Zagubione proporcje

Istnieje dziś w wolnej Polsce nowa forma prześladowania ludzi kiedyś przez komunistów szykanowanych. Wobec zarzutów pozostają bezradni: mają zamknięty dostęp do archiwów IPN, na podstawie których są oskarżani

Aktualizacja: 22.08.2009 21:05 Publikacja: 22.08.2009 15:00

Zagubione proporcje

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Żeby nie było wątpliwości: byłem i jestem za ujawnianiem agentów Służby Bezpieczeństwa. Byłem i jestem za lustracją. Jednak od początku lat 90. uważałem, że lustracja bez dekomunizacji jest pozbawiona sensu i – prędzej czy później – skończy się chaosem. Tak jak to się dzieje teraz, gdy ludzi, którzy z własnej woli przez długie lata z zaangażowaniem współpracowali z SB, stawia się w jednym rzędzie z tymi, którzy z różnych powodów, najczęściej szantażowani lub zastraszani, godzili się na rozmowy z przedstawicielami peerelowskich służb. Nie orientując się w konsekwencjach: rejestracji w aktach, pseudonimach, jakie im nadawano, oraz przypisaniu statusu tajnego współpracownika.

Aby dopowiedzieć tę myśl: od początku lat 90. należałem do krytyków grubej kreski powszechnie rozumianej jako odpuszczenie win polskim komunistom. Dlatego należałem do tych, którzy opowiadali się za rozliczeniem przeszłości w jakiś – oczywiście – cywilizowany sposób. A przede wszystkim, co wydawało się oczywiste i konieczne, za pozbawieniem ludzi współpracujących przez długie lata z towarzyszami radzieckimi możliwości zajmowania publicznych stanowisk w niepodległym kraju.

Niestety, stało się jak się stało i sytuację mamy dziś taką, że z jednej strony były prezydent i były komunista, może nazwać Instytut Pamięci Narodowej Instytutem Narodowego Kłamstwa, a z drugiej strony ogłasza się publicznie agentami i pozbawia honoru ludzi, dla kultury polskiej w najwyższym stopniu zasłużonych.

W tej chwili, jak się zdaje, chodzi już tylko o przywrócenie właściwych proporcji: o wyraźne określenie, kto tak naprawdę odpowiada za kilkudziesięcioletnie zniewolenie, prześladowania i zapaść cywilizacyjną – komuniści polscy czy ich agenci? Pytania te nie są bezzasadne : opinia publiczna w Polsce w ciągu ostatnich paru lat bardziej zajęta była „listą Wildsteina”, oskarżeniami wysuwanymi wobec Lecha Wałęsy i hierarchów Kościoła niż np. procesem generałów – autorów stanu wojennego.

?

Ostatnio publicznie postawiono w stan oskarżenia, zarzucając współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, dwóch wybitnych przedstawicieli literatury polskiej. Oskarżeni zostali: pisarz i publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz oraz pisarz prozaik Włodzimierz Odojewski.

Nie bez znaczenia jest dla mnie fakt, że obaj ci ludzie są mi bliscy i dobrze znani: jestem krewnym Stanisława Mackiewicza – był bratem mojej matki, natomiast z Włodzimierzem Odojewskim łączy mnie długoletnia przyjaźń, jeszcze z czasów wspólnej pracy w Redakcji Słuchowisk Polskiego Radia (gdzie pracowałem przez trzy lata, do czasu wydania „Cudownej Meliny” w roku 1973 w Instytucie Literackim w Paryżu). Jednakże przede wszystkim uważam oskarżenia za niesłuszne.

Oskarżyciele nie tylko zapominają o konsekwencjach zarzutów, całkowicie pozbawiających ludzi honoru i czci, zwłaszcza w Polsce, gdzie współpraca z tajną policją gnębiącą naród zawsze była w najwyższym stopniu hańbiąca. Ale zapewne nie są świadomi, co – z prawnego punktu widzenia – oznacza „współpraca” w wypadku kontaktów z SB. Określiła to dawna ustawa lustracyjna z 1997 r., wymagając w art. 4, aby była ona przede wszystkim świadoma i tajna. Nie było współpracą współdziałanie pozorne lub uchylanie się od dostarczania informacji mimo podpisanej deklaracji o współpracy. Trybunał Konstytucyjny uściślił pojęcie, dopowiadając, że współpraca musi być „całkowicie świadoma” i „konkretna”, przy czym wszystkie te przesłanki muszą występować łącznie.

Otóż twierdzę, że w obu wypadkach te przesłanki, poza jedną, nie występują. Spotkania były tajne, natomiast czy Odojewski i Mackiewicz świadomie chcieli współpracować ze służbami PRL? Nie podpisali żadnych deklaracji. Godzili się na rozmowy z różnych powodów: Mackiewicz chciał wracać do Polski, Odojewski bał się o pracę w Polskim Radiu. Rozmawiali pod przymusem, w okolicznościach dla siebie wysoce niekorzystnych, co ludzie z tajnych służb umiejętnie wykorzystywali.

Wystarczy porównać te dwa przypadki z przypadkami znanych agentów SB, o których było głośnio: agentki „Ewy” – czyli Zofii Darowskiej O’Bretenny Beynarowej, drugiej żony Pawła Jasienicy, „Ketmana” Lesława Maleszki oraz „Olchy” – Wacława Sadkowskiego. To porównanie, nawet pobieżne, pozwala dostrzec ogromną różnicę: „Ewa”, „Ketman” i „Olcha” z własnej woli i całkowicie świadomie współpracowali z SB. Ich wieloletnie kontakty wskazują na ogromne zaangażowanie. Dostarczali istotnych informacji. Sami pisali donosy. Opracowywali analizy. Często występowali w roli instruktorów. Wiemy dziś, że dzięki „Ewie” SB miała wgląd we wszystkie poczynania środowiska opozycyjnych pisarzy pod koniec lat 70. Dzięki „Ketmanowi” kontrolowała środowisko studentów krakowskich. Dzięki „Olsze” miała analizy książek i pism wydawanych w drugim obiegu w latach 70. i 80. – jedną z nich wykorzystując przeciwko Markowi Nowakowskiemu w akcie oskarżenia.

Czy rozmowy prowadzone przez funkcjonariuszy i zamieszczane przez nich w notatkach służbowych – z Mackiewiczem i Odojewskim – dają się porównać ze skalą tamtej współpracy? Czy mówią, że status agenta współpracownika należy się im tak samo?

?

Oskarżyciele są bezwzględni. Joanna Siedlecka w książce „Kryptonim liryka” – książce przecież ważnej, bo demaskującej mechanizmy działania Służby Bezpieczeństwa wobec pisarzy – stawia znak równości między „Olchą” a Włodzimierzem Odojewskim, opisując jego wymuszone spotkania z kapita-nem SB Krzysztofem Majchrowskim. Odojewski nie pisał żadnych donosów – mamy do czynienia wyłącznie z meldunkami autorstwa Majchrowskiego. Autor „Zasypie wszystko, zawieje” odmawiał wręcz napisania czegokolwiek, o czym Joanna Siedlecka wspomina. Dwa podpisane dokumenty to pokwitowania przyjęcia pieniędzy na wyjazd do Lublina i Oświadczenie o zachowaniu w tajemnicy rozmów z SB. Tak, przyjęcie tysiąca złotych to błąd – wielki błąd, ale kto z nas nie popełnił w życiu wielkiego błędu? Natomiast podpisanie zobowiązania o milczeniu – w latach 60., kiedy o żadnej opozycji nikomu się nie śniło – było oczywiste. Sam takie zobowiązanie podpisałem w roku 1970 i – tak jak Odojewski Igorowi Newerlemu – opowiedziałem natychmiast o przesłuchaniu bliskim i przyjaciołom.

Poza tym interpretacja esbeckich dokumentów wymaga przecież wyjątkowo ostrożnego podejścia. W kilku zaledwie otrzymanych z IPN kserokopiach dokumentów dotyczących mojej osoby (całość „została komisyjnie zniszczona”, jak wynika z pisma Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych do Wydziału Ewidencji MSW z 12 stycznia 1990 roku) znalazłem kilka błędów. I tak na przykład z notatki oficera SB (nazwisko zaczernione) z 6 kwietnia 1973 roku „ze spotkania z TW Maciejewski” na temat rozmowy kilku pisarzy komentujących m.in. fakt wydania przeze mnie „Cudownej meliny” wynika, że byłem „kierownikiem Polskiego Radia” oraz że wydałem dwie książki za pośrednictwem rozgłośni Wolna Europa. Czyli nonsensy! Ani nie byłem kierownikiem, ani nie wydałem dwóch książek za pośrednictwem Wolnej Europy. Wydałem jedną w Instytucie Literackim.

Błędy znalazłem także w cytowanych przez Joannę Siedlecką dokumentach dotyczących mojej osoby w książce „Obława”. Z donosów TW „Ewy – Max” wynika, że do Ameryki w roku 1969 wybrałem się „na prywatne stypendium literackie jednego z amerykańskich wydawnictw” (meldunek po mojej wizycie u autora „Polski Piastów”), a z notatki z kwietnia 1970 roku, iż rozpocząłem pracę w Polskim Radiu jako kierownik literacki audycji teatralnych. Znów nieprawda: w Ameryce żadnego stypendium nie dostałem, natomiast w Polskim Radiu nie zostałem kierownikiem, tylko zwyczajnym redaktorem.

W ocenach oskarżycieli brak mi także minimum empatii wobec ludzi stawianych w sytuacjach wyjątkowo trudnych. Grzegorz Eberhardt w książce poświęconej Józefowi Mackiewiczowi „Pisarz dla dorosłych” w rozdziale ironicznie zatytułowanym „CAT brat” nazywa redaktora „Słowa” – „agentem”, który „kolaborował z Polską Ludową” oraz „walczył przeciw CIA ramię w ramię z KGB”! Czy autor książki nie miał wątpliwości, przeglądając dokumenty dotyczące Cata w Instytucie Pamięci Narodowej? Nie ma tam żadnej własnoręcznie podpisanej deklaracji, żadnej analizy, żadnej opinii, których indagowany przez przedstawicieli Ambasady PRL w Londynie zawsze kategorycznie odmawiał.

Stanisław Cat-Mackiewicz mógł oczywiście nie rozmawiać w latach 40. z przedstawicielami Ambasady PRL w Londynie i z Jerzym Putramentem w Paryżu. Ale on chciał wracać do kraju, uznając pozostawanie na emigracji za pozbawione sensu. Putramenta prosił o interwencję w sprawie córki, 20-letniej Barbary wywiezionej za AK z Wilna do łagru. List Putramenta do „towarzyszy radzieckich” istotnie pomógł: Basia wróciła po czterech latach, a nie po dziesięciu.

?

Z kolei Włodzimierz Odojewski mógł oczywiście odmawiać rozmów z kpt. Majchrowskim – czy jednak nie straciłby wówczas pracy?

Każdy kontakt z SB dla ludzi, którzy nie zetknęli się jeszcze z groźbami, szantażem i demonstrowaniem wszechstronnej wiedzy o przesłuchiwanym, był traumatycznym doświadczeniem. Moją pierwszą rozmowę w Pałacu Mostowskich w roku 1970 wspominam jako jedno z najgorszych przeżyć.

Stanisław Mackiewicz – notabene uznany przez IPN za „pokrzywdzonego” (zaświadczenie dotyczące ojca otrzymała córka Aleksandra) – nie żyje od wielu lat. Dla tego człowieka, który – można powiedzieć – całe życie poświęcił sprawom Polski, oskarżenia o zdradę wypowiadane przez ludzi w wieku jego wnuków i prawnuków nie byłyby zapewne godne polemiki. Ale jest rodzina: córka, jej dzieci. Jak mają reagować?

Włodzimierz Odojewski dzwoni do mnie co pewien czas z Monachium. Człowiek, który w najgorszym okresie szaleństw cenzury w PRL w latach 70. i 80. przypominał o prześladowanych w kraju kolegach pisarzach, nadając w RWE w cyklu „Na czerwonym indeksie” ich utwory, dzięki czemu zakazana literatura była tu zawsze obecna, mówi mi teraz, jak wielu przyjaciół pisarzy odwróciło się od niego.

Dziś w Polsce ludzie typu Grzegorza Piotrowskiego, mordercy księdza Popiełuszki, nie odczuwają zapewne ostracyzmu otoczenia. Bez poczucia wstydu, że cokolwiek złego robili w przeszłości, żyją pułkownicy i generałowie SB, chwaląc sobie niebotyczne emerytury, o jakich działaczom „Solidarności” nigdy się nie śniło. A z drugiej strony ostracyzm dotyka takich ludzi jak Odojewski, tak bardzo zasłużonych dla kultury polskiej. Czy to normalna sytuacja? Czy o taką sprawiedliwość nam szło?

Odsłaniająca system gnębienia środowiska pisarzy w PRL książka Joanny Siedleckiej poświęcona jest wyłącznie agentom oraz ofiarom szantaży i nacisków. Wymienieni w niej niezliczeni funkcjonariusze SB – ludzie, którzy szantażowali i łamali swoje ofiary – pozostają anonimowi. Nic się o nich nie dowiemy: ani gdzie i jakie mają domy, ani o czym rozmawiali przez telefon, ile zarabiali i jakie mieli preferencje seksualne. Te wszystkie informacje zostały zarezerwowane wyłącznie dla pisarzy, ich rodzin i prawnuków.

Można odnieść wrażenie, że oto istnieje dziś, w wolnej Polsce, nowa forma prześladowania ludzi, kiedyś przecież przez komunistów gnębionych i szykanowanych. Wobec publicznych zarzutów pozostają bezradni: mają zamknięty dostęp do archiwów IPN, na podstawie których są oskarżani. Takie jest prawo.

Jak sami oskarżyciele czuliby się w podobnych sytuacjach? Czy nie zapominają, że podobne przewiny: niezliczone kompromisy, ustępstwa wobec władzy ludowej i chwile słabości były udziałem ogromnej części społeczeństwa polskiego zmuszonego w ciągu tamtych 45 lat do życia w PRL?

Kultura przejawia się w różnych dziedzinach – także w stosunkach międzyludzkich. To, co w ostatnich latach dominuje w życiu publicznym naszego kraju, jest zaprzeczeniem kultury: napastliwe oskarżenia, agresywne zachowania, bezwzględne zarzuty. Żadnych wątpliwości. Przypadki Stanisława Mackiewicza i Włodzimierza Odojewskiego to tylko dwa przykłady.

[i]Kazimierz Orłoś (1935 r.) pisarz, scenarzysta, dramaturg, publicysta. Autor powieści i zbiorów opowiadań, m.in. „Cudownej meliny”. Wyróżniony w 1970 nagrodą Fundacji im. Kościelskich[/i]

Żeby nie było wątpliwości: byłem i jestem za ujawnianiem agentów Służby Bezpieczeństwa. Byłem i jestem za lustracją. Jednak od początku lat 90. uważałem, że lustracja bez dekomunizacji jest pozbawiona sensu i – prędzej czy później – skończy się chaosem. Tak jak to się dzieje teraz, gdy ludzi, którzy z własnej woli przez długie lata z zaangażowaniem współpracowali z SB, stawia się w jednym rzędzie z tymi, którzy z różnych powodów, najczęściej szantażowani lub zastraszani, godzili się na rozmowy z przedstawicielami peerelowskich służb. Nie orientując się w konsekwencjach: rejestracji w aktach, pseudonimach, jakie im nadawano, oraz przypisaniu statusu tajnego współpracownika.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał