Kiedy 200 osób przychodzi nie na spotkanie z pisarzem, ale na dyskusję o jego twórczości, gdy pisarz ten jest – co prawda – modny, ale nie zdobył jeszcze Nobla (i nikt nie powiedział, że go zdobędzie, choć Goncourtów się doczekał), a obrzydliwości, którymi wypełnia swoje książki, zdecydowanie przekraczają wytrzymałość normalnego czytelnika, to znaczy, że takie powieści, jak „Poszerzenie pola walki”, „Platforma”, a przede wszystkim „Cząstki elementarne” trafiły na podatny grunt.
Jeśli dodam, że zdecydowana większość słuchaczy panelu dyskusyjnego, jaki dziesięć dni temu odbył się w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, miała nie więcej niż 25 lat, to znaczy również, że bohater spotkania nie może uchodzić za pisarza jednego, swojego pokolenia – dzisiejszych 50-latków. I jeszcze jedno – rzadko się zdarza, by na tego rodzaju spotkaniach publiczność była tak jednomyślna w wysokiej ocenie omawianego pisarstwa. A to zadaje kłam tym opiniom, wedle których Michel Houellebecq to jedynie skandalista, umiejętnie sterujący swą karierą, w której literatura jest może nie najmniej ważna, ale i nie najistotniejsza.
[srodtytul]Źródła podskórne[/srodtytul]
Ramy dyskusji wyznaczał tytuł spotkania: „Michel Houellebecq. Polityka – społeczeństwo – literatura”. Wzięli w nim udział Remigiusz Forycki i Kamil Popowicz z Instytutu Romanistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Jarosław Makowski (Instytut Obywatelski), Marcin Darmas (Ośrodek Kultury Francuskiej), Paweł Lisicki („Rzeczpospolita”) i Tomasz Łubieński („Nowe Książki”). I tylko ten ostatni zaprezentował się jako krytyk pisarstwa Houellebecqa i samego pisarza, którego nazwał „wielkością przesadzoną”. Nie podobna było nie zauważyć, że głos Łubieńskiego był celowo wyostrzony po to, by miłośników twórczości autora „Możliwości wyspy” sprowokować do tym bardziej zażartej polemiki. Wkrótce się okazało, że obrona nie będzie Houellebecqowi potrzebna, a przeciwnie – znacznie głębszego uzasadnienia wymaga krytyka pisarza, bowiem sama konstatacja, że w przedstawionym przez niego świecie nie ma dobroci, jest mało nośna intelektualnie.
„On kreuje świat nieistniejący i następnie z nim walczy” – powiedział Łubieński, czemu zaraz zaprzeczyli wszyscy uczestnicy dyskusji. Zdaniem Pawła Lisickiego rzeczywistość Houellebecqa jest tą samą, w której żyjemy. Jego powieści przedstawiają prawdziwy opis kondycji człowieka, niezależnie od tego, że człowiek ten – według francuskiego pisarza – jest nieudanym gatunkiem. Wyraźnie dystansował się także Lisicki od przyprawianej Houellebecqowi „gęby” nihilizmu. Oczywiście, pisarz sam demonstruje (w wywiadach) pozy, które uprawniałyby takie stwierdzenie, ale jest to jednak tylko jego gra z mediami, krytyką, czytelnikami.
Paradoksalnie Houellebecq, tak często podkreślający swój agnostycyzm i wychowanie bez Boga, rozsiał w powieściach uwagi o katolicyzmie wskazujące, że religia ta nie jest mu ani obca, ani obojętna. Ale nie tylko dlatego Paweł Lisicki zaakcentował związki tego pisarstwa z myślą Teilharda de Chardina, z ewolucjonizmem chrześcijańskim. Może to być zaskakujące dla czytelnika odbierającego prozę Houellebecqa jedynie na podstawowym poziomie przekazu i, na przykład, oburzającego się na afirmowanie przez niego klonowania. Inaczej to jednak będzie wyglądało, gdy wejdziemy pod skórę tej literatury.