W nowej dzielnicy Londynu Canary Wharf zaprojektowałem z kolei cały plac z centurionem, a jeszcze w innych miejscach stolicy nad Tamizą – śpiącą głowę i centaura. W Paryżu w La Defense stoi Ikar, Ikaria, Tindaro i Wielki Toskańczyk. Często też zostawiam swoje prace tam, gdzie miałem wystawy, jak w Muzeum Olimpijskim w Lozannie, gdzie zostały Porta Italica, Wielkie Torso i dwie mozaiki.
[b]Pana prace rozprzestrzeniły się po całym świecie.[/b]
Nie zabiegam o to, ale rzeczywiście nawet w tej chwili uczestniczę w wielu nowych projektach. W Wenecji mam wystawę czarnych i białych marmurów, w Londynie będzie wkrótce pokaz moich kostiumów i scenografii do „Aidy” (to już trzecia opera, którą zrobiłem po „Manon Lescaut” i „Tosce”), w Argentynie przygotowuję wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w Hiszpanii będę robił nową rzeźbę plenerową.
[b]Czy głowa Erosa w Krakowie to manifestacja pana uczuć do miasta, w którym studiował pan na ASP?[/b]
Cieszę się, że mimo wielu kontrowersji pozostała na Rynku. Młodzi ludzie ją tam zaakceptowali i dziś zakochani umawiają się przy niej. W Krakowie – w Muzeum Narodowym i na Uniwersytecie Jagiellońskim – zostały też inne moje prace.
Tak, jestem do tego miasta przywiązany. Mam w nim wielu przyjaciół. W czasach mojej młodości było tam niezwykłe środowisko artystyczne, któremu przewodził Tadeusz Kantor. Mój profesor. Rozmowy z nim były fantastyczne i często przenosiły się z akademii do Krzysztoforów, przeciągając do późna w nocy.
On nie narzucał studentom swoich artystycznych wyborów, tylko uczył, że najważniejsze jest odnalezienie samego siebie i respektowanie swoich wyborów. To jego zasługa, że nie ulegam zmiennym trendom w sztuce. Idę własną drogą i cenię artystów, którzy tworzyli poza obowiązującymi nurtami: Giacomettiego, Brancusiego, Bacona, Luciena Freuda.
I to Kantor dał mi kopa do wyjazdu z Polski.
[b]W Paryżu za jego przykładem rzucił się pan w wir poznawania sztuki nowoczesnej.[/b]
W Paryżu poczułem wolność. To były niezwykle ciekawe czasy. Poznałem wielu artystów o rewolucyjnym podejściu do sztuki burżuazyjnej, szukających czegoś nowego. Z wieloma się zaprzyjaźniłem – z Césarem, Armanem, Takisem, Niki de Saint Phalle.
[b]Ale to artyści z kręgu nowego realizmu, indywidualności kompletnie inne od pana![/b]
Wprawdzie wybrałem figuralną rzeźbę, ale zawsze mnie ciekawiła sztuka innych. Nie skupiam się wyłącznie na sobie. Ostatnio np. z zainteresowaniem oglądałem to, co robi Anish Kapoor, a z moimi paryskimi przyjaciółmi mogliśmy dyskutować bez końca. Pamiętam, jak César, który wtedy robił rzeźby ze śmieci, kubłów i sprasowanych samochodów, opowiadał mi, że chciałby zrobić coś klasycznego z gliny, a długo nie miał odwagi się do niej zabrać. Potem mieliśmy obaj pracownie w Pietrasanta we Włoszech. Z Takisem przegadaliśmy kiedyś o sztuce, wędrując po Paryżu, cały 14 lipca – dzień francuskiego święta narodowego. Niki de Saint Phalle, która robiła rzeźby z żywicy syntetycznej i plastiku, udało mi się namówić, żeby spróbowała prac w brązie. Kiedy zobaczyła ich odlewy, dostała ataku śmiechu.
[b]Dlaczego dla rzeźby rzucił pan malarstwo?[/b]
W malarstwie brakowało mi przestrzeni, było dla mnie za płaskie. A rzeźba jest trójwymiarowa. Zacząłem od kieszonkowych rzeźb, bo pierwsze lata w Paryżu były dla mnie bardzo ciężkie. Nie stać mnie było na większe formaty. Gdy je sprzedałem na pierwszej paryskiej wystawie w Galerii Le Hune w 1976 roku, to ledwie zarobiłem na spłacenie należności za druk zaproszeń.
[b]Jednak to był początek sukcesów. No i te miniatury – zabandażowane głowy stały się potem powracającym motywem pana twórczości. Skąd ten pomysł?[/b]
To znów wpływ Kantora.
On zawsze podkreślał wagę „zapakowanego” obiektu. Twierdził, że staje się bardziej wyrazisty.
[b]U pana wygląda to jednak inaczej.[/b]
Ale też wzmaga fascynację, co jest pod spodem – pod tym bandażem, choć to się u mnie trochę zmieniło. Rzadziej robię bandaże, pozostawiam raczej ich fragmenty.
[b]Pana rzeźby sprawiają wrażenie, jakby pochodziły z archeologicznych wykopalisk. Ciągnie pana do antyku?[/b]
Wielu ludzi sądzi, że naśladuję antyczne rzeźby, ale to nieporozumienie. Nie powielam ich, najwyżej czerpię z tamtej energii twórczej.
Nigdy jednak moimi modelami nie były dzieła sztuki antycznej, tylko współcześni ludzie.
[b]Nie szuka pan utraconego klasycznego piękna?[/b]
Na pewno łatwiej dziś szokować flakami na płótnie niż pięknem.
To prawda, że kiedy widzę coś, co uważam za piękne, daje mi to inny oddech. Jednocześnie nie chodzi mi o zatrzymanie się na powierzchni tego, co estetyczne. Piękno to dziś słowo zużyte.
[b]Kiedyś piękno znaczyło dobro, dziś uchodzi za pojęcie banalne.[/b]
Dla mnie ważne jest, czy odnajduję się w tym, co robię, a nie przyklejane etykiety.
[b]Kiedy pan uświadomił sobie, że identyfikuje się z kręgiem kultury europejskiej, śródziemnomorskiej?[/b]
Gdy jako młody człowiek pojechałem w latach 70. do Stanów, poczułem się tam obco. Zrozumiałem, że moje miejsce jest w Europie. Wróciłem do niej – do Paryża i Włoch. I zacząłem co roku jeździć do Grecji, by studiować dzieła sztuki antycznej u źródeł. Ale na niektóre moje prace miała też wpływ sztuka aztecka, którą oglądałem w Meksyku.
[b]Częściej pan teraz mieszka we Włoszech czy w Paryżu?[/b]
We Włoszech. Paryż jest dobry do towarzyskich spotkań. A we Włoszech jest klimat sprzyjający pracy. To tu w Pietrasanta i Carrarze odkryłem marmur. Marmur i brąz to zupełnie inne światy. Marmur ma nie tylko kolor, ale i światło w sobie. Dodaje rzeźbie w pewnym sensie nieśmiertelności. Ale trzeba wiedzieć, jak go używać. Rzeźbiarz nie może być niewolnikiem materii, musi być jak dyrygent, aby nad nią panować.
[b]W Pietrasanta pracował kiedyś Michał Anioł, to musi działać na wyobraźnię...[/b]
Gdzieś tam jego oddech rzeczywiście się czuje.
No i ma się wrażenie, że o krok czeka dzieło sztuki do odkrycia.
[b]Nie ma pan poczucia, że pana rzeźby doskonale wpisują się we włoski pejzaż, zwłaszcza Pietrasanta i Carrary, ale w innych miejscach świata zdają się wyobcowane?[/b]
Nie, świetnie wyglądają i w Paryżu, i w Londynie. One są tam potrzebne, nawet gdy stoją na tle zimnej architektury ze szkła i stali. Humanizują wtedy te szklane wieżowce.
[i]Wystawa Igora Mitoraja „Lux in Tenebris” w pawilonie Skwer – Filia Artystyczna Fabryki Trzciny (skwer Hoovera, Krakowskie Przedmieście 60a) – czynna do 7 października.
Patronat „Rzeczpospolita”[/i]
[ramka][b]Igor Mitoraj [/b]
(ur. 1944 r.). Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W 1968 r. wyjechał do Paryża i tu kontynuował studia artystyczne w École Nationale Supérieure des Beaux-Arts.
W latach 70. podróżował do USA i Meksyku. Po sukcesie w paryskiej galerii La Hune w 1976 r., poświęcił się całkowicie rzeźbie (brąz, marmur). Szuka inspiracji w antyku, by mówić o kondycji współczesnego człowieka. Od 1983 r. mieszka na przemian w Pietrasanta w Toskanii i w Paryżu. Jego prace zdobią kolekcje największych muzeów świata i są eksponowane w przestrzeniach publicznych m.in. Mediolanu, Rzymu, Paryża, Londynu, Krakowa, Poznania. [/ramka]