W 2003 do prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego przyjechał Władysław Bartoszewski. Powiedział mu, że zbliża się 60. rocznica likwidacji Litzmannstadt Ghetto (łódzkiego getta) i poprosił, żeby zaprosić na jej obchody ludzi, którzy przeżyli to wydarzenie, bo dla nich może to być ostatnia okazja. W mieście mającym etykietkę antysemickiego prawie nikt wcześniej nie obchodził rocznicy tej tragedii. Niemal nikt nie pamiętał o zamordowanych przez Niemców 250 tysiącach Żydów.
Rok później prawicowy polityk, szef Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, ściągnął do Łodzi kilka tysięcy Żydów. W miesiącach poprzedzających uroczystości odbył 100 spotkań z różnymi środowiskami, by przygotować ich na wydarzenie. „Chciałem tę rocznicę przejść z całym miastem. Uznałem, że to wielkie wyzwanie moralne. Bo zbrodnia zdarzyła się obok nas. Kiedy jest kat, ofiara i świadek, to świadek ma dwa wyjścia. Albo milczy i wtedy staje po stronie kata, albo krzyczy razem z ofiarą. Naszym obowiązkiem jest krzyczeć. Nie ma trzeciej drogi" – opowiadał kilka lat temu.
Prezydent Łodzi odbudował stację Radegast (Radogoszcz), z której Żydzi odjeżdżali do Chełmna. W 2004 roku odbyło się ponad 100 imprez, wystaw, koncertów, spotkań, happeningów. Kropiwnicki bardzo się zaangażował w przedsięwzięcie.
Trudno oczekiwać, by wszyscy w Łodzi byli z tego powodu szczęśliwi. Na miejskich murach latami pojawiały się antysemickie napisy, a ze stadionów dochodziły antysemickie okrzyki, którymi nawzajem obrzucali się kibice nienawidzących się drużyn Widzewa i ŁKS. Takie jak te z osławionego filmu BBC „Stadiony nienawiści", w którym pokazano kawałek polskiej rzeczywistości. Bardzo mały kawałek. I coraz bardziej historyczny.
Bo o relacjach Polaków z Żydami można opowiedzieć zupełnie inaczej. Ale ta historia jest dużo bardziej złożona niż to, co o Polsce opowiedzieli dziennikarze słynnej brytyjskiej stacji. Historia prawicowego lidera Jerzego Kropiwnickiego, który odmieniał Łódź, który razem z dziennikarzami lokalnej „Gazety Wyborczej" organizował akcję zamalowywania antyżydowskich haseł na murach i który oddał hołd zamordowanym przez Niemców Żydom, jest tu wielce znacząca.
Dlaczego ukrywają pochodzenie?
Na początku lat 90. nie było tak różowo. Zwłaszcza podczas pierwszej kampanii prezydenckiej Lecha Wałęsy.
Najpierw, w czerwcu 1990 roku wykonał on mocny gest i publicznie potępił wszelkie akcje antysemickie. Chwilę potem jednak na zebraniu Komitetu Obywatelskiego mówił już, że podobno „klika dorwała się do żłoba" i „ludzie mówią, że to Żydzi". Kiedy powstał ROAD (niewielka partia składająca się głównie z jego ówczesnych przeciwników), pytany na konferencji prasowej, czy uważa ROAD za „partię żydowską", odpowiedział: „No nie, ale popatrz pan, kto tam jest: Michnik, Turowicz, Geremek... Dlaczego oni ukrywają swoje pochodzenie? Jestem dumny, że jestem Polakiem, ale gdybym był Żydem, byłbym dumny z tego, że jestem Żydem".
Na wiecach dawnego przywódcy „Solidarności" wątki antysemickie pojawiały się często. Jego zwolennicy przez mikrofony domagali się, by „Mazowiecki z tymi Żydami do Izraela" pojechał, żądali, by „wyrzucił Żydów z rządu" – jak relacjonowała wówczas Grażyna Kopińska. Wyborcy podczas kampanii mówili często, że nie będą głosowali na „Żyda", „Żydków" czy „Mośków".
Ale i pewni zwolennicy Tadeusza Mazowieckiego, o którym rozsiewano informacje, że jest pochodzenia żydowskiego, uznawali za stosowne je dementować. Przyznawali tym samym, że pochodzenie jest poważnym argumentem wyborczym. Najbardziej znacząca była wypowiedź biskupa Orszulika, który oświadczył: „Mazowiecki ma drzewo genealogiczne wyprowadzone w oparciu o metryki chrztu aż do XV wieku, pokazywał mi je biskup płocki. Ale w ogóle szermowanie takim argumentem jest moralnie nieuczciwe. Instrumentalne wygrywanie tlącego się jeszcze gdzieniegdzie antysemityzmu na potrzeby kampanii wyborczej jest godne ubolewania i napiętnowania".
Choć biskup zdystansował się od antysemityzmu, to uznał jednak, że warto podkreślić, iż ówczesny premier nie jest Żydem. Dawid Warszawski przypominał potem, że mówiło się wtedy o „aryjskich papierach", które Orszulik wystawił Mazowieckiemu.
Sam Tadeusz Mazowiecki wielokrotnie – i wcześniej, i później – występował publicznie przeciwko antysemityzmowi. Po kampanii antysemickie wątki zniknęły też z wypowiedzi Wałęsy. Podczas swej wizyty w Knesecie już jako prezydent Polski Wałęsa przepraszał za przejawy antysemityzmu. „Tu, w Izraelu, kraju waszej kultury i odrodzenia, proszę o wasze przebaczenie" – mówił.
Zresztą potem wielu polskich polityków i postaci życia publicznego, od lewa do prawa, od Aleksandra Kwaśniewskiego przez Władysława Bartoszewskiego po Lecha Kaczyńskiego, wykonywało wiele przyjaznych gestów wobec narodu żydowskiego i państwa Izrael.
Ale wśród ludu duch antysemityzmu wciąż się unosił, co odczuwało wielu działaczy angażujących się w tamtej kampanii.
Gwiazda Dawida jak swastyka
W listopadzie 1990 roku kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego, popierający Wałęsę „Tygodnik Solidarność" mocno potępił antysemickie zachowania. Pismo opublikowało smutny list polskiego Żyda, podpisującego się inicjałami W. K.: „Spędziłem dwa dni przed kościołem św. Stanisława Kostki, zbierając podpisy popierające tę (Mazowieckiego) kandydaturę. „Ty pachołku izraelski! Mazowiecki może rządzić w synagodze, a nie w Polsce! My głosujemy na Wałęsę, to prawdziwy Polak i katolik!" – słyszałem. Byli też i inni. Podchodzili i tłumaczyli po ojcowsku, że na „takiego" (tu następował gest gładzenia wyimaginowanej brody) prawdziwi Polacy nie głosują. „Żydzi chcą rządzić Polską! Cały ten rząd jest zażydzony".
Opisywane w liście zdarzenia ostro skomentował Jarosław Kaczyński: „Są w naszej rzeczywistości sprawy, o których chciałoby się zapomnieć, ale zapomnieć nie wolno. Tekst W. K. przypomina o nich z całą siłą, jaką daje osobiste przeżycie. Ból, jaki wyraża, jest autentyczny i wszyscy, którzy chcą Polski demokratycznej, muszą go podzielić. I nie ma co powoływać się na argument małej skali zjawisk, o których mowa".
Równie wstrząśnięci byli dwaj legendarni polscy emisariusze – Jan Karski i Jan Nowak-Jeziorański, którzy wystąpili z apelem: „Cóż możemy odpowiedzieć działaczowi żydowskiemu, który do Polaków odnosił się życzliwie, a który teraz, po 50 latach, postanowił odwiedzić swe rodzinne miasto. I odczytuje na murach napisy po polsku: „Żydzi do gazu" i po niemiecku „Juden raus". Czy można się dziwić, gdy ten człowiek pyta samego siebie, czy znalazł się w wyzwolonej Polsce, czy w hitlerowskiej Rzeszy?".
W czerwcu 1995 r. w obecności Wałęsy w parafii św. Brygidy w Gdańsku ksiądz Henryk Jankowski mówił: „Polska nie może dłużej tolerować przy władzy ludzi, którzy nie mówią, czy pochodzą z Moskwy czy z Izraela". Porównywał Gwiazdę Dawida ze swastyką, sierpem i młotem. Dwa lata później, kiedy powstał rząd AWS, kapelan Lecha Wałęsy mówił w homilii, że w tym rządzie nie ma miejsca dla Żydów.