Reportaż z ogarniętej zamieszkami Syrii

Na Bliskim Wschodzie mniejszości wyznaniowe i etniczne zazwyczaj popierają władzę – bo boją się, że gdy jej zabraknie, nikt nie obroni ich przed większością. Władza o tym wie i kultywuje różnego rodzaju podziały

Publikacja: 30.04.2011 01:01

Damasceńscy rzemieślnicy

Damasceńscy rzemieślnicy

Foto: Fotorzepa, WG Wojciech Górecki

Red

Damaszek, 18 marca



Próbujemy dostać się do meczetu Umajjadów – najwspanialszego zabytku syryjskiej stolicy – ale wąskie, kręte uliczki starego miasta wypełnia tłum płynący w przeciwną stronę. Niektórzy pokazują, żeby zawracać. Za kolejnym zakrętem robi się pusto. Widzimy dwa wciśnięte w załomy murów autobusiki i grupki szamoczących się cywilów.



Drogę zastępuję nam tajniak, niechlujny trzydziestolatek z wystającym z kieszeni pistoletem: usuwa nas na bok, ale nie każe odejść. Patrzymy, jak cywile wloką gromadnie swoje ofiary – kolejnych uczestników antyrządowego wiecu, wyłuskiwanych z dziedzińca meczetu. Każdy zalicza po drodze długą serię kopniaków, ciosów pięścią, uderzeń pałką; potem ląduje w autobusie, rzucony do środka jak worek kartofli. Do tajniaka dociera w końcu, że to wszystko obserwujemy, i krzyczy, żebyśmy się wynosili. Później agencje podadzą, że protesty, które wybuchły tego dnia po piątkowych modłach i ogarnęły szereg syryjskich miast (gdzieniegdzie protestowano jeszcze w sobotę i w niedzielę), były największe od dwóch dekad.



Wieczorem okolice meczetu Umajjadów znowu są pełne ludzi. W drugiej połowie marca i pierwszej połowie kwietnia taka była dynamika syryjskich niepokojów: wybuchały punktowo to tu, to tam, w jednym miejscu zbierali się demonstranci, a kilkaset metrów dalej życie toczyło się jak gdyby nigdy nic. W kraju nie czuło się napięcia – poza nadmorską Latakią i pewnie także leżącą na południu Darą, gdzie było najwięcej ofiar. Czuło się wyczekiwanie.



Damaszek, 20 marca



Rozmowy z Syryjczykami ograniczają się do zdawkowych „Skąd jesteście" i „Jak się wam tu podoba". Rzadko mówią coś więcej, boją się. Nie ciągniemy ich za język. W końcu w jednej z restauracji spotykamy obcokrajowca, który, jak się okazuje, od lat przyjeżdża tu w interesach. Opowiada nam o początkach protestów:



– To się zaczęło od Tunezji, Egiptu i Libii. Ludzie zobaczyli, że można obalić przywódcę, który trząsł swoim krajem całe dekady. Pierwsze demonstracje odbywały się pod ambasadami tych państw. Krzyczano: „Precz z Mubarakiem!", „Precz z Kaddafim!". Władze nie tylko nie reagowały, ale wręcz zachęcały do wiecowania. Syria miała na pieńku z Egiptem, bo dogadał się z Izraelem, Libii też specjalnie nie lubiano. Potem pod ambasadami pojawiły się hasła: „Niech żyje wolność, niech żyje demokracja!" i wtedy władze powiedziały „Dość!".



Spytaliśmy obcokrajowca o operację „Świt odysei", która rozpoczęła się poprzedniego dnia w Libii. Odparł, że jej wynik nie jest przesądzony: – Uderzenia z powietrza mogą nie załatwić sprawy, a zgody ONZ na operację lądową nie będzie. Kaddafi może się trzymać jeszcze przez długie tygodnie. Libia może rozpaść się na dwie albo więcej części.



Obcokrajowiec sądził, że nawet jeśli libijska rewolta nie była inspirowana przez Zachód, to ten od początku aktywnie ją wspierał: – Kaddafi stworzył okrutny reżim, nie było żadnej zorganizowanej opozycji, a tu nagle w Cyrenajce pojawiają się gotowe struktury, mówiący po angielsku rzecznicy, fachowcy znający się na nowoczesnym sprzęcie wojskowym. Dziwne, prawda? Gdyby Francja nie maczała w tym palców, nie wysyłałaby przecież do rebeliantów ambasadora, wycofując poparcie dla rządu Kaddafiego (później w Aleppo usłyszymy bardziej karkołomną wersję: że Sarkozy przed laty pożyczył od Kaddafich pieniądze na kampanię wyborczą i nie chcąc ich oddawać, postanowił usunąć wierzycieli. Człowiek, który nam to opowiadał, mówił z takim przekonaniem, jakby był naocznym świadkiem tych machinacji. Spiskowe teorie Wschodu zadziwiają pokrętną logiką i niezachwianą wiarą we wszechmoc królów, prezydentów, premierów).

Damaszek – Bejrut, 21 marca

Jedziemy autobusem do miasteczka Sztaura w dolinie Bekaa, a stamtąd okazją do Baalbeku. Potem łapiemy busik z Baalbeku do Bejrutu i ponownie przejeżdżamy przez Sztaurę. Dwa dni później w tych okolicach nieznani sprawcy uprowadzą grupę estońskich turystów, o czym dowiadujemy się z telewizji. Patrząc na pałowanie demonstrantów w Damaszku, też mieliśmy wrażenie, że oglądamy telewizję.

Trypolis, 25 marca

Libańczycy są chętni do rozmowy. Kiedy dowiadują się, że przyjechaliśmy z Syrii, wypytują, co widzieliśmy, i dzielą się swoimi opiniami. Wiedzą, że syryjski reżim należy do najbardziej brutalnych i bezwzględnych, ale boją się rozruchów i zamieszek, które mogłyby rozlać się na ich kraj. Cytowany przez Roberta D. Kaplana („Na wschód do Tatarii", Wołowiec 2010) libański dziennikarz Elias Choury powiedział, że „takie reżimy jak syryjski nie tylko niszczą własne społeczeństwa, ale także wszelką sensowną alternatywę.  Jedyne, co pozostaje, to wybór między totalną władzą i totalnym chaosem".

W miejscowej gazecie „The Daily Star" tytuł na czołówce głosi: „Assad tries to put out the fire" (Assad próbuje ugasić pożar). Dowiadujemy się, że w kolejnych rozruchach w Darze zginęło, według oficjalnych danych, 37 osób, a według nieoficjalnych – 100. Cytowana przez gazetę Busaina Szaaban, doradczyni prezydenta Baszara al Assada, mówi, że żądania ludzi w Darze i całej Syrii są „sprawiedliwe", ale o sianie zamętu oskarża agitatorów z zagranicy. Przypominają się nam spiskowe teorie obcokrajowca – choć przekonanie, że ludzie nie mogą być niezadowoleni sami z siebie, podzielają władze wielu państw. Jednocześnie osłabienie al Assada mogłoby pozbawić sojusznika zarówno umacniający się Teheran, jak i działający w Libanie Hezbollah – i regionalni gracze muszą rozpatrywać takie scenariusze.

W tym samym artykule czytamy, że prezydent zabronił otwierania ognia do protestujących, rozważa zniesienie obowiązującego od prawie pół wieku stanu wyjątkowego (w zamian zostałyby wprowadzone inne regulacje), zastanawia się nad legalizacją ruchów politycznych (na razie legalna jest tylko rządząca partia Baas) i zapewnieniem wolności mediów. Rząd ma podnieść wynagrodzenia budżetówce, stworzyć system ubezpieczeń zdrowotnych i skuteczniej walczyć z korupcją. Syryjskie władze musiały się naprawdę wystraszyć.

H., emerytowany nauczyciel, którego spotykamy w jednym z meczetów, uważa, że Mubaraka i Kaddafiego dosięgła kara Allaha, bo bezwstydnie grabili swoje narody. – Mubarak ukradł siedemdziesiąt miliardów dolarów, sie-dem-dzie-siąt – powtarza, napawając się samym brzmieniem liczebnika (kwestia, kto się ile nachapał, rozpala wyobraźnię wielu naszych przygodnych znajomych. Zawsze padają przy tym dokładne, wysoce astronomiczne sumy – jakby prawdziwą wartość miało tylko to, co zmierzone i policzone). H. mówi nam jeszcze, że arabscy przywódcy przez dziesięciolecia oszukiwali swój lud, mamiąc go wizją odzyskania Jerozolimy – a chcieli tylko nabić sobie kabzę.

Na koniec H. rzuca, że Assad też się prędzej czy później doigra.

Trypolis – Tartus, 26 marca

Wracamy do Syrii. Do autobusu wsiada palestyński uchodźca z tabunem paczek, węzełków, jakichś zawiniątek. Widzimy odprowadzające go dzieci i stojące najwyżej 100 metrów od drogi namioty, gdzie pewnie wszyscy mieszkają. Po załadowaniu dobytku mężczyzna taksuje czujnym, uważnym spojrzeniem wszystkich pasażerów i zatrzymuje się na nas. Uśmiecha się, próbuje zagadnąć. Nie zna angielskiego, więc tłumaczy na migi, żeby nie wymieniać tutaj żadnych pieniędzy, a paszporty oddać żołnierzowi, nikomu innemu (stuka się palcami w ramię, co ma wskazywać pagony, i rysuje nad głową owal żołnierskiej czapki). Po chwili wychodzi, a kilka kilometrów dalej jego rzeczy odbiera jakiś kuzyn czy pociotek.

Tuż przed granicą pomagier kierowcy zdejmuje z półki portret prezydenta, otoczony passe-partout z kilkunastu warstw taśmy klejącej, dodaje kolejną warstwę i przytwierdza kartonik do przedniej szyby. Na pasażerach nie robi to żadnego wrażenia, tylko jeden uśmiecha się pod wąsem – może z uwagi na nas. Za przejściem portret znów ląduje na półce.

Tartus, 27 marca

Tego wieczoru, podobnie jak poprzedniego, przez miasto przejeżdżają kawalkady trąbiących niemiłosiernie motocykli, samochodów osobowych i półciężarówek. Każdy pojazd zdobią w wielkich ilościach syryjskie flagi i portrety prezydenta, każdy nabity jest ludźmi (po cztery osoby na motocyklach, po kilkanaście – kilkadziesiąt na otwartych pakach dostawczaków). Skandują: „Kochamy doktora Baszara!", „Baszar, Baszar!", „Syria, Syria, Syria!". To wiece poparcia dla al Assada. Spontaniczne? Trudno powiedzieć. Marsz kilkulatków, który dwa dni później zobaczymy w okolicach Aleppo, bez wątpienia zaaranżowali nauczyciele, a szalejący na jednośladach młodzieńcy pewnie korzystają z okazji, że mogą bezkarnie jeździć pod prąd na sygnale i pełnym gazie. Ale kierowców prywatnych aut nikt nie zmusza, aby naklejali na szyby kalkomanie (wizerunki najczęściej przedstawiają samego Baszara, który rządzi od 2000 roku, albo razem z ojcem, Hafizem al Assadem, dyktatorem Syrii w latach 1971

– 2000; sporadycznie pojawiają się też inne postaci: zmarły tragicznie brat Baszara Basil, prezydent Iranu Ahmadineżad, przywódca libańskiego Hezbollahu Nasrallah).

Gdyby rozpisać całkowicie wolne wybory, Baszar al Assad wygrałby je bez wątpienia – tak samo jak Łukaszenko na Białorusi czy Berdimuhamedow w Turkmenistanie. Przy braku wolnych mediów i realnej walki politycznej ludzie zawsze wierzyć będą w dobrego cesarza oszukiwanego przez złych dworzan.

SMS od naszej ambasady w Damaszku: mamy uważać w Latakii. Z telewizji al Dżazira wiemy, że w ostatnich dwóch dniach zginęło tam 12 osób, a demonstranci usiłowali podpalić lokalną siedzibę partii Baas.

Tartus – Latakia – Aleppo, 28 marca

Do Latakii jedziemy autobusem (aby w Syrii kupić bilet, trzeba się wylegitymować, paszport sprawdzają też w kawiarniach internetowych. Drobne niedogodności. Syria jest państwem policyjnym, ale turyści traktowani są jak święte krowy. Zorganizowane wycieczki, wożone w trójkącie: zabytki – hotele – sklepy, w ogóle nie zobaczą, jak wygląda tu prawdziwe życie).

W Latakii kupujemy od razu następne bilety – na pociąg do Aleppo. Odchodzi po południu, mamy cztery godziny. Nigdzie nie ma przechowalni bagażu, idziemy do miasta z plecakami.

Centralne ulice patrolują żołnierze z długą bronią. W bocznych zbierają się grupki ponurych mężczyzn. Tajniacy? Zwykli mieszkańcy? Większość sklepów jest zamknięta. Gdzieniegdzie widzimy osmalone ściany domów i wybite szyby – ślady wczorajszych rozruchów albo wieloletnich zaniedbań. Przy Szaria al Maghreb al Arabi pracuje polewaczka, a robotnicy zbierają odłamki betonowego kwietnika. Zacierają ślady. Tutaj musiało się coś dziać godzinę – dwie temu.

Zostawiamy rzeczy w przygodnym hotelu i rozsiadamy się na ławce w parku. W pewnym momencie podchodzi do nas młody chłopak, który chwilę wcześniej pytał, czy nie mamy ognia:

– Schowajcie się gdzieś. Dostałem telefon, że znowu się tłuką.

W naszym hotelu natykamy się na stypendystów z Zachodu. Obaj w ogóle nie wychodzili dziś na miasto. Boją się.

Stypendysta pierwszy: – Wczoraj zgarnęli mnie na dołek, bo miałem w torbie aparat. Nawet nie próbowałem robić zdjęć! Na policji był wielki bajzel, nikt nic nie wiedział. Zatrzymanych strasznie katowali. Mnie nikt nie ruszył. Po kilku godzinach przyszedł jakiś ich szef, kazał zapisać po arabsku moje imię, nazwisko i telefon i wypuścił.

Ze stypendystą drugim jedziemy razem na dworzec. Miejskim autobusem, żeby nie kusić losu. Drugi też natknął się wczoraj na demonstrację i złapał taksówkę, żeby wiać – ale szofer odwiózł go na policję: obcy, który zna arabski, musi być co najmniej najemnikiem!

Mijamy miejsca, gdzie przechodziliśmy. Widzimy zdemolowany przystanek, który na pewno był nieuszkodzony. Czujemy się jak w filmie Hitchcocka.

Na dworcu tłum szturmuje kasy – tak jakby wszyscy chcieli stąd wyjechać. Zaczepiają nas studenci. Są z Aleppo, tutaj się uczą. Dlaczego w środku tygodnia wracają do domu? Nie odpowiadają. Rozmowniejszy jest chłopak, który jedzie na praktyki zawodowe. Zarobi 250 dolarów za miesiąc. Mówi, że w zachodniej firmie dostaje się 3 tysiące. Chciałby pracować w zachodniej firmie – dlatego uczy się języków. A najchętniej chciałby wyemigrować.

*      *      *

Właściciel hotelu w Aleppo długo wypytuje o Latakię i ciężko wzdycha. W końcu mówi, że na pewno rozrabiają tam jakieś pojedyncze grupki, które zostaną szybko zlikwidowane – więc żeby się nie przejmować. Nie wiemy, czy uspokaja nas (liczba turystów wyraźnie spadła, hotelarz odczuł to na własnej kieszeni), czy samego siebie. Nie ukrywa, że boi się rozruchów, ma sporo do stracenia i woli żyć w stabilnej i przewidywalnej dyktaturze niż w anarchizującej demokracji. Ma 35 lat, jeździ po świecie. Mówi, że w Arabii Saudyjskiej jest ropa i bogactwo, a w Libii – ropa i nędza. Syria jest pośrodku. Nie ma wiele ropy ani bogactwa, ale nędzy też nie ma. Można żyć.

W Darze ruszyło się, dodaje, bo to biedne tereny. A w Latakii? Tam są te pojedyncze grupki (może chodzi mu o zdelegalizowane i przetrzebione, ale ponoć znów odradzające się Bractwo Muzułmańskie). Aleppo jest za to bogate i spokojne. Gdyby niepokoje ogarnęły Aleppo, Hims, Hamę i wreszcie Damaszek, wtedy naprawdę należałoby się bać.

Aleppo, 30 marca

Wczoraj podał się do dymisji rząd Muhammada Nadżiego al Utriego – i ludzie znów wylegli manifestować poparcie dla prezydenta. Znów były flagi, portrety, okrzyki. Widzieliśmy to na żywo w Aleppo, a w telewizji – w Damaszku.

Dziś Baszar al Assad przemawiał. Wszyscy na to czekali. Liczyli, że wskaże kierunek, powie, co teraz robić, ogłosi wielkie reformy. Ale powiedział tylko, że zawiązał się międzynarodowy spisek przeciwko Syrii i oskarżył o sianie niepokoju telewizje satelitarne.

Atmosfera siadła, ludzie spuścili nosy na kwintę, nikomu już, przynajmniej w Aleppo, nie chciało się jeździć z portretem prezydenta po mieście. Liczba wywieszonych flag spadła co najmniej o połowę.

A telewizje rzeczywiście jątrzą. Al Dżazira pokazuje program o podwójnych standardach Zachodu: w Libii interweniuje, w Syrii – nie.

Damaszek – Dajr az-Zaur, 1 kwietnia

Na środku pustyni (Kaplan zauważył, że syryjski pejzaż jest jak dobra poezja – piękny w swej skromności) spotykamy kierowcę ciężarówki, który jeździ do Bagdadu. Pytamy, czy się nie boi. – Nic a nic. Jankesi bombardują, a ja sobie śpię! – przechwala się z bliskowschodnim wdziękiem. – Tylko w Syrii mamy problem. OK, problemik. Taki maciupci – śmieje się i nic więcej nie mówi.

Dajr az-Zaur, 2 kwietnia

Ksiądz maronicki przekonuje, że tylko Baszar al Assad – tak jak kiedyś jego ojciec – jest w stanie zapewnić pokój między chrześcijanami a muzułmanami.

W tej części świata mniejszości (wyznaniowe, etniczne) zazwyczaj popierają władzę – bo boją się, że gdy jej zabraknie, nikt nie obroni ich przed większością. Władza o tym wie i kultywuje różnego rodzaju podziały. „Dziel i rządź" w klasycznej postaci.

Damaszek – Amman, 4 kwietnia

Przejeżdżamy obok Dary. Żadnych oznak, że od miesiąca dochodzi tu do krwawych starć.

Na granicy nikt nie okleja naszego autobusu (i żadnego innego w zasięgu wzroku) portretami prezydenta. Z Jordanii do Syrii też będziemy wracać nieoplakatowani.

Poprzedniego dnia al Assad powierzył misję utworzenia nowego rządu dotychczasowemu ministrowi rolnictwa Adelowi Safarowi, a dziś w  gazecie „The Jordan Times" czytamy: „Pod jego [Safara] kierownictwem... nasilił się kryzys wodny, który eksperci wiążą głównie z niegospodarnością i korupcją. Doprowadziło to do przesiedleń setek tysięcy ludzi. Syria stała się importerem zboża".

Damaszek, 10 kwietnia

Ostatni spacer po mieście. Na obrzeżach centrum parkują autobusiki pełne cywilów gotowych podjechać wszędzie tam, gdzie doszłoby do antyrządowych wystąpień. Wokół autobusików kręcą się uzbrojeni tajniacy.

Na czołówce w anglojęzycznej gazecie „Baladna" artykuł „No more tolerance for vandalism" (Nie będzie już tolerancji dla wandalizmu). Mówi „o uzbrojonych grupach", które dwa dni wcześniej sterroryzowały Darę, zabijając 19 policjantów i funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa oraz kilka osób cywilnych. Rannych zostało 75 mundurowych i wielu cywilów. Do starć jak zwykle doszło po piątkowej modlitwie. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oświadczyło, że nie pozwoli „na świadome mylenie pokojowej demonstracji z wandalizmem".

W ramach „marchewki" prezydent spotkał się z Kurdami i obiecał rozwiązać sprawę ich syryjskiego obywatelstwa (zostali go pozbawieni w wyniku spisu powszechnego w 1962 r.). Wcześniej al Assad skrócił m.in. zasadniczą służbę wojskową, wypuścił pewną liczbę więźniów politycznych i zwolnił gubernatora Dary.

W palestyńskiej dzielnicy Jarmuk  żadnych oznak napięcia. Podobnie w okolicy szyickiego mauzoleum Saidy Zeinab (wnuczki Mahometa). Gdyby doszło do dużych wstrząsów, naród syryjski rozpadłby się jednak pewnie na sunnitów, szyitów, chrześcijan, Palestyńczyków, Kurdów, Ormian...

(Tekst powstał w oparciu o notatki, które prowadziłem podczas prywatnego, turystycznego pobytu na Bliskim Wschodzie – w Syrii oraz w Libanie i Jordanii. Moi rozmówcy to osoby spotkane przypadkowo na bazarze, w autobusie czy hotelu. Wszystkim zmieniłem imiona, bo nie wiem, czy zgodziliby się podać je do druku)

Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, autor książek „Toast za przodków" i „Planeta Kaukaz".

Masowe antyrządowe protesty trwają w wielu regionach Syrii od 15 marca i spotykają się z twardą reakcją władz. 23 marca liczba ofiar śmiertelnych zamieszek w Darze przekroczyła zapewne setkę. Prezydent, pod naciskiem ulicy najpierw wypuścił grupę więźniów politycznych, a 21 kwietnia zniósł stan wyjątkowy. To jednak nie uśmierzyło nastrojów. Demonstracje trwały cały następny tydzień. Do ich tłumienia użyto po raz pierwszy czołgów. 25 i 26 kwietnia w Darze zginęło kolejnych 30 ludzi. W proteście przeciwko brutalnemu traktowaniu protestujących rządzacą partię Baas opuściło ponad 230 członków. Unia Europejska i ONZ rozważają wprowadzenie sankcji wobec reżimu Assada. W sumie od początku protestów w Syrii zginęło tam ponad 500 cywilów.

Damaszek, 18 marca

Próbujemy dostać się do meczetu Umajjadów – najwspanialszego zabytku syryjskiej stolicy – ale wąskie, kręte uliczki starego miasta wypełnia tłum płynący w przeciwną stronę. Niektórzy pokazują, żeby zawracać. Za kolejnym zakrętem robi się pusto. Widzimy dwa wciśnięte w załomy murów autobusiki i grupki szamoczących się cywilów.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy