Czas żywych stereotypów

Ile stereotypów można zmieścić na kartce papieru? Ostachowicz i Miłoszewski udowadniają, że nieskończenie wiele

Publikacja: 05.05.2012 01:01

Doradca premiera i „Noc żywych Żydów”, publicysta i „Ziarno prawdy”: podwójny as w rękawie oficyny W

Doradca premiera i „Noc żywych Żydów”, publicysta i „Ziarno prawdy”: podwójny as w rękawie oficyny WAB??

Foto: Plus Minus

Znacie Polaka katolika, zoologicznego antysemitę? Chciwego księdza? Żydków geszefciarzy? To macie szansę poczytać o nich raz jeszcze. Nie ma bowiem lepszego miejsca dla pielęgnowania utartych schematów niż literatura popularna – z jej prostym i oczywistym przekazem. Najnowszy kryminał Zygmunta Miłoszewskiego „Ziarno prawdy" i najgorętsza książkowa premiera ostatnich dni – horror Igora Ostachowicza „Noc żywych Żydów" są tego dowodem. Obydwie powieści – wydane przez WAB – to zbiór najbardziej oczywistych stereotypów na temat stosunków polsko-żydowskich i polskiego katolicyzmu.

Książki te warte są jednak odnotowania ze względu na autorów. Igor Ostachowicz do tej pory znany był jedynie jako nieomylny doradca Donalda Tuska, spec od wizerunku premiera, pomysłodawca wielu skutecznych PR-owskich posunięć rządu. O tym, że w państwowym urzędniku drzemią jednak ambicje literackie, wiedzieli do tej pory nieliczni. Pierwszą powieść, „Potwór i panna", autor wydał bowiem trzy lata temu pod pseudonimem Julian Rebes.

Zygmunt Miłoszewski debiutował powieścią grozy „Domofon", ale uznanie czytelników zdobyła jego druga książka. „Uwikłanie" to kryminał, w którym prokurator Teodor Szacki ma za zadanie rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa, do jakiego doszło na terenie jednego z warszawskich klasztorów podczas grupowej psychoterapii. Książka doczekała się ekranizacji, autor zaś zasłużonych pochwał za sposób prowadzenia narracji, a także wnikliwe i zabawnie sportretowane obserwacje zwyczajnego życia Polaków. No i przede wszystkim za suspens, bez którego dobry kryminał nie istnieje. Im zatem bardziej ktoś czekał na kolejną książkę Miłoszewskiego, tym większe może czuć rozczarowanie. Ze smutkiem przyznaję, że zaliczam się do tej grupy.

Wszechświatowa stolica rytualnego mordu

Zarówno Miłoszewski, jak i Ostachowicz osią swych nowych książek czynią relacje polsko-żydowskie. Czy raczej swe wyobrażenia na temat tych relacji. I wprowadzają je poprzez miejsce akcji. U Ostachowicza będzie to warszawski Muranów, dzielnica przed wojną zamieszkała przez Żydów, a w czasie wojny teren getta. Narrator już na wstępie określa Warszawę jako miasto poszukiwaczy złota, złotych zębów i srebrnych łyżeczek. W „Ziarnie prawdy" Miłoszewskiego poznajemy zaś Sandomierz jako „wszechświatową stolicę mordu rytualnego". W ten spektakularny sposób autor nawiązuje do historii z przełomu XVII i XVIII wieku, kiedy to katolicki ksiądz Stefan Żuchowski oskarżył starozakonnych o wykorzystywanie krwi chrześcijańskich dzieci na macę. Dziesięciu miejscowych Żydów torturowano i stracono. W katedrze znajduje się zaś upamiętniający to wydarzenie obraz ufundowany przez samego księdza Żuchowskiego – dziś szczególnego rodzaju atrakcja turystyczna.

W „Ziarnie prawdy" znowu spotykamy się z prokuratorem Szackim, który po rozwodzie przenosi się ze stolicy do Sandomierza, gdzie ma za zadanie rozwikłać zbrodnię popełnioną na powszechnie lubianej działaczce społecznej. Jednak z „Uwikłania" pozostały jedynie sympatyczny bohater i ładna polszczyzna autora. I jeszcze znak rozpoznawczy Miłoszewskiego – wyrafinowane narzędzie zbrodni. Poprzednio był to rożen, teraz zaś jest to brzytwa do rytualnego uboju bydła. Narracja grzęźnie w wielostronicowych solennych wywodach, w których autor objaśnia zawiłości stosunków polsko-żydowskich. Sylwetki bohaterów kreślone są zaś w taki sposób, by wszystkie te pogadanki zobrazować.

Mamy zatem postać lokalnego biznesmena „spod znaku »Gazety Polskiej« i biało czerwonej flagi na maszcie przed domem". Lokalny policyjny twardziel cierpi na „polską przypadłość, że nawet jeśli mówił o kimś dobrze i neutralnie, to brzmiało to jak inwektywy". Nie dziwi w tej sytuacji, że u pracowników IPN jeden z bohaterów diagnozuje „zaawansowaną manię prześladowczą i paranoję".

W „Nocy żywych Żydów" narracja i bohaterowie również są przewidywalni, chociaż w wersji zdecydowanie bardziej hard. Zamiast wirtuozerii języka i celności obserwacji obyczajowych Miłoszewskiego Ostachowicz serwuje czytelnikowi opisy gwałtów i zbiorowych orgii odbywających się w piekielnej podróbce obozu Auschwitz. Dawni żydowscy mieszkańcy Warszawy, a raczej spoczywające od dziesiątków lat w piwnicach trupki – książka epatuje takim słownictwem, że określenie „trupek" jawi się jako jedno z najbardziej neutralnych – wychodzą, by przypomnieć żywym o swej obecności. „Zła nie da się przysypać gruzami i ziemią, cierpienie trzeba uszanować i rozliczyć, krew jeśli się jej w porę nie zmyje i pozwoli obojętnie wsiąknąć w ziemię, zmieszana z gliną wylezie kiedyś hordą golemów" – wyjaśnia narrator.

Niedziela kontra szabas

Obydwie powieści mogłyby – najlepiej w materiałach propagandowych dla cudzoziemców – służyć jako ilustracja tezy o wszechobecnym w Polsce antysemityzmie. W „Ziarnie prawdy" tabloid rozpływa się nad prokuratorem, że złapie złoczyńcę, nawet gdyby musiał „wyciągać go za pejsy z najbardziej zapluskwionej dziury". I miejscowi od razu traktują go jak bohatera. Kasjerka w sklepie uśmiecha się promiennie i częstuje wędlinką, starszy pan na ulicy mówi „uszanowanie" i dworsko uchyla kapelusza, pani przepuszcza go w kolejce, sprzedawczyni nie pozwala zapłacić za pączka, mężczyzna o wyglądzie wulkanizatora w garniturze składa mu konfidencjonalnym szeptem gratulacje: „Niech pan pamięta, że jesteśmy z Panem. My, zwyczajni, prawdziwi Polacy. Powodzenia".

U Ostachowicza antysemicki tatuś bohatera tak ukształtował myślenie syna, że ten w chwili grozy rekonstruuje poglądy ojca: „Do kogo pójdziesz, jak już ci swoi nie pasują, może do tych w myckach, co ich tak polubiłeś? Uważaj, bo cię przyjmą. Skórki chleba ci nie dadzą. Okruchy z macy zbiorą z serwety i kurom sypną, nic dla ciebie. Jesteś im potrzebny jak Palestyńczyk w autobusie, a może i mniej". Hasła patriotyczne wygłasza zaś Zwyczajnie Zły, czyli diabeł. „Kim jesteśmy? – zapytał wesoło postaci w lustrze. – Polskimi partioootaaami – odpowiedział miękko i śpiewnie. Chcemy praaawdy, tylko praaawdy".

W „Ziarnie prawdy" katolicką rodzinę z małego miasteczka w powieści reprezentują (to chyba właściwie słowo, bowiem poza wygłaszaniem do bólu przewidywalnych kwestii nie odgrywają w kryminale żadnej roli) Irena i Janusz Rojscy, emeryci spędzający czas na oglądaniu kolejnych odcinków „Ojca Mateusza", przygotowywaniu i spożywaniu przysmaków oraz chodzeniu do kościoła. A obraz Kościoła jest w powieści przedstawiony z taką subtelnością, jakby sam mistrz Palikot go malował. Pani Rojska jest kobietą dobrą i pobożną, jednak i ona ma swoje „zasady" – choćby taką, że w sobotę do świątyni się nie chadza. „Do kościoła trzeba chodzić w niedzielę. Nie jesteśmy jakimiś Żydami, żeby szabas święcić" – objaśnia z powagą.

U Ostachowicza opozycją dla trupów Żydów stają się polegli Polacy – katolicy: „napasieni zniczami, kwiatami, modlitwami, wspominkami. Jeśli nawet komuś mało, bo go coś dręczy, to i tak chce uciekać z cmentarza jak najdalej od tych apeli poległych, uroczystych mszy, przemówień, akademii, salw armatnich. Jak szukasz katolików, to wielu ich nie znajdziesz".

Obrońcą Żydów zaś czyni autor człowieka, którego cechuje „olewka dla spraw patriotyczno-narodowych, aspołeczność, ahistoryczność, nihilizm". Bohater szybko się przekonuje, że w walce ze złem nie ma co liczyć na wsparcie miejscowej ludności.

Niezorientowany w polskich realiach czytelnik Ostachowicza i Miłoszewskiego mógłby odnieść wrażenie, że Polska to kraj, po którym codziennie ulicami przechadzają się hordy faszystowskich nastolatków. U Miłoszewskiego, manifestując, „zawodzą", że „Polak pada dla narodu, dla matki ojczyzny, chętnie znosi głód i trudy, a najczęściej blizny". Czyli śpiewają „Marsz, marsz Polonia".

U Ostachowicza Zupełnie Zły walczy z trupami Żydów, a do pomocy ma – jakżeby inaczej – grupkę młodzieży o prawicowych poglądach. Bolo ma metr dziewięćdziesiąt sześć, waży ze 200 kilo i – jak przedstawia go szef – „jest takim naszym pancernym zagonem". Do tego można dodać Bandziocha i małostkowego kurdupla o ksywce Hitler. W finale powieści – gdy dobro ostatecznie zmierzy się ze złem – okazuje się, że po stronie tych żałosnych faszystów staje opinia publiczna. Po stronie dobra pozostają zaś jedynie „anarchiści, popłuczyny po punkach, pojeby". Reszta to agresywni żywi Aryjczycy.

Lepiej pójść w miasto

Jeśli książka Zygmunta Miłoszewskiego broni się stylem, sympatycznym bohaterem i celnością niektórych obserwacji, to Ostachowicza bronić może jedynie to, że chciał słusznie. Nigdy pewnie nie był na Marszu Modlitwy Szlakiem Pomników Getta Warszawskiego, podczas którego warszawscy chrześcijanie i Żydzi modlą się za mieszkańców domów, które tam kiedyś stały. Na Pawiej, na Gęsiej, Zamenhofa i innych. W końcu marsz ma dopiero 20 lat.

Autor „Pachnidła" Patrick Süskind o stereotypie napisał kiedyś, że to wyrażenie, które przeszło tyle razy przez tyle usta, że w ogóle nic już nie znaczy. Może więc szkoda zapełniać strony książek stereotypami? Może lepiej pójść w miasto i poznać realia, o których się pisze?

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy