Trudniej jest szokować pięknem

Z Igorem Mitorajem rozmawia Monika Kuc

Publikacja: 22.08.2009 14:59

Rzeżba Igora Mitoraja „Ikaro alato” przed Centrum Olimpijskim w Warszawie

Rzeżba Igora Mitoraja „Ikaro alato” przed Centrum Olimpijskim w Warszawie

Foto: Fotorzepa, Bartłomiej Zborowski Bar Bartłomiej Zborowski

[b]Rz: Przywiózł pan na wystawę w Warszawie w większości zupełnie nowe prace z dominującym sakralnym wątkiem, dotąd w pana sztuce niespotykanym. Skąd ten zwrot?[/b]

To dla mnie samego zaskoczenie. Ta kameralna wystawa zapowiada inny większy projekt – odsłonięcie drzwi, które przygotowuję dla kościoła Jezuitów – Matki Bożej Łaskawej – na Starym Mieście na jubileusz 400-lecia świątyni.

[b]Pierwszy raz zrealizował pan dzieło o tematyce sakralnej przed trzema laty w Rzymie.[/b]

Zrobiłem drzwi do kościoła Santa Maria degli Angeli e dei Martiri, ale nad przyjęciem tej propozycji rozmyślałem przez sześć miesięcy. W końcu się zdecydowałem, bo to niezwykła budowla. Starożytne Termy Dioklecjana, w których Michał Anioł zrobił chrześcijańską świątynię, jedną z największych w Rzymie.

Projektując dla niej 7-metrowe drzwi, zrezygnowałem z tradycyjnego podziału na rzeźbiarskie panele.

Potraktowałem je jako dwie całe płaszczyzny, na których przedstawiłem Zwiastowanie (z Matką Boską zwracającą się profilem do Anioła Gabriela) i Zmartwychwstanie. Modele obu tych rzeźb prezentuję teraz w Warszawie.

Kiedy ojciec Andrzej Kiełbowski zobaczył te drzwi w Rzymie, zaproponował mi wykonanie drzwi dla sanktuarium w Warszawie.

U jezuitów będą 4-metrowe z figurą Matki Boskiej, podtrzymywaną w powietrzu przez dwa anioły i patrzącą z góry na świat.

[b]Czy do tych rzeźb czerpał pan inspirację z malarstwa?[/b]

Tak, zwłaszcza z renesansowego i wczesno-chrześcijańskich ikon greckich, chociaż nie odwoływałem się do żadnego konkretnego dzieła.

[b]Powraca pan do malarstwa we własnych ikonach, które po raz pierwszy pokazuje pan w Warszawie. To doskonalenie warsztatu czy medytacja?[/b]

Ćwiczenie warsztatowe i duchowe. Maluję je dawnymi technikami – pigmentami z woskiem, na desce ze złoconym tłem, które symbolizowało kiedyś niebo, ale w figurach staram się wydobyć to, co bliskie współczesnemu człowiekowi.

[b]Wydawało się, że od czasów studenckich porzucił pan bezpowrotnie malarstwo.[/b]

Długo nie malowałem, ale robiłem rysunki. Nigdy nie były to jednak szkice do rzeźb, ale autonomiczne prace.

[b]Obecna wystawa ma ewangelijny tytuł „Lux in Tenebris” — „Światło w ciemności”. Próbuje pan przywrócić sztuce sacrum?[/b]

Sztuka współczesna zatraciła tę więź. Brak ducha, niestety, bardzo się w niej odczuwa. Ale to, co robię, nie ma nic wspólnego z dydaktyką. Jest moją prywatną potrzebą.

[b]Ostatnio chciał pan podarować Warszawie pomnik pontyfikatu Jana Pawła II, ale władze miasta zdają się do pomysłu nie palić. Może za dużo mamy już papieskich pomników?[/b]

W Polsce jest za dużo złych pomników Jana Pawła II. A to człowiek tak wyjątkowy, że zasługuje na coś lepszego niż wizerunek odpustowy.

[b]W pana 4-metrowej kompozycji papież wchodzi w krzyż przecinający antykizujący tors – jak w figurze zmartwychwstałego Chrystusa z rzymskich drzwi. Tors jest symbolem Chrystusa człowieka?[/b]

Tak. Człowieka z jego przeznaczeniem – krzyżem przebijającym ciało. W przedstawieniach tych odchodzę od najbardziej rozpowszechnionego martyrologicznego przedstawienia Chrystusa na krzyżu, co pozostaje w zgodzie z oświadczeniem soboru konstantynopolitańskiego II z VI wieku, który zalecał, aby nie pokazywać wyłącznie Ukrzyżowanego.

[b]Jaka jest szansa, że pomnik stanie w stolicy?[/b]

Rozmowy trwają, ale czy znajdzie się miejsce dla niego w Warszawie, nie zależy już ode mnie. Nie zamierzam nikogo zniewalać. Wydaje się, że pomnik prędzej będzie w Stanach. Amerykanie są bardzo nim zainteresowani i widzą go w Ave Maria na Florydzie.

[b]Rekord długiego oczekiwania na realizację pobiła chyba pana Rea Roma – monumentalna rzeźba w Rzymie.[/b]

Trzeba było 12 lat, żeby wreszcie ją odsłonięto na Piazza Grappa w 2003 roku. Najpierw zmieniały się władze, potem pojawiły się problemy techniczne – Tybr podmywał grunt.

[b]Bogini Rzymu nie ma w antycznym panteonie. Sam ją pan wymyślił?[/b]

Czasem mi się to zdarza. Tak samo, jak wymyśliłem Ikarię, kobiece wydanie Ikara. Jej imię wziąłem od greckiej wyspy Ikarii, ze wzgórz której Ikar wzbił się do lotu.

[b]Ma pan jednak także krąg mitologicznych postaci, których imiona nadaje pan swoim rzeźbom.[/b]

Często pociąga mnie tylko ładnie brzmiąca nazwa, niemająca większego związku z rzeźbą.

[b]A Gorgona, której spojrzenie zamienia w kamień? Wydaje się metaforą pracy rzeźbiarza.[/b]

Ja to widzę inaczej. Gorgona jest dla mnie symbolem współczesnego świata, w którym globalizacja wszystko pożera i niszczy.

[b]Wiele pana rzeźb stoi w przestrzeni publicznej. Co przesądza o wyborze figury dla danego miejsca?[/b]

Najważniejsze, żeby rzeźba komponowała się z architekturą i otoczeniem. Czasami ta sama praca wpasowuje się dobrze w różne miejsca. Światło Księżyca – Tsuki-no-hikari – zrobiłem najpierw dla Japonii (stoi nad jeziorem na wyspie Hokaido). Ale jej repliki doskonale się sprawdzają także w Starym Browarze w Poznaniu i przed British Museum w Londynie.

W nowej dzielnicy Londynu Canary Wharf zaprojektowałem z kolei cały plac z centurionem, a jeszcze w innych miejscach stolicy nad Tamizą – śpiącą głowę i centaura. W Paryżu w La Defense stoi Ikar, Ikaria, Tindaro i Wielki Toskańczyk. Często też zostawiam swoje prace tam, gdzie miałem wystawy, jak w Muzeum Olimpijskim w Lozannie, gdzie zostały Porta Italica, Wielkie Torso i dwie mozaiki.

[b]Pana prace rozprzestrzeniły się po całym świecie.[/b]

Nie zabiegam o to, ale rzeczywiście nawet w tej chwili uczestniczę w wielu nowych projektach. W Wenecji mam wystawę czarnych i białych marmurów, w Londynie będzie wkrótce pokaz moich kostiumów i scenografii do „Aidy” (to już trzecia opera, którą zrobiłem po „Manon Lescaut” i „Tosce”), w Argentynie przygotowuję wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w Hiszpanii będę robił nową rzeźbę plenerową.

[b]Czy głowa Erosa w Krakowie to manifestacja pana uczuć do miasta, w którym studiował pan na ASP?[/b]

Cieszę się, że mimo wielu kontrowersji pozostała na Rynku. Młodzi ludzie ją tam zaakceptowali i dziś zakochani umawiają się przy niej. W Krakowie – w Muzeum Narodowym i na Uniwersytecie Jagiellońskim – zostały też inne moje prace.

Tak, jestem do tego miasta przywiązany. Mam w nim wielu przyjaciół. W czasach mojej młodości było tam niezwykłe środowisko artystyczne, któremu przewodził Tadeusz Kantor. Mój profesor. Rozmowy z nim były fantastyczne i często przenosiły się z akademii do Krzysztoforów, przeciągając do późna w nocy.

On nie narzucał studentom swoich artystycznych wyborów, tylko uczył, że najważniejsze jest odnalezienie samego siebie i respektowanie swoich wyborów. To jego zasługa, że nie ulegam zmiennym trendom w sztuce. Idę własną drogą i cenię artystów, którzy tworzyli poza obowiązującymi nurtami: Giacomettiego, Brancusiego, Bacona, Luciena Freuda.

I to Kantor dał mi kopa do wyjazdu z Polski.

[b]W Paryżu za jego przykładem rzucił się pan w wir poznawania sztuki nowoczesnej.[/b]

W Paryżu poczułem wolność. To były niezwykle ciekawe czasy. Poznałem wielu artystów o rewolucyjnym podejściu do sztuki burżuazyjnej, szukających czegoś nowego. Z wieloma się zaprzyjaźniłem – z Césarem, Armanem, Takisem, Niki de Saint Phalle.

[b]Ale to artyści z kręgu nowego realizmu, indywidualności kompletnie inne od pana![/b]

Wprawdzie wybrałem figuralną rzeźbę, ale zawsze mnie ciekawiła sztuka innych. Nie skupiam się wyłącznie na sobie. Ostatnio np. z zainteresowaniem oglądałem to, co robi Anish Kapoor, a z moimi paryskimi przyjaciółmi mogliśmy dyskutować bez końca. Pamiętam, jak César, który wtedy robił rzeźby ze śmieci, kubłów i sprasowanych samochodów, opowiadał mi, że chciałby zrobić coś klasycznego z gliny, a długo nie miał odwagi się do niej zabrać. Potem mieliśmy obaj pracownie w Pietrasanta we Włoszech. Z Takisem przegadaliśmy kiedyś o sztuce, wędrując po Paryżu, cały 14 lipca – dzień francuskiego święta narodowego. Niki de Saint Phalle, która robiła rzeźby z żywicy syntetycznej i plastiku, udało mi się namówić, żeby spróbowała prac w brązie. Kiedy zobaczyła ich odlewy, dostała ataku śmiechu.

[b]Dlaczego dla rzeźby rzucił pan malarstwo?[/b]

W malarstwie brakowało mi przestrzeni, było dla mnie za płaskie. A rzeźba jest trójwymiarowa. Zacząłem od kieszonkowych rzeźb, bo pierwsze lata w Paryżu były dla mnie bardzo ciężkie. Nie stać mnie było na większe formaty. Gdy je sprzedałem na pierwszej paryskiej wystawie w Galerii Le Hune w 1976 roku, to ledwie zarobiłem na spłacenie należności za druk zaproszeń.

[b]Jednak to był początek sukcesów. No i te miniatury – zabandażowane głowy stały się potem powracającym motywem pana twórczości. Skąd ten pomysł?[/b]

To znów wpływ Kantora.

On zawsze podkreślał wagę „zapakowanego” obiektu. Twierdził, że staje się bardziej wyrazisty.

[b]U pana wygląda to jednak inaczej.[/b]

Ale też wzmaga fascynację, co jest pod spodem – pod tym bandażem, choć to się u mnie trochę zmieniło. Rzadziej robię bandaże, pozostawiam raczej ich fragmenty.

[b]Pana rzeźby sprawiają wrażenie, jakby pochodziły z archeologicznych wykopalisk. Ciągnie pana do antyku?[/b]

Wielu ludzi sądzi, że naśladuję antyczne rzeźby, ale to nieporozumienie. Nie powielam ich, najwyżej czerpię z tamtej energii twórczej.

Nigdy jednak moimi modelami nie były dzieła sztuki antycznej, tylko współcześni ludzie.

[b]Nie szuka pan utraconego klasycznego piękna?[/b]

Na pewno łatwiej dziś szokować flakami na płótnie niż pięknem.

To prawda, że kiedy widzę coś, co uważam za piękne, daje mi to inny oddech. Jednocześnie nie chodzi mi o zatrzymanie się na powierzchni tego, co estetyczne. Piękno to dziś słowo zużyte.

[b]Kiedyś piękno znaczyło dobro, dziś uchodzi za pojęcie banalne.[/b]

Dla mnie ważne jest, czy odnajduję się w tym, co robię, a nie przyklejane etykiety.

[b]Kiedy pan uświadomił sobie, że identyfikuje się z kręgiem kultury europejskiej, śródziemnomorskiej?[/b]

Gdy jako młody człowiek pojechałem w latach 70. do Stanów, poczułem się tam obco. Zrozumiałem, że moje miejsce jest w Europie. Wróciłem do niej – do Paryża i Włoch. I zacząłem co roku jeździć do Grecji, by studiować dzieła sztuki antycznej u źródeł. Ale na niektóre moje prace miała też wpływ sztuka aztecka, którą oglądałem w Meksyku.

[b]Częściej pan teraz mieszka we Włoszech czy w Paryżu?[/b]

We Włoszech. Paryż jest dobry do towarzyskich spotkań. A we Włoszech jest klimat sprzyjający pracy. To tu w Pietrasanta i Carrarze odkryłem marmur. Marmur i brąz to zupełnie inne światy. Marmur ma nie tylko kolor, ale i światło w sobie. Dodaje rzeźbie w pewnym sensie nieśmiertelności. Ale trzeba wiedzieć, jak go używać. Rzeźbiarz nie może być niewolnikiem materii, musi być jak dyrygent, aby nad nią panować.

[b]W Pietrasanta pracował kiedyś Michał Anioł, to musi działać na wyobraźnię...[/b]

Gdzieś tam jego oddech rzeczywiście się czuje.

No i ma się wrażenie, że o krok czeka dzieło sztuki do odkrycia.

[b]Nie ma pan poczucia, że pana rzeźby doskonale wpisują się we włoski pejzaż, zwłaszcza Pietrasanta i Carrary, ale w innych miejscach świata zdają się wyobcowane?[/b]

Nie, świetnie wyglądają i w Paryżu, i w Londynie. One są tam potrzebne, nawet gdy stoją na tle zimnej architektury ze szkła i stali. Humanizują wtedy te szklane wieżowce.

[i]Wystawa Igora Mitoraja „Lux in Tenebris” w pawilonie Skwer – Filia Artystyczna Fabryki Trzciny (skwer Hoovera, Krakowskie Przedmieście 60a) – czynna do 7 października.

Patronat „Rzeczpospolita”[/i]

[ramka][b]Igor Mitoraj [/b]

(ur. 1944 r.). Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W 1968 r. wyjechał do Paryża i tu kontynuował studia artystyczne w École Nationale Supérieure des Beaux-Arts.

W latach 70. podróżował do USA i Meksyku. Po sukcesie w paryskiej galerii La Hune w 1976 r., poświęcił się całkowicie rzeźbie (brąz, marmur). Szuka inspiracji w antyku, by mówić o kondycji współczesnego człowieka. Od 1983 r. mieszka na przemian w Pietrasanta w Toskanii i w Paryżu. Jego prace zdobią kolekcje największych muzeów świata i są eksponowane w przestrzeniach publicznych m.in. Mediolanu, Rzymu, Paryża, Londynu, Krakowa, Poznania. [/ramka]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy