Sprawozdawczość „Krytyki Politycznej" wygląda imponująco. Dziesiątki wydanych książek, ponad 20 numerów flagowego kwartalnika, setki zorganizowanych spotkań, dyskusji i projekcji, duży lokal w centrum Warszawy i kilka mniejszych w innych miastach, ekspozytury za granicą.
Jeszcze większym sukcesem, choć trudnym do ujęcia w jubileuszowych sprawozdaniach, jest wytworzony wokół „Krytyki" snobizm. Do współpracy, a co najmniej sympatyzowania z nią wypada się w środowiskach opiniotwórczych nie tylko przyznawać, ale wręcz nią chlubić. Znani intelektualiści, artyści i celebryci chętnie publikują i występują w „Krytyce", nie szczędzą jej publicznych pochwał i chętnie użyczają swych nazwisk oraz twarzy firmowanym przez nią akcjom.
I nawet jeśli zostaną – delikatnie mówiąc – wprowadzeni w błąd, i, jak w ostatnie Święto Niepodległości okaże się, że przekonani, iż namawiają na radosną majówkę, w istocie reklamowali uliczną bijatykę z udziałem zaproszonej bandyterki z Niemiec, powstrzymują się od jakiegokolwiek komentarza.
Mistrzostwo w fund-raisingu
Te znamiona sukcesu sprawiają, że „Krytyka Polityczna" bywa stawiana za wzór ruchom prawicowym: proszę, na lewicy jest jeden potężny ośrodek kulturotwórczy, podejmujący działania na dużą skalę, a prawica rozproszona, zamiast jednego dużego pisma – wiele mniejszych, zamiast jednego centrum – dziesiątki spotkań po małych salkach...
Takie stawianie sprawy uważam za oczywisty nonsens. Bez wątpienia „Krytyka Polityczna" osiągnęła mistrzostwo w fund-raisingu. Od samego początku swego istnienia podeszłą do tej sprawy bardzo poważnie, zatrudniając profesjonalistów od zbierania funduszy i grantów, biegłych w niełatwej sztuce aplikowania do Unii Europejskiej, instytucji krajowych oraz wielkiego biznesu. Zdobycie lokalu po kawiarni Nowy Świat w znakomitym punkcie Warszawy wymagało pokonania niewyobrażalnego dla ludzi niezajmujących się podobnymi sprawami biurokratycznego toru przeszkód.
Zgoda, jest czego pogratulować. Ale czy rzeczywiście siłę ruchu społecznego mierzyć należy tego rodzaju osiągnięciami? Tym bardziej że nie sposób zaprzeczyć, iż w jakiejś mierze swe sukcesy zawdzięcza „Krytyka" faktowi, iż dysponenci ogromnych pieniędzy publicznych czy równie „niczyich" funduszy promocyjnych wielkich spółek i koncernów kierują się wspieraniem jedynie słusznej ideologii. Każdy, kto zetknął się na przykład z instytucjami unijnymi, wie doskonale, że nawet genialnie wypełniony wniosek o dofinansowanie czegokolwiek, co służyć ma wspieraniu tradycyjnej rodziny i wartości, natychmiast ląduje tam w koszu.
Z tych samych faktów można więc równie dobrze wyciągnąć wniosek przeciwny i chwalić prawicę, że jest w stanie obywać się bez dotacji i docierać ze swymi imprezami do małych społeczności, zamiast siedzieć okopana w otrzymanym od miasta lokalu w centrum.
Zresztą, jeśli musimy porównywać, porównajmy co innego. W Święto Niepodległości na wezwanie narodowców zebrało się w Warszawie 20 – 30 tysięcy ludzi, w zdecydowanej większości bardzo młodych, którzy przyjechali tam pomimo ogromnej propagandowej nagonki w mediach, nienawistnego insynuowania im „faszyzmu" oraz gróźb pobicia przez parabandyckie lewackie organizacje w rodzaju „antify", wsparte przez towarzyszy niemieckich i cieszące się życzliwością szeroko pojętej władzy.
Medialna wydmuszka
W tym samym czasie na „kolorowy" wiec „Krytyki Politycznej", przedstawiany jako radosny festyn dla całych rodzin, na który zapraszali w mediach popularni aktorzy z seriali, przyszły mniej więcej 2 – 3 tysiące. Podobną frekwencją cieszyła się – sumując poszczególne imprezy w całej Polsce – Wielka Manifa 8 marca.
Ten fakt pozwala wyrazić wątpliwość: czy „Krytyka Polityczna" nie jest medialną „wydmuszką"? Trafiła po prostu w ogromne oczekiwanie pewnej części elit na „nową lewicę", europejską, dotrzymującą kroku dyktującym modę paryskim i berlińskim salonom, więc uzyskała ogromne wsparcie, nagłośnienie medialne, pieniądze, lokale, stała się modna. Ale co by z niej zostało, gdyby z dnia na dzień to wsparcie zniknęło?
Zostawmy zatem na boku zewnętrzne przejawy sukcesu i spójrzmy, co udało się „Krytyce" osiągnąć na polu, które,wedle programowych zapowiedzi, miało być jej polem najważniejszym.
Dziesięć lat temu Sławomir Sierakowski ze skupioną wokół siebie grupą startował z jasno artykułowanym programem położenia w Polsce podwalin pod nowy, potężny, a czasem dominujący nurt polityczny. Nurt lewicy całkowicie odcinającej się od komunizmu i postkomunizmu, wywiedzionej od Kuronia i Lipskiego, a poprzez nich czerpiący z potężnej tradycji polskich socjalistów XIX wieku. Intelektualnym patronem tej formacji uczynił Sierakowski Brzozowskiego, czcigodnymi antenatami – na poły zapomnianych działaczy i intelektualistów niepodległościowej lewicy pokroju Abramowskiego, Krzywickiego czy Nałkowskiego.