[srodtytul]6 maja[/srodtytul]
To chyba przychodzi z wiekiem, że coraz bardziej lubię się wałęsać, nie wstając z fotela – jak dziś. Pole poczerniałego lodu na Oniego rozmywa się w lila mgle za oknem (...tamtego brzegu Wielkiej Zatoki nie widać), czajki kreślą na nim białe hieroglify, u pomostu szura śryż, a do rytmu kołyszą mnie Herbie Hancock i Norah Jones, Tina Turner, Joni Mitchell i Leonard Cohen. Zali można wybrać lepszą kompanię dla wałęsy?
Mistrz Kong uczy, że droga wiedzie nas z pustki do pustki. To jak ten drugi brzeg Wielkiej Zatoki we mgle. Jakby go wcale nie było. Jedynie na Północy można tego doświadczyć w pełnej krasie. Bardziej egzaltowanie wyraziła się amerykańska pisarka Annie Dillard: „Jałowy pejzaż północny sprzyja oczyszczeniu i przygotowaniu duszy na przyjęcie boskiej epifanii”.
Siedząc w swoim fotelu nad Oniego, mogę obserwować w bocznych oknach przemijanie pór roku i wałęsać się do woli po Labradorze lub po Buriacji nieśpiesznie, wydeptując w słowach stare ścieżki i nowe lektury. Mogę podążać śladami Rilkego po Rosji albo Majnowa po Karelii i Obonieżu. Mogę się cofnąć do prababki Matyldy i do wojen indiańskich pod śliwą, lekce sobie ważąc prawa czasu przeszłego... Wystarczy ująć parę zdarzeń z różnych epok w jednym zdaniu, by zaistniały współcześnie.
Nasza prawdziwa włóczęga przez życie odbywa się w głąb, często wracając do źródeł, natomiast obecny szpan na turystykę, zwłaszcza wśród starzyków – pogoń za namiastką, nowinką czy fotką – dowodzi niedojrzałości. Jakby nie pojęli, mimo siwizny, że wszystkiego i tak nie zdążą. Stąd pośpiech.
Ot, choćby Kapuściński. Po co mu tropa Malinowskiego na starość, kiedy swoich miał więcej? Do końca nie potrafił stanąć. Zatrzymać się! A przecież marzył w „Lapidarium V” o klasztornej celi na schyłek życia. I co?
Po cóż przemieszczać się w przestrzeni, narażając na znój i koszty, jeśli można powałęsać się w czasie – wedle rytmu krwi i tam-tamów wspomnień – gdzie słowa poniosą.