Kmdr. Czesław Petelenz (rocznik 1879) w latach 1922 – 1925, a potem w okresie 1929 – 1931 był szefem sztabu marynarki. I on jednak musiał odejść z marynarki po konflikcie z kontradmirałem Jerzym Świrskim.
[srodtytul]Żywioły z trzech zaborów[/srodtytul]
Polską marynarkę budowali oficerowie z trzech zaborów. Najwięcej było przybyszów z floty rosyjskiej (72 proc.), z której wywodzili się kolejni następcy kmdr. Nowotnego – wiceadm. Kazimierz Porębski, a potem admirał Jerzy Świrski. Najmniej – (6 proc.) było oficerów z marynarki niemieckiej, ale grupę tę reprezentował tak wybitny dowódca jak admirał Józef Unrug. Weterani floty Austro-Węgier stanowili grupę dość małą (22 proc.), jednak wywodziła się z niej plejada wybitnych postaci. Ci wszyscy ludzie morza ze swoimi nawykami i stereotypami na swój temat musieli nagle służyć razem. Podstawowym problemem było używanie zaborczych języków, co usprawiedliwiano brakiem fachowego polskiego słownictwa morskiego. Sporo zrobił w celu naprawienia tej sytuacji i stworzenia nowoczesnego polskiego języka morskiego był weteran c.k. floty kpt. Antoni Ledóchowski, wieloletni wykładowca szkół morskich w Tczewie, a potem w Gdyni i Szczecinie.
Szczęście do „Austriaków” miał kontrtorpedowiec „Wicher”, którym dowodzili kolejno kontradmirał Tadeusz Podjazd-Morgenstern, potem komandor porucznik Włodzimierz Kodrębski i wreszcie komandor Ludwik Ziembicki – wszyscy trzej wywodzący się z floty Habsburgów.
Inny absolwent Fiume komandor Karol Trzasko-Durski był twórcą polskich morskich sił powietrznych i dziś jego imię nosi Gdyńska Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Jak wskazuje prof. Wieczorkiewicz, udaną karierę zrobił „fiumeńczyk” komandor Włodzimierz Kodrębski, uznawany przez admirała Unruga już przed wojną za oficera o niezwykle wysokich kwalifikacjach. W latach 1942 – 1944 był szefem sztabu Kierownictwa Marynarki Wojennej. Jeszcze wyżej zaszedł kontradmirał Karol Korytowski, w czasie I wojny światowej oficer austriackiego pancernika „Prinz Eugen”, który został zastępcą dowódcy kierownictwa Marynarki Wojennej w Wielkiej Brytanii. Odwagą na morzu zasłynął kolejny absolwent szkoły w Fiume komandor Henryk Eibel, który dowodził niszczycielem ORP „Garland” walczącym zaciekle w obronie konwoju PQ16 do Murmańska w maju 1942 roku.
Większość z niegdysiejszych polskich oficerów c.k. floty pozostała po wojnie na emigracji, nie akceptując komunistycznych władz Polski. Dwóch z nich wróciło tuż przed śmiercią do Austrii. Kpt. żeglugi wielkiej Zdenko Knoetgen zmarł w Grazu w 1959 roku, a kpt. c.k. marynarki Fryderyk Dyrna zmarł w Wiedniu w 1973 roku.
Najbardziej sędziwy z „fiumeńczyków” komandor Ludwig Ziębicki zmarł 25 kwietnia 1985 r. w Londynie.
[srodtytul]Pamięć po latach[/srodtytul]
Dla wielu wychowanków akademii w Fiume Polska okazała się nie matką, a macochą. Ale jeszcze bardziej bolesny był koniec imperium Habsburgów dla oficerów marynarki z Austrii, Węgier i Czechosłowacji – państw, które straciły dostęp do morza.
Dowcipy z faktu, że regentem śródlądowych Węgier jest admirał marynarki Miklosz Horthy, żyją do dziś. Ale na Węgrzech za czasów Horthy’ego przynajmniej kultywowano pamięć po dawnej flocie. W Czechosłowacji c.k. nostalgię tępiono z republikańskim zapałem. As austriackich łodzi podwodnych kpt. Zdenko Hudeczek został skromnym urzędnikiem żeglugi rzecznej w Bratysławie, a po wojnie jako były reakcyjny oficer został przez komunistyczne władze wylany nawet z tej mizernej posady. Zmarł w skrajnej nędzy we Frydku-Mistku w 1974 r. Admirał inżynierii Siegfried Popper wrócił po I wojnie do Pragi. Gdy dowiedział się w 1931 roku, że wiedeński uniwersytet wprowadził numerus clausus dla Żydów, z pogardą odesłał swój dyplom honoris causa.
Najwyższy rangą Czech we flocie habsburskiej admirał Eugen von Chmelarz wybrał po I wojnie światowej rentę w Wiedniu. Austriacki heros lotnictwa morskiego Gottfried von Banfield wżenił się dla odmiany w rodzinę producenta torped z Triestu, przyjmując włoskie obywatelstwo.
Najwięcej byłych oficerów c.k. floty przyjęła Holandia, która po I wojnie rozbudowywała linie handlowe do Indii Holenderskich, czyli dzisiejszej Indonezji. Inni oficerowie walczyli o byt, zaciągając się do firm żeglugowych w Jugosławii, zakładając linie lotnicze w Kolumbii, zostając geologami w Meksyku. Podejmowali studia medyczne, próbowali hodować kauczuk w Azji lub zostawali wykładowcami na uniwersytetach w USA.
Na ich tle polscy weterani floty Habsburgów wygrali los na loterii – zostali w 1918 roku obywatelami sporego państwa rozbudowującego własną flotę w miarę skromnych możliwości. Podobne szczęście mieli tylko Chorwaci i Słoweńcy, którzy współtworzyli marynarkę Jugosławii.
Los starszej generacji oficerów dawnej floty Austro-Węgier pokazuje, jak gorzki bywał polski chleb w latach 20. i 30. Ale młodsza generacja zdała egzamin w czasie II wojny światowej. A większość„fiumeńczyków” nie przyniosła wstydu wykładowcom K.u.k. Marineakademie.
[i]Korzystałem z pracy kmdr. por. dr. Sławomira Kudeli i kmdr. por. mgr. Waltera Patera „Casnici poljske ratne mornarice – apsolventi Carsko-kraljevske vojne pomorske akademije u Rijeci” (ukaże się po polsku w I kwartale 2011 r. w wydawnictwie Finna) oraz książki Karola Csonkaretiego „Marynarka Wojenna Austro-Węgier” i zawartego w nim posłowia prof. Pawła Wieczorkieiwcza.[/i]