Przeczytałem „Politykę” i się wzruszyłem. Polały się łzy me rzewne, po policzkach brykały, po brodzie spływały. Nareszcie. Wyblakłe nieco wąsate sumienie polskiego dziennikarstwa i niedoszły dziennikarz XX-lecia wspólnie znaleźli dla mnie miejsce w „Gazecie Wyborczej”. Bóg zapłać.
Niezwykła to zaiste sytuacja. Z jednej strony Jarosław Kaczyński w czambuł wyklina i od hiperoportunistów wyzywa – pardon, zapomniałem, że w ustach prezesa PiS na wyzwiska miejsca nie ma, sama prawda i rzeczywistość z nich spływa; z drugiej Michnik z Żakowskim rozgrzeszenia udzielają. A wszystko z jednego powodu: z mojego braku wiary w to, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu. Sceptycyzm ów, szczery, prawdziwy, niewymuszony, a jeśli ktoś trud by sobie zadał, konsekwentny, w takie dziwne mnie tarapaty, widzę, zaplątał.
Ad rem przeto. Do tej pory nie potrafiłem się dowiedzieć, jaki interes miałaby Rosja w przeprowadzeniu zamachu. Odpowiedź główna to zemsta i chęć zastraszenia. Rosjanie, nie mogąc znieść suwerennościowej polityki śp. Lecha Kaczyńskiego, postanowili go za karę zabić, jednocześnie terroryzując cały region. Po co? Rosjanie zawsze tacy byli. Nigdy nie odpuszczali wrogom, a kto im w oczy piaskiem sypał, tego w końcu usuwali.
Od początku mi się wydawało, że opowieść ta kupy się nie trzyma. Na rosyjski spisek brak dowodów. Można wykazać bałagan, niekompetencję, chaos i głupotę. Tyle że to nie to samo, co zbrodnia z premedytacją.
Poza tym rachunek zysków i strat. Rzekoma korzyść – twierdzą zwolennicy spisku – to ukaranie zbyt samodzielnego polityka. A straty – pytam? Przecież byłyby nieporównywalnie większe. Gdyby ów rzekomy zamach wyszedł na światło dzienne, a nikt mnie nie przekona, że istnieją zbrodnie doskonałe, bezśladowe, oznaczałoby to całkowite zerwanie stosunków Rosji z Zachodem. W końcu u licha jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej czy nie? Krótko: Rosjanie musieliby być szaleńcami, żeby coś takiego przeprowadzić.