Trypolis – Tartus, 26 marca
Wracamy do Syrii. Do autobusu wsiada palestyński uchodźca z tabunem paczek, węzełków, jakichś zawiniątek. Widzimy odprowadzające go dzieci i stojące najwyżej 100 metrów od drogi namioty, gdzie pewnie wszyscy mieszkają. Po załadowaniu dobytku mężczyzna taksuje czujnym, uważnym spojrzeniem wszystkich pasażerów i zatrzymuje się na nas. Uśmiecha się, próbuje zagadnąć. Nie zna angielskiego, więc tłumaczy na migi, żeby nie wymieniać tutaj żadnych pieniędzy, a paszporty oddać żołnierzowi, nikomu innemu (stuka się palcami w ramię, co ma wskazywać pagony, i rysuje nad głową owal żołnierskiej czapki). Po chwili wychodzi, a kilka kilometrów dalej jego rzeczy odbiera jakiś kuzyn czy pociotek.
Tuż przed granicą pomagier kierowcy zdejmuje z półki portret prezydenta, otoczony passe-partout z kilkunastu warstw taśmy klejącej, dodaje kolejną warstwę i przytwierdza kartonik do przedniej szyby. Na pasażerach nie robi to żadnego wrażenia, tylko jeden uśmiecha się pod wąsem – może z uwagi na nas. Za przejściem portret znów ląduje na półce.
Tartus, 27 marca
Tego wieczoru, podobnie jak poprzedniego, przez miasto przejeżdżają kawalkady trąbiących niemiłosiernie motocykli, samochodów osobowych i półciężarówek. Każdy pojazd zdobią w wielkich ilościach syryjskie flagi i portrety prezydenta, każdy nabity jest ludźmi (po cztery osoby na motocyklach, po kilkanaście – kilkadziesiąt na otwartych pakach dostawczaków). Skandują: „Kochamy doktora Baszara!", „Baszar, Baszar!", „Syria, Syria, Syria!". To wiece poparcia dla al Assada. Spontaniczne? Trudno powiedzieć. Marsz kilkulatków, który dwa dni później zobaczymy w okolicach Aleppo, bez wątpienia zaaranżowali nauczyciele, a szalejący na jednośladach młodzieńcy pewnie korzystają z okazji, że mogą bezkarnie jeździć pod prąd na sygnale i pełnym gazie. Ale kierowców prywatnych aut nikt nie zmusza, aby naklejali na szyby kalkomanie (wizerunki najczęściej przedstawiają samego Baszara, który rządzi od 2000 roku, albo razem z ojcem, Hafizem al Assadem, dyktatorem Syrii w latach 1971
– 2000; sporadycznie pojawiają się też inne postaci: zmarły tragicznie brat Baszara Basil, prezydent Iranu Ahmadineżad, przywódca libańskiego Hezbollahu Nasrallah).
Gdyby rozpisać całkowicie wolne wybory, Baszar al Assad wygrałby je bez wątpienia – tak samo jak Łukaszenko na Białorusi czy Berdimuhamedow w Turkmenistanie. Przy braku wolnych mediów i realnej walki politycznej ludzie zawsze wierzyć będą w dobrego cesarza oszukiwanego przez złych dworzan.
SMS od naszej ambasady w Damaszku: mamy uważać w Latakii. Z telewizji al Dżazira wiemy, że w ostatnich dwóch dniach zginęło tam 12 osób, a demonstranci usiłowali podpalić lokalną siedzibę partii Baas.
Tartus – Latakia – Aleppo, 28 marca
Do Latakii jedziemy autobusem (aby w Syrii kupić bilet, trzeba się wylegitymować, paszport sprawdzają też w kawiarniach internetowych. Drobne niedogodności. Syria jest państwem policyjnym, ale turyści traktowani są jak święte krowy. Zorganizowane wycieczki, wożone w trójkącie: zabytki – hotele – sklepy, w ogóle nie zobaczą, jak wygląda tu prawdziwe życie).
W Latakii kupujemy od razu następne bilety – na pociąg do Aleppo. Odchodzi po południu, mamy cztery godziny. Nigdzie nie ma przechowalni bagażu, idziemy do miasta z plecakami.
Centralne ulice patrolują żołnierze z długą bronią. W bocznych zbierają się grupki ponurych mężczyzn. Tajniacy? Zwykli mieszkańcy? Większość sklepów jest zamknięta. Gdzieniegdzie widzimy osmalone ściany domów i wybite szyby – ślady wczorajszych rozruchów albo wieloletnich zaniedbań. Przy Szaria al Maghreb al Arabi pracuje polewaczka, a robotnicy zbierają odłamki betonowego kwietnika. Zacierają ślady. Tutaj musiało się coś dziać godzinę – dwie temu.
Zostawiamy rzeczy w przygodnym hotelu i rozsiadamy się na ławce w parku. W pewnym momencie podchodzi do nas młody chłopak, który chwilę wcześniej pytał, czy nie mamy ognia:
– Schowajcie się gdzieś. Dostałem telefon, że znowu się tłuką.
W naszym hotelu natykamy się na stypendystów z Zachodu. Obaj w ogóle nie wychodzili dziś na miasto. Boją się.
Stypendysta pierwszy: – Wczoraj zgarnęli mnie na dołek, bo miałem w torbie aparat. Nawet nie próbowałem robić zdjęć! Na policji był wielki bajzel, nikt nic nie wiedział. Zatrzymanych strasznie katowali. Mnie nikt nie ruszył. Po kilku godzinach przyszedł jakiś ich szef, kazał zapisać po arabsku moje imię, nazwisko i telefon i wypuścił.
Ze stypendystą drugim jedziemy razem na dworzec. Miejskim autobusem, żeby nie kusić losu. Drugi też natknął się wczoraj na demonstrację i złapał taksówkę, żeby wiać – ale szofer odwiózł go na policję: obcy, który zna arabski, musi być co najmniej najemnikiem!
Mijamy miejsca, gdzie przechodziliśmy. Widzimy zdemolowany przystanek, który na pewno był nieuszkodzony. Czujemy się jak w filmie Hitchcocka.
Na dworcu tłum szturmuje kasy – tak jakby wszyscy chcieli stąd wyjechać. Zaczepiają nas studenci. Są z Aleppo, tutaj się uczą. Dlaczego w środku tygodnia wracają do domu? Nie odpowiadają. Rozmowniejszy jest chłopak, który jedzie na praktyki zawodowe. Zarobi 250 dolarów za miesiąc. Mówi, że w zachodniej firmie dostaje się 3 tysiące. Chciałby pracować w zachodniej firmie – dlatego uczy się języków. A najchętniej chciałby wyemigrować.
* * *
Właściciel hotelu w Aleppo długo wypytuje o Latakię i ciężko wzdycha. W końcu mówi, że na pewno rozrabiają tam jakieś pojedyncze grupki, które zostaną szybko zlikwidowane – więc żeby się nie przejmować. Nie wiemy, czy uspokaja nas (liczba turystów wyraźnie spadła, hotelarz odczuł to na własnej kieszeni), czy samego siebie. Nie ukrywa, że boi się rozruchów, ma sporo do stracenia i woli żyć w stabilnej i przewidywalnej dyktaturze niż w anarchizującej demokracji. Ma 35 lat, jeździ po świecie. Mówi, że w Arabii Saudyjskiej jest ropa i bogactwo, a w Libii – ropa i nędza. Syria jest pośrodku. Nie ma wiele ropy ani bogactwa, ale nędzy też nie ma. Można żyć.
W Darze ruszyło się, dodaje, bo to biedne tereny. A w Latakii? Tam są te pojedyncze grupki (może chodzi mu o zdelegalizowane i przetrzebione, ale ponoć znów odradzające się Bractwo Muzułmańskie). Aleppo jest za to bogate i spokojne. Gdyby niepokoje ogarnęły Aleppo, Hims, Hamę i wreszcie Damaszek, wtedy naprawdę należałoby się bać.
Aleppo, 30 marca
Wczoraj podał się do dymisji rząd Muhammada Nadżiego al Utriego – i ludzie znów wylegli manifestować poparcie dla prezydenta. Znów były flagi, portrety, okrzyki. Widzieliśmy to na żywo w Aleppo, a w telewizji – w Damaszku.
Dziś Baszar al Assad przemawiał. Wszyscy na to czekali. Liczyli, że wskaże kierunek, powie, co teraz robić, ogłosi wielkie reformy. Ale powiedział tylko, że zawiązał się międzynarodowy spisek przeciwko Syrii i oskarżył o sianie niepokoju telewizje satelitarne.
Atmosfera siadła, ludzie spuścili nosy na kwintę, nikomu już, przynajmniej w Aleppo, nie chciało się jeździć z portretem prezydenta po mieście. Liczba wywieszonych flag spadła co najmniej o połowę.
A telewizje rzeczywiście jątrzą. Al Dżazira pokazuje program o podwójnych standardach Zachodu: w Libii interweniuje, w Syrii – nie.
Damaszek – Dajr az-Zaur, 1 kwietnia
Na środku pustyni (Kaplan zauważył, że syryjski pejzaż jest jak dobra poezja – piękny w swej skromności) spotykamy kierowcę ciężarówki, który jeździ do Bagdadu. Pytamy, czy się nie boi. – Nic a nic. Jankesi bombardują, a ja sobie śpię! – przechwala się z bliskowschodnim wdziękiem. – Tylko w Syrii mamy problem. OK, problemik. Taki maciupci – śmieje się i nic więcej nie mówi.
Dajr az-Zaur, 2 kwietnia
Ksiądz maronicki przekonuje, że tylko Baszar al Assad – tak jak kiedyś jego ojciec – jest w stanie zapewnić pokój między chrześcijanami a muzułmanami.
W tej części świata mniejszości (wyznaniowe, etniczne) zazwyczaj popierają władzę – bo boją się, że gdy jej zabraknie, nikt nie obroni ich przed większością. Władza o tym wie i kultywuje różnego rodzaju podziały. „Dziel i rządź" w klasycznej postaci.
Damaszek – Amman, 4 kwietnia
Przejeżdżamy obok Dary. Żadnych oznak, że od miesiąca dochodzi tu do krwawych starć.
Na granicy nikt nie okleja naszego autobusu (i żadnego innego w zasięgu wzroku) portretami prezydenta. Z Jordanii do Syrii też będziemy wracać nieoplakatowani.
Poprzedniego dnia al Assad powierzył misję utworzenia nowego rządu dotychczasowemu ministrowi rolnictwa Adelowi Safarowi, a dziś w gazecie „The Jordan Times" czytamy: „Pod jego [Safara] kierownictwem... nasilił się kryzys wodny, który eksperci wiążą głównie z niegospodarnością i korupcją. Doprowadziło to do przesiedleń setek tysięcy ludzi. Syria stała się importerem zboża".
Damaszek, 10 kwietnia
Ostatni spacer po mieście. Na obrzeżach centrum parkują autobusiki pełne cywilów gotowych podjechać wszędzie tam, gdzie doszłoby do antyrządowych wystąpień. Wokół autobusików kręcą się uzbrojeni tajniacy.
Na czołówce w anglojęzycznej gazecie „Baladna" artykuł „No more tolerance for vandalism" (Nie będzie już tolerancji dla wandalizmu). Mówi „o uzbrojonych grupach", które dwa dni wcześniej sterroryzowały Darę, zabijając 19 policjantów i funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa oraz kilka osób cywilnych. Rannych zostało 75 mundurowych i wielu cywilów. Do starć jak zwykle doszło po piątkowej modlitwie. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oświadczyło, że nie pozwoli „na świadome mylenie pokojowej demonstracji z wandalizmem".
W ramach „marchewki" prezydent spotkał się z Kurdami i obiecał rozwiązać sprawę ich syryjskiego obywatelstwa (zostali go pozbawieni w wyniku spisu powszechnego w 1962 r.). Wcześniej al Assad skrócił m.in. zasadniczą służbę wojskową, wypuścił pewną liczbę więźniów politycznych i zwolnił gubernatora Dary.
W palestyńskiej dzielnicy Jarmuk żadnych oznak napięcia. Podobnie w okolicy szyickiego mauzoleum Saidy Zeinab (wnuczki Mahometa). Gdyby doszło do dużych wstrząsów, naród syryjski rozpadłby się jednak pewnie na sunnitów, szyitów, chrześcijan, Palestyńczyków, Kurdów, Ormian...
(Tekst powstał w oparciu o notatki, które prowadziłem podczas prywatnego, turystycznego pobytu na Bliskim Wschodzie – w Syrii oraz w Libanie i Jordanii. Moi rozmówcy to osoby spotkane przypadkowo na bazarze, w autobusie czy hotelu. Wszystkim zmieniłem imiona, bo nie wiem, czy zgodziliby się podać je do druku)
Wojciech Górecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, autor książek „Toast za przodków" i „Planeta Kaukaz".
Masowe antyrządowe protesty trwają w wielu regionach Syrii od 15 marca i spotykają się z twardą reakcją władz. 23 marca liczba ofiar śmiertelnych zamieszek w Darze przekroczyła zapewne setkę. Prezydent, pod naciskiem ulicy najpierw wypuścił grupę więźniów politycznych, a 21 kwietnia zniósł stan wyjątkowy. To jednak nie uśmierzyło nastrojów. Demonstracje trwały cały następny tydzień. Do ich tłumienia użyto po raz pierwszy czołgów. 25 i 26 kwietnia w Darze zginęło kolejnych 30 ludzi. W proteście przeciwko brutalnemu traktowaniu protestujących rządzacą partię Baas opuściło ponad 230 członków. Unia Europejska i ONZ rozważają wprowadzenie sankcji wobec reżimu Assada. W sumie od początku protestów w Syrii zginęło tam ponad 500 cywilów.