Atak izraelskich komandosów na Flotyllę Wolności, czyli statki wiozące pomoc humanitarną (być może) dla głodującej Gazy, przypomniał mi podobną, choć mniej dramatyczną historię, jaka zdarzyła się prawie dokładnie 22 lata temu. A wzięli w niej udział podobni aktorzy. Był statek z pomocą humanitarną, byli pasażerowie z organizacji humanitarnych, którzy te dary zamierzali dostarczyć, wśród nich nawet (jak w przypadku Flotylli Wolności) jeden laureat Pokojowej Nagrody Nobla, były wreszcie dramatyczne chwile u wejścia do portu, których wynikiem mogło być nawet zatopienie statku.
Był sierpień 1988 r. Druga w tym roku fala strajków rozlała się po kraju. W majowej port morski w Gdańsku prawie nie uczestniczył. Za to w strajkach sierpniowych port gdański stanął jako pierwszy w Trójmieście już 20 sierpnia. Warto wspomnieć, że portowa „Solidarność” była jedną z najsilniejszych w kraju, prowadziła podziemną, a w zasadzie półjawną działalność, przez całe lata 80. mimo represji władz, wydawała własne pismo „Portowiec” o zasięgu przekraczającym nie tylko granice zakładu, ale i regionu, prowadziła działalność socjalną i związkową (składki do kasy Tajnej Komisji Zakładowej „Solidarności” płaciło ponad 80 proc. załogi). Utrzymywała też bardzo żywe kontakty ze związkami transportowców z Holandii i Norwegii. Otrzymywała stamtąd m.in. pomoc finansową, humanitarną i sprzętową (przemyt powielaczy), działacze związkowi jeździli do pracy w Norwegii, do Polski przyjeżdżali wspierający ich Norwegowie.
Nazywał się Statek Przyjaźni do Polski (Frendship Vessel to Poland), a był to załadowany darami dla Polaków prom „Bolette”. Dary zgromadziły norweskie organizacje humanitarne (25 organizacji). Było tego 12 kontenerów lekarstw, instrumentów chirurgicznych i sprzętu rehabilitacyjnego zakupionych za 2 mln dolarów zebrane podczas zbiórek prowadzonych przez cały rok 1987. Na pokładzie promu znajdowało się około 400 pasażerów, znane osoby ze świata kultury, mediów, polityki, w tym laureat Pokojowej Nagrody Nobla Argentyńczyk Adolfo Perez Esquivel, który w Gdańsku miał się spotkać z innym laureatem tej nagrody Lechem Wałęsą, oraz kościelny chór, który miał wystąpić w kościele św. Brygidy.
Konwój zorganizowany został na prośbę prymasa Polski Józefa Glempa, a w Gdańsku mieli go witać bp Zygmunt Pawłowicz i ks. Henryk Jankowski oraz przedstawiciele służby zdrowia i grupa niepełnosprawnych dzieci z Częstochowy, dla których przeznaczony był m.in. sprzęt rehabilitacyjny.
Portowcy strajkowali, nie rozładowywali żadnych statków, ale dla promu „Bolette” zamierzali uczynić wyjątek i władze wiedziały o tym. Jednak prom, który zgłosił się na redę 25 sierpnia o 9, na rozkaz dyrektora portu został zablokowany przez holowniki portowe oraz okręty Wojsk Ochrony Pogranicza, co mogło grozić katastrofą morską. Na szczęście do spychania promu przez holowniki, na który to pomysł wpadł dyrektor portu Wojciech Przywięda (po naradzie m.in. z min. transportu Adamem Nowotnikiem), nie doszło. Promu do portu w Gdańsku nie wpuszczono i odesłano go do Świnoujścia, gdzie został rozładowany. Jednak jego pasażerowie nie zeszli na ląd, nie doszło też do spotkania noblistów. Dyrektor portu triumfował. Miał wtedy ponoć powiedzieć, że druga bitwa pod Oliwą została wygrana.
Był to jeden z ostatnich aktów dramatu, który zapoczątkował gen. Jaruzelski, ogłaszając w grudniu 1981 r. stan wojenny. Mogło się skończyć tragicznie, jednak sytuacja Polski była inna od tej w palestyńskiej Gazie rządzonej przez terrorystyczny Hamas.