Joanna Kluzik-Rostkowska nie wyglądała zbyt przekonująco na konwencji PO w Gdańsku. Już chciałem spuścić zasłonę milczenia na to, jak niegdyś całkiem rozsądna Ślązaczka robi z siebie widowisko. Próbowałem naprawdę szczerze – ale J.K.R. nie dała mi szans. Złamała mnie wywiadem w „Gazecie Wyborczej", gdzie opowiada, że to ona prosiła Tuska o spotkanie, ale nie potrafi nawet ujawnić, kto wpadł na pomysł jej startu z list PO – ona czy premier. I że jedyne co pani Joanna pamięta, to jego słowa „Joanna, patrz w przód". Słowem, coś jak nowa wersja opery Moniuszki „Halka". Oto pyszny szlachcic Donald (Janusz) wykorzystał biedną Joannę na wzór Halki. I na razie nie ma prostolinijnego Jontka, który by się przejął jej krzywdą.
Tabloidy wskazują, że J.K.R. przybyła do Ergo Areny w fatalistycznym czerwonym żakiecie, który zapamiętano z kampanii Jarosława Kaczyńskiego i inauguracji PJN. Czy to jakiś zwiastun klęsk?
A czemu nikt nie zajmuje się innym beneficjentami transferów na gdańskim targowisku próżności? Choćby Dariuszem Rosatim, który niezwykle łatwo rzucił lewicowość i podążył do PO. To nie jest koniunkturalizm? Kobietom zawsze wiatr w oczy.
Jak można się czepiać Kuby Wojewódzkiego za parę niewinnych żartów o Murzynach? – pytają od tygodnia zwolennicy postępu. I są konsekwentni. Oskarżenia o rasizm używa się tylko jako maczugi do atakowania prawicy, nie wolno więc marnować energii zarezerwowanej do walki z nawrotami idei IV RP. Chciałoby się strawestować: to my decydujemy, kto tu jest rasistą!