mój zgon. Niektóre z nich były dziełem autorów obdarzonych dużą wyobraźnią. Postanowiliśmy postarać się dorosnąć do tych opisów w jakimś późniejszym terminie”.
W prawie wszystkich wspomnieniach pośmiertnych podkreślano, że przez całe życie Hemingway szukał śmierci. Bardzo to pisarza zdumiało: „Czy można sobie wyobrazić, żeby ktoś, kto przez całe życie szukał śmierci, nie potrafił jej znaleźć przed osiągnięciem lat 54? Śmierć jest najłatwiejszą do znalezienia rzeczą, jaką znam. Jeżeli spędziło się życie, unikając śmierci możliwie jak najprzebieglej, lecz z drugiej strony nie cofając się przed nią i studiując ją jak piękną ladacznicę, która mogłaby nas twardo uśpić na zawsze bez żadnych problemów, to można powiedzieć, że się ją badało, ale nie, że się jej szukało”. Czy to cała prawda?
– W piwnicy trzymamy sztucer Mannlichera, który należał do Hemingwaya – powiedziała mi Isbel Ferreiro Garit. – Zwykł pokazywać go kolejnym żonom i niektórym ze swych gości, tłumacząc, w jaki sposób popełni kiedyś samobójstwo. I rzeczywiście pewnej niedzieli postąpił dokładnie w ten sposób, tyle że zamiast sztucera użył dubeltówki.
Mary powiedziała prasie, że doszło wtedy do wypadku podczas czyszczenia broni przed polowaniem. Nie uwierzył w to William Faulkner, który oświadczył publicznie: „Uważam, że Hemingway był zbyt dobrym człowiekiem, by stać się ofiarą jakiegoś wypadku, tylko słabi są ofiarami wypadków, jeśli wcześniej dom nie zawali im się na głowę. Myślę, że podążył wybraną drogą, podobnie jak jego dzieła podążają świadomie ustalonym trybem. (...) Skłaniam się ku opinii, że w odczuciu Ernesta była to właściwa chwila, by zrobić właściwą rzecz z godnością i klasą”.
A jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że historia Hemingwaya powinna skończyć się inaczej. Może tak jak życie jego alter ego – pułkownika Ryszarda Cantwella? Mężczyzna czuje, że kolejny atak serca będzie ostatnim. Mówi więc w myślach: „Od tej chwili wszystkie zmartwienia, jakie możesz mieć, będą dotyczyły ciebie samego, a to jest po prostu luksus. Mam nadzieję, że nie jesteś takim rodzajem faceta, który się martwi tym, co mu się stanie, kiedy nie można już nic poradzić”. Gdy przychodzi zawał, powtarza słowa, jakie wypowiedział umierający Thomas J. Jackson, generał konfederacki z czasów wojny secesyjnej: „Pójdźmy za rzekę i odpocznijmy w cieniu drzew”.
Również nad tą historią Hemingway pracował na Kubie, w domu pośród palm, gdzie nawet w upalne dni czuć było bryzę. Zanim stąd wyjadę, proszę Isbel Ferreiro Garit, żeby zrobiła mi zdjęcie na tle wejścia do willi. Zgadza się i przez chwilę manipuluje obiektywem.– Chciałam, aby w kadrze zmieścił się również dzwon – wyjaśnia.– Dzwon – mówię. – Oczywiście. „Komu bije dzwon”.Kobieta patrzy na mnie uważnie i z uśmiechem mówi: – Tobie. —Bartosz Marzec
[ramka]Korzystałem z książek:– Claudio Izquierdo Funcia „Hemingway. Poor Old Papa”, Ediciones Mec-Graphic Ltd. 1995– Ernest Hemingway „Sygnowano: Ernest Hemingway”. Tł. Bronisław Zieliński. Iskry 1975– Ernest Hemingway „Za rzekę w cień drzew”. Tł. Bronisław Zieliński. PIW 1966– Carlos Baker „Ernest Hemingway”. Tł. Bronisław Zieliński. Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA 1999– Kenneth S. Lynn „Hemingway”. Tł. Wacław Sadkowski. Wydawnictwo Literackie 1999– Jay Parini „Czas niezrównany”. Przełożyli Magdalena Słysz i Krzysztof Obłucki. Wydawnictwo Książkowe Twój Styl. Warszawa 2006– Mira Michałowska „Do zobaczenia, Stary Wilku”. Prószyński i S-ka 1997.[/ramka]
[ramka][srodtytul]List od Adriany Ivancic[/srodtytul]
Hemingway po raz ostatni widział ją w kwietniu 1954 r. w Wenecji, gdy wracał z safari w Afryce. W książce Kennetha S. Lynna „Hemingway” czytamy, że pisarz załamał się wtedy i rozpłakał. Zapewniał, że pragnie żyć po to tylko, by widywać Adrianę, że nadal ją kocha, a jej utrata oznaczałaby dlań rodzaj amputacji. Wykrzyknął: „Przypatrz mi się, córko. Będziesz mogła opowiadać wszystkim, że widziałaś Ernesta Hemingwaya płaczącego”. Być może do tego wydarzenia nawiązuje Adriana w liście, gdy tak zwraca się do pisarza i jego żony: „Zawsze liczyłam, że kiedy wyjdę za mąż, będę Was oboje widywała częściej i w nieco bardziej pokojowej atmosferze”.
[b]Wenecja 7 lutego[/b]
Mój drogi Papo, proszę, wybacz milczenie. Od sięgnięcia po pióro wstrzymywały mnie liczne problemy, a także obietnica.Obietnicę tę dałam człowiekowi, którego mam nadzieję poślubić i który, jak sądzę, jest dla mnie właściwym mężczyzną. Dobrze mnie zna i, co bardzo istotne, wie o moich wadach. Jest dla mnie uroczy, ale bywa także surowy. Podziwiam jego błyskotliwą inteligencję i niezwykłe poczucie humoru. Kocham go jak nikogo przedtem, ale jedna rzecz sprawia mi ból i zawsze już będzie przyprawiać o smutek: nie chce, abym pisywała do Ciebie i abyś Ty pisywał do mnie. Próbowałam tłumaczyć – wiesz przecież, jak Cię kocham i musisz mi wierzyć. Ani łzy, ani zaklęcia nie zmieniły jego decyzji.
Teraz łamię obietnicę, aby powiedzieć Tobie i Mary, jak jestem smutna, jak bardzo do Was przywiązana i jak wielce za wszystko wdzięczna. Nigdy nie zapomnę wspaniałych dni, które razem spędziliśmy, i wiem, że nigdy nie chciałeś mnie skrzywdzić. W moim sercu i w mych myślach na zawsze zachowam Cię jako najlepszego przyjaciela. (...)
Zawsze wierzyłam, że mój przyszły mąż pozna Cię, polubi i że zostaniecie przyjaciółmi. W skrytości serca wciąż ufam, że w jakiś sposób wszyscy się jeszcze kiedyś spotkamy. Będę żyła z tą nadzieją, a mojej do Ciebie miłości nic nie zdoła zabić.
Wybacz mi, Papo, uczyniłam, co w mojej mocy, ale nie miałam wyboru – kiedy on coś postanowi, nie ma odwrotu.
To bardzo, bardzo smutne pożegnanie, mój drogi Papo, mój przyjacielu (...). Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek przyjdzie nam się żegnać, ale życie jest inne i czasami okrutne. Przekaż to wszystko Mary wraz z wyrazami mojej miłości.
Kocham Cię i czule całuję,
AI
[i]—przełożył Bartosz Marzec[/i][/ramka]
[ramka][srodtytul]Wywiad z Ernestem Hemingwayem[/srodtytul]
Pisarz odpowiada w liście na pytania Bernarda Kalba, dziennikarza nowojorskiego „Saturday Review of Literature”. W rozmowie pisarz prawdopodobnie mówi o „Wyspach na Golfsztromie”, powieści, której nie zdążył nadać ostatecznego kształtu. Ukazała się po śmierci noblisty.
[b]Hemingway: po pracy wyruszam na połów[/b]
[b]Bernard Kalb: – Jak idzie pisanie?
Ernest Hemingway:[/b] – Tak jak zwykle. W niektóre dni lepiej niż w pozostałe. Rzetelnie pracowałem przez dwa i pół roku i przydałyby mi się wakacje.[b]– Co z wielką książką?[/b]
– Jest bardzo długa. W tej sprawie nie ma pośpiechu.
[b]– Kiedy możemy jej oczekiwać?[/b]
– Kiedy tylko nadejdzie odpowiednia chwila, aby ją opublikować.[b]– Postanowił pan, że będzie udzielał szorstkich odpowiedzi?[/b]
– Nie. Naprawdę. Nie lubię mówić o moim pisaniu, gdy praca nie dobiegła jeszcze końca. Niektórzy autorzy mają to w zwyczaju, ale, niestety, ja do nich nie należę.
[b]– A jak połowy?[/b]
– Powiodły się wiosną i wczesnym latem. Nie przyniosły rezultatu w czasie, gdy słońce skrzy się na wodzie, ale teraz sytuacja zmienia się na korzyść za sprawą silnego prądu na Golfsztromie. Tego sezonu złapaliśmy dwadzieścia pięć marlinów i powinniśmy dostać jeszcze kilka. W najlepszym sezonie, jaki mi się przydarzył, złowiliśmy pięćdziesiąt cztery. Ryby, które są teraz w ruchu, mają potężne rozmiary. Piszę wczesnym rankiem, a po pracy wyruszam na połów.
[i][pod spodem uwaga Mary Hemingway: Napisane przez E.H. Nie publikować ani reprodukować fotograficznie] (1952)
—przełożył Bartosz Marzec[/i][/ramka]
[ramka]Po raz pierwszy po polsku – niewykorzystany przez Hemingwaya epilog powieści „Komu bije dzwon” (1940) o hiszpańskiej wojnie domowej.W pierwszej oraz ostatniej scenie jednej z najsłynniejszych książek noblisty widzimy Roberta Jordana, Amerykanina walczącego za Republikę, leżącego na pokrytej brunatnym igliwiem leśnej ziemi. Jordan ma wykonać zadanie i jest pogodzony z losem. Wierzy, że „jeżeli zwyciężymy tutaj, zwyciężymy wszędzie”. „Świat jest wspaniały i godny walki” – powtarza. Wszystko wskazuje na to, że ostatniej bitwy nie będzie mu dane przeżyć.
W 1958 r. noblista mówił Bronisławowi Zielińskiemu, swemu przyjacielowi i tłumaczowi, że chciał tę książkę pisać dalej, ale nie mógł, bo „była to »coda«”. Teraz dowiadujemy się, że Hemingway rozważał zamknięcie powieści sceną nocnej podróży jednego z bohaterów – republikańskiego generała Golza (pierwowzorem tej postaci był Karol Świerczewski). Fakt, że autor zachował niewykorzystany epilog, nie powinien dziwić. Znawcy jego twórczości twierdzą, że nigdy nie wyrzucił zapisanej przez siebie kartki.
„Epilog
Była noc, kiedy Golz jechał wozem sztabowym drogą wiodącą w dół, z przełęczy do Escorialu”.
[i]—przełożył b.m.[/i][/ramka]