Gdy w grudniu minister Sikorski był w Moskwie i przyjął w ambasadzie kilku liderów opozycji, wszyscy oni pytani po spotkaniu przez polskich dziennikarzy, czy UE powinna coś więcej robić dla wsparcia demokratów, odpowiadali zdecydowanie, że nie. Doprowadziłoby to ich zdaniem do drastycznego spadku popularności opozycji.
Z polskiej perspektywy, a zwłaszcza z perspektywy polskiej prawicy, widzącej świat jako pole wielkiej ekspansji Rosji i tchórzliwego wycofywania się Zachodu, który cały czas jest o włos od nowej Jałty, to zaskoczenie, ale Rosjanie – nie tylko rządzący, ale i duża część społeczeństwa – widzą sprawy odwrotnie. Szczerze uważają, że USA cały czas prowadzą przeciw Rosji agresję, chcą jej zniszczenia i są coraz bliżej realizacji tego celu.
Rosyjskie myślenie o świecie ukształtowało się na początku lat 90., w czasach zwycięstwa Zachodu i planetarnej hegemonii Ameryki. Dziś jest inaczej, Zachód osłabł, urosły Chiny, rosną Brazylia, Indie itd., ale Rosjanie wciąż żyją w cieniu wizji amerykańskiego walca, sunącego przez cały świat. A ponieważ „Moskwa jedna jego mocy się urąga", więc jest dla nich oczywiste, iż jest głównym celem planów destrukcji opracowywanych przez waszyngtońskich strategów.
Pokłonna Góra
Wreszcie – władze uruchomiły projekt określany mianem „ruchu Pokłonnej". Na Górze Pokłonnej, w świętym miejscu rosyjskiego patriotyzmu, gdzie w 1812 roku Bonaparte bezskutecznie czekał na klucze do miasta, kilka tygodni temu odbył się olbrzymi wiec skierowany przeciw pomarańczowej rewolucji. Wielu jego uczestników to byli pracownicy budżetówki, zwiezieni na rozkaz szefów, ale zdaniem socjologa Aleksieja Grażdankina nie wszyscy i nie większość.
Na Pokłonnej przemawiali intelektualiści znani z poglądów nacjonalistycznych, do tej pory trzymani przez władze w rezerwie. Dotychczas putinowcy trzymali bowiem rosyjski nacjonalizm pod kontrolą. Zwalczali jego najostrzejsze przejawy (bojąc się, że w wielonarodowym kraju może on wywołać pożar), ale tolerowali istnienie jego łagodniejszych form na obrzeżach systemu politycznego, i używali go jako straszaka wobec Zachodu oraz rosyjskich liberałów. „Może nie jesteśmy z waszego punktu widzenia najfajniejsi, ale jak nie my, to faszyści. Chcecie faszystów?" – brzmiało ukryte, ale doskonale zrozumiałe przesłanie.
Wybuch śnieżnej rewolucji spowodował, że Kreml odwołał się do tej broni. Nieco obosiecznej, bo część intelektualnego zaplecza „Pokłonnej" nie ma większego nabożeństwa do Putina i traktuje go jako mniejsze zło, jako bezbarwnego arywistę, który wprawdzie kilka lat temu powstrzymał marines przed okupowaniem Moskwy, ale tak naprawdę nie ma żadnej ideologii. W niesprzyjających okolicznościach mogą się więc wyemancypować. Ale jako przeciwwaga dla „młodych, wykształconych" nadadzą się jak najbardziej.
Schyłek mimo zwycięstwa
Tak oto wygląda sytuacja w przeddzień wyborów prezydenckich, do których nie dopuszczono żadnego kandydata niesystemowej opozycji. Wyborów, które – jak wszystko to wskazuje – wygra Putin, zapewne już w pierwszej turze. I zdaniem wielu nie będzie potrzebował do tego masowych fałszerstw.
A co będzie dalej?
– Nie wykluczam próby restauracji dyktatury – mówi znany moskiewski dziennikarz Paweł Szeremet. – Teraz władza jest osłabiona, przypomina trochę aparat KGB pod koniec Związku Radzieckiego. Ale kiedy Putin usiądzie mocniej w siodle, aparat zmieni postawę.
– Najbardziej prawdopodobny jest scenariusz przykręcania śruby – uważa Grażdankin. I cytuje wyniki badań, z których wynika, że po wyborach oczekiwane jest zaostrzenie kursu.
Jak dotąd, żadna z reform konstytucyjnych, obiecanych w grudniu przez Miedwiediewa, nie została zrealizowana. Wszystkie można odwołać.
– System ma granice reform, poza które nie pójdzie – mówi socjolog i wiceprezes fundacji Myśl Liberalna Igor Kliamkin. Jakiejś formy przymrozku dość powszechnie w Moskwie się oczekuje. Ale sadzę, że nawet gdyby się tak stało, to nie na długo. Putinizm powstał w warunkach biernego społeczeństwa, i ta bierność jest warunkiem sine qua non istnienia tego systemu. A rosyjskie społeczeństwo właśnie się obudziło.
Dziś bunt ogarnął Moskwę i Petersburg i kilka większych miast, w reszcie kraju praktycznie nie dzieje się nic. Ale na całym świecie metropolie dyktują mody, w tym i polityczne, a Rosja ma szczególną tradycję centralizmu. A – jak mówi Lew Gudkow, powołując się na badania – w obu stolicach władza utraciła walor legitymizacji w sposób trwały.
W tej sytuacji sądzę, że zdanie, które w ciągu całego zeszłego roku słyszałem w Moskwie wielokrotnie, okaże się prawdziwe. Brzmiało ono: „Żyjemy w okresie schyłkowego putinizmu".