Zielona wyspa Ameryki

Amerykańskie media z zaciekawieniem przyglądają się fenomenowi „kryzysoodpornej" Dakoty Północnej. Na czym polega jej sekret?

Publikacja: 25.02.2012 00:01

Dakota Północna: prowincjo-nalna, konserwa- tywna – i zwycięska

Dakota Północna: prowincjo-nalna, konserwa- tywna – i zwycięska

Foto: FPM

Jeszcze dziesięć lat temu gospodarka prowincjonalnej i do bólu konserwatywnej Dakoty Północnej nie była warta nawet wzmianki. Do  czasu. W 2008 roku, gdy Ameryka pogrążyła się w coraz głębszym kryzysie, Dakota kwitła w najlepsze. Dziś jest najszybciej rozwijającą się gospodarką w USA i wzorem, z którego doświadczeń korzystają inne stany.

Niby dlaczego ktoś miałby stracić pracę? – dziwi się April, pracowniczka salonu fryzjerskiego w mieście Fargo, gdy zapytaliśmy ją, czy ktoś z jej znajomych został zwolniony od 2008 roku, odkąd Amerykę ogarnął kryzys.

Najwięcej kościołów na głowę

Położona przy granicy z Kanadą Dakota Północna, choć jest wielkości połowy Polski, jeśli chodzi o zaludnienie jest odrobinę mniejsza od Łodzi. O takich miejscach Amerykanie zwykli obrazowo mawiać „fly-over state", co oznacza stan, nad którym przelatuje się po drodze z jednego wybrzeża na drugie. Bo i właściwie nie ma co się tu zatrzymywać na dłużej – bezkresna, bezdrzewna i przez długie miesiące pokryta śniegiem preria, doskonale znana miłośnikom twórczości braci Coenów (to tu kręcili swój film „Fargo").

Ale to tylko pozory. Dziś bowiem ten stan o surowym klimacie i największej liczbie kościołów per capita niepodzielnie króluje w dużo poważniejszych rankingach. Nigdzie indziej w USA nie ma niższego bezrobocia – 3,3 proc. (średnia dla kraju to 8,3), a z 7,1 proc. wzrostem PKB w 2010 roku Dakota rozwija się niemal trzy razy szybciej od średniej krajowej (2,6 proc.). Nigdzie indziej też nie dokonano tak spektakularnego skoku w rankingu dochodu na głowę mieszkańca w ciągu dekady (z 38. na 17. miejsce.). A cały stan wciąż się pnie.

Amerykańskie media z zaciekawieniem przyglądają się fenomenowi „kryzysoodpornego" stanu. Biznesowy magazyn „Forbes" zastanawiał się już dwa lata temu: „Co jest sekretem Dakoty Północnej?"

Gorączka łupków

Na pierwszy rzut oka – ropa naftowa. Ukryte w łupkach skalnych w formacji Bakken złoża ropy zostały odkryte już w latach 50. Jednak technologia ich eksploatacji pojawiła się dopiero niedawno. Kiedy w 2008 roku w zachodniej części stanu zaczęto wydobywać cenny surowiec, rozpoczął się boom.

– Na długo przedtem ciężko pracowaliśmy, aby zróżnicować naszą gospodarkę i wykorzystać naturalne atuty stanu – mówi „Rzeczpospolitej" Rich Wardner, przewodniczący lokalnego Senatu. – Zawsze byliśmy bardzo oszczędni i nie żyliśmy ponad stan tak jak reszta kraju. Co roku mieliśmy zrównoważony budżet, więc kiedy przyszły pieniądze z ropy, byliśmy przygotowani na sukces.

A pieniędzy z eksploatacji złóż nafty jest dziś w bród. Pojemność formacji Bakken jest szacowana na co najmniej 4,3 mld baryłek. Dzięki temu tamtejszy sektor naftowy pod względem wydobycia lokuje się już na  czwartej pozycji w kraju (113 mln baryłek w 2010 roku). Jeżeli obecny trend się utrzyma, tylko Teksas będzie wydobywał więcej ropy.

– W ciągu dwóch lat przyjechało do nas 90 tysięcy ludzi. Lwia część pracuje na polach naftowych – mówi Mike, zatrudniony w firmie dostarczającej firmom naftowym sprzęt. Sam przyjechał do Dakoty z Wisconsin, stanu, który od dawno zmaga się z zastojem. Ale „gorączka ropy" ma też swoje złe strony. – Praca znajdzie się dla każdego, ale problemem jest brak zakwaterowania – utyskuje Mike. – Wszystko, co można było, już dawno zostało wynajęte. Niektórzy nafciarze muszą spać w namiotach.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dakota przeżywa ogromny budowlany boom – i to w czasach, kiedy w całej Ameryce ceny nieruchomości spadają na łeb, na szyję. Buduje się, gdzie się tylko da, a efekty widać nawet w oddalonej o 200 kilometrów od pól naftowych stolicy stanu – Bismarck. – Interes kręci się świetnie – zapewnia „Rz" Dale Van der Vorst, agent nieruchomości. – Nawet do nas przyjeżdża wielu ludzi z innych stanów, bo mogą tu dostać pracę. Oczywiście ceny idą w górę, ale nie aż tak, jak na zachodzie, gdzie wydobywa się ropę. Tam ceny wynajmu są astronomiczne – przyznaje.

Słabość przekuć w atut

Ale pieniądze z ropy nie tłumaczą przecież wszystkiego. Jak pokazują rządowe statystyki, przemysł wydobywczy dodał tylko niecałe 2 punkty procentowe do wzrostu PKB, a stan rozwijał się nawet wtedy, kiedy ceny ropy spadały. Poza tym rozwój gospodarczy zaczął się na długo przed naftową bonanzą: od dekady wzrost nie był niższy niż 5 proc. Dla porównania, gospodarka sąsiedniej Montany, z którą Dakota dzieli złoża łupków, w tym samym okresie wzrosła zaledwie o 2,1 proc., a na Alasce, gdzie wydobywa się dwa razy więcej nafty, bezrobocie jest dwa razy wyższe.

No i rozwija się cały stan, nie tylko jego roponośne części. Na przykład położone z dala od pól naftowych największe miasto stanu Fargo, którego liczba mieszkańców przekroczyła właśnie 100 tysięcy.

Podczas gdy fabryki w tradycyjnie przemysłowych stanach upadają i zwalniają pracowników, w Dakocie pojawiają się nowe, mniejsze i bardziej zaawansowane technologicznie zakłady. Od 2005 do 2009 roku eksport towarów skoczył o 83 proc.– z 1,2 mld do 2,2 mld dolarów.

Gdy na początku 2010 roku dakotyjscy politycy się głowili, na co przeznaczyć miliard dolarów nadwyżki budżetowej, w nieodległym Illinois (w  którym leży Chicago) ich koledzy musieli podnieść stanowy podatek dochodowy, i to aż o 67 proc. W budżecie na lata 2011 – 2013 przychody szacowane są na 10 mld dolarów, z czego tylko 1,3 mld ma pochodzić z ropy. Dziś Dakotę Północną stać na to, by zmniejszyć obciążenia podatkowe o 500 mln dolarów, zwiększać fundusze na  ochronę zdrowia i edukację.

Sceptycy przestrzegają jednak, by nie popadać w hurraoptymizm. – Przez bardzo długi czas Dakota Północna była stanem biednym i rolniczym. A rolnicze regiony mają zazwyczaj najniższą stopę bezrobocia – tłumaczy Thomas Power, profesor ekonomii z Uniwersytetu Montany. – Kryzys finansowy najbardziej dotknął te stany, które przedtem rozwijały się najszybciej, a  Dakota Północna nie miała z czego spadać.

Ale i on jest pod wrażeniem. – Tempo wzrostu jest doprawdy imponujące. W dodatku stan przekuł swoją słabą stronę: rolniczy charakter w atut, bo to rolnictwo i ropa napędzają jego rozwój – mówi profesor Power.

Dumni i konserwatywni

Prof. Ralph Brown, ekonomista z uniwersytetu w Dakocie Południowej, źródło sukcesu północnego sąsiada upatruje w zdrowym systemie bankowym, który nigdy nie udzielał kredytów – w przeciwieństwie do gigantów z Wall Street – kredytów ludziom, których nie było na nie stać. – Nie lubimy się bawić rzeczami, których nie rozumiemy – żartował kiedyś Eric Hardmeyer, prezes Banku Dakoty Północnej (BND), jedynego banku w kraju będącego własnością stanu.

Instytucja ta odegrała ważną rolę w rozwoju lokalnej gospodarki. Gdy w 2008 roku banki wyśrubowały warunki kredytowe, BND wciąż udzielał pożyczek na tych samych zasadach, nie odcinając przedsiębiorców od kapitału. Od 1997 do 2009 roku bank przeznaczył 350 milionów dolarów ze swoich zysków na projekty publiczne, dzięki czemu przyczynił się do utrzymania podatków na niskim poziomie. Pracownicy banku wciąż dostają wiele pytań od przedstawicieli innych stanów chcących powtórzyć sukces Dakoty Północnej. Stworzeniem własnego banku zainteresowane były m. in. Kalifornia i Michigan.

Sukces stanu to niewątpliwa zasługa rządzących tu nieprzerwanie od 18 lat   republikanów. Za głównego autora uważa się byłego gubernatora, a obecnie senatora Johna Hoevena.

Ten eksdyrektor Banku Dakoty Północnej był inicjatorem planu rozwoju stanowej gospodarki. Trudno się więc dziwić, że Hoeven był jednym z najpopularniejszych gubernatorów w USA. W kolejnych wyborach wręcz miażdżył przeciwników, a w szczytowym okresie popierało go 87 proc. wyborców. – Jesteśmy bardzo konserwatywnymi, pracowitymi i oszczędnymi ludźmi – tłumaczy przewodniczący Wardner mówiący charakterystycznym akcentem pamiętnym z filmu „Fargo".

Twardy charakter mieszkańców Dakoty sprawdza się zwłaszcza w trudnych sytuacjach. – Kiedy w zeszłym roku nawiedziła nas powódź, moi parafianie nie rozpaczali. Nie czekali na pomoc, tylko zakasali rękawy i od razu wzięli się do pracy. A my wszyscy im pomagaliśmy – opowiada pastor Paul Krueger z luterańskiego kościoła Naszego Zbawiciela w Minot w centralnej części stanu. I daje to efekty. – Porównajcie to z reakcją np. w Luizjanie na tragedię Katriny, gdzie ludzie czekali tylko na pomoc rządu – podkreśla pastor.

Ci „wspaniali i porządni ludzie" – jak mówi o nich Wardner – swój nieustępliwy charakter zawdzięczają zapewne przodkom. Czterech na pięciu Dakotyjczyków przyznaje się do niemieckich bądź norweskich korzeni. Do dziś pozostało w nich silne przywiązanie do protestanckiego etosu pracy. Na każdym kroku podkreślają też, że ich stan to prawdziwy bastion konserwatyzmu, gdzie ceni się ciężką pracę i nie żyje ponad stan. – Nasz konserwatyzm i ciężka praca to klucz do naszego sukcesu. Zasłużyliśmy na niego – mówi z przekonaniem pastor Krueger.

Jeszcze dziesięć lat temu gospodarka prowincjonalnej i do bólu konserwatywnej Dakoty Północnej nie była warta nawet wzmianki. Do  czasu. W 2008 roku, gdy Ameryka pogrążyła się w coraz głębszym kryzysie, Dakota kwitła w najlepsze. Dziś jest najszybciej rozwijającą się gospodarką w USA i wzorem, z którego doświadczeń korzystają inne stany.

Niby dlaczego ktoś miałby stracić pracę? – dziwi się April, pracowniczka salonu fryzjerskiego w mieście Fargo, gdy zapytaliśmy ją, czy ktoś z jej znajomych został zwolniony od 2008 roku, odkąd Amerykę ogarnął kryzys.

Najwięcej kościołów na głowę

Położona przy granicy z Kanadą Dakota Północna, choć jest wielkości połowy Polski, jeśli chodzi o zaludnienie jest odrobinę mniejsza od Łodzi. O takich miejscach Amerykanie zwykli obrazowo mawiać „fly-over state", co oznacza stan, nad którym przelatuje się po drodze z jednego wybrzeża na drugie. Bo i właściwie nie ma co się tu zatrzymywać na dłużej – bezkresna, bezdrzewna i przez długie miesiące pokryta śniegiem preria, doskonale znana miłośnikom twórczości braci Coenów (to tu kręcili swój film „Fargo").

Ale to tylko pozory. Dziś bowiem ten stan o surowym klimacie i największej liczbie kościołów per capita niepodzielnie króluje w dużo poważniejszych rankingach. Nigdzie indziej w USA nie ma niższego bezrobocia – 3,3 proc. (średnia dla kraju to 8,3), a z 7,1 proc. wzrostem PKB w 2010 roku Dakota rozwija się niemal trzy razy szybciej od średniej krajowej (2,6 proc.). Nigdzie indziej też nie dokonano tak spektakularnego skoku w rankingu dochodu na głowę mieszkańca w ciągu dekady (z 38. na 17. miejsce.). A cały stan wciąż się pnie.

Amerykańskie media z zaciekawieniem przyglądają się fenomenowi „kryzysoodpornego" stanu. Biznesowy magazyn „Forbes" zastanawiał się już dwa lata temu: „Co jest sekretem Dakoty Północnej?"

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą