Zastanawiające jest, że tych ludzi, o których mówimy „rząd", nie obowiązują normalne zasady postępowania, które dotyczą każdego z nas. Czy nie powinno być tak, że co jest dopuszczalne dla jednych, powinno być dopuszczalne dla wszystkich, i tak samo niedopuszczalne dla jednych – niedopuszczalne dla wszystkich? W etyce nazywa się to monistyczną koncepcją zastosowania standardów moralnych. Polega ona na tym, że działania ludzi podlegają dokładnie takiej samej ocenie, bez względu na to, czy działają prywatnie czy w imieniu rządu.
Jednak, jak sarkastycznie zauważył Murray Rothbard: „jeśli próbowałbym tego, co demokratyczny rząd robi dla moich sąsiadów, powiedzmy, narzuciłbym im podatek na wybrany przeze mnie cel, ustalił godziny pracy, zmusił ich do posłania dzieci do wybranej przeze mnie szkoły, prawdopodobnie skończyłbym w więzieniu. I słusznie! Żaden system, nawet demokracja, nie powinien pozwalać na takie rzeczy. Nikt inny nie może podejmować tych decyzji za nas!".
Życie bez władzy
Istnienie rządów i władzy jednak nie zawsze było oczywiste. W nie tak odległej przeszłości, władza na przykład pochodziła bezpośrednio od Boga albo wynikała z nadzwyczajnych umiejętności przywódczych władców, które rzadko kto podważał. Były też inne teorie władzy, arystokratyczne, oligarchiczne itd. Dziś w intelektualnej grze uzasadniającej istnienie rządu pozostało jedynie wyjaśnienie demokratyczne, bo wszystkie inne nie podołały próbie czasu i oświeceniowym, wolnościowym teoriom.
Co więcej, idea demokracji uzasadnia nie tylko istnienie narodowego rządu, ale w gruncie rzeczy uzasadnia nawet powołanie światowego rządu. Francis Fukuyama zauważył, że już w drugiej połowie XX w. praktycznie w każdym zakątku świata wyłącznie demokratyczna forma rządów uznawana była za moralnie akceptowalną. Jednak prawda jest taka, że współczesna demokracja bardzo niewiele ma z demokracji jako takiej. To tylko szczególna forma oligarchii, w której po prostu od czasu do czasu zmieniają się oligarchowie.
Co nie znaczy, że demokracja nie jest dla rządu bardzo istotna – bez demokratycznego usprawiedliwienia nie mógłby on przecież funkcjonować. Masa ludzi musi w końcu wierzyć w jego prawomocność, w to, co Max Werber nazwał „legalnością". Ludzie muszą czuć, że państwo to właśnie oni, czyli wspólnota ludzka. W tym celu rząd zatrudnia klasę profesjonalnych apologetów i kontroluje środki propagandy, najczęściej poprzez narzucenie systemu edukacji.
Zadaniem profesjonalnego apologety silnego rządu jest przekonać społeczeństwo, że władza nie jest zbrodnią na gigantyczną skalę, ale czymś koniecznym i niezbędnym, czemu ludzie muszą być posłuszni, i czego rozrost należy jak najbardziej wspierać. W zamian za swoje usługi apologeci są nagradzani władzą i statusem społecznym, czyli mogą uczestniczyć w podziale łupów uzyskanych z podatków. Pracują w administracji, na publicznych uczelniach i w innych instytucjach finansowanych z rządowego budżetu.
Jesteśmy wychowani w wierze w legitymację do sprawowania szerokiej władzy, jaką posiada rząd. Sponsorowany przezeń system oświatowy utwierdza nas w przekonaniu, że jest on jest czymś niewątpliwie potrzebnym i cennym. Wszystko wokół nas podtrzymuję tę wiarę i praktycznie nikt przeciwko niej się nie buntuje. Rząd i jego legitymacja wydają się nam być wręcz naturalne dla życia społecznego. Człowiek po wiekach propagandy został nasycony ideą, że każdy rząd jest jego legalnym suwerenem, a nawet jak nie jest doskonały, to nie da się skutecznie wypowiedzieć mu posłuszeństwa.
Zasadność istnienia silnego rządu została skutecznie wpojona nam w kościołach, szkołach, uniwersytetach i w mediach. Legitymizację tę podtrzymują rządowe rytuały, ceremonie, nagrody, konstytucje, nawet państwowe flagi, herby i hymny, które mają dziś za zadanie ściśle łączyć naród z rządem.
Warto się jednak zastanowić nad tym, co faktycznie robią współczesne rządy. Otóż zapewniają one szerokie wsparcie finansowe części populacji, przy znacznych kosztach dla reszty; organizują i płacą za edukację mas od szkoły podstawowej do szkół wyższych; organizują i płacą za służbę zdrowia; zapewniają infrastrukturę; regulują biznes, przemysł, rolnictwo i tak dalej, do znudzenia. Niektórzy apologeci silnego rządu uważają, że właściwie tylko administracja rządowa może się tym wszystkim skutecznie zajmować. Jednak historia gospodarcza uczy, że jedyną rzeczą, jaką rząd może zrobić, aby poprawić status gospodarczy swoich obywateli jako całości, to zdecydowanie odmówić ingerencji w gospodarkę.
Historia uczy także, że wiele usług, takich jak edukacja czy transport i drogi zostało kiedyś przekazane administracji przez zajmujące się dotychczas tym prywatne przedsiębiorstwa, jednak większość z tych usług dziś znowu po cichu wraca w ręce prywatne, gdyż mimo wszechobecnej propagandy sukcesu, rządy po prostu nie mają narzędzi, by udźwignąć te zadania.
Istnieje jednak jeden zestaw funkcji, które są ogólnie uważane za charakterystyczne dla rządu, a które podobno absolutnie nie mogą być dostarczone przez podmioty prywatne: jest to tworzenie i egzekwowanie prawa.
Czy urzędnicy są lepsi?
Rzeczywiście utopijne byłoby myślenie, że w jakimkolwiek systemie społecznym mogłoby nie być potrzeby utrzymywania społecznego porządku. Ludzie oczywiście potrzebują instytucji gwarantujących odpowiedzialność jednych ludzi względem innych, ale i może względem własnego zdrowia. Jednak dlaczego odpowiednich procedur i struktur organizacyjnych, które zapewniają rządy, społeczeństwo czy naród nie mogłyby wypracować sobie same? Z góry zakłada się, że niemożliwe jest, by społeczeństwo zagospodarowało tę sferę np. poprzez dodatkową specjalizację istniejących już firm dystrybuujących ryzykiem, jak chociażby zakładów ubezpieczeń. Jednak ile już było mitów, że czegoś nie da się wprowadzić na podstawie dobrowolnych umów społecznych, bez odgórnego przymusu?
W ocenie tych konkurencyjnych rozwiązań: rządu szeroko stosującego przymus fizyczny i prywatnych firm działających wyłącznie na zasadzie swobodnych umów rynkowych, należy rozważyć wady i zalety każdego z nich, a nie tylko wady rozwiązania wolnorynkowego. Korzyści płynące z istnienia rządowych organów ścigania są wszem i wobec znane oraz skutecznie eksponowane przez rządową propagandę. Nietrudno jednak także usłyszeć w debacie publicznej głosy, które analizują także zagrożenia wynikające z wszechmocy tych organów, a także opisują empirycznie potwierdzone szkody przez nie wyrządzane. Może jednak przekazanie rządowi monopolu na egzekwowanie narzuconego właśnie przez niego prawa nie jest wcale bardziej bezpieczne dla społeczeństwa niż jakakolwiek możliwa agresja ze strony przypadkowych, niezorganizowanych tak systemowo przestępców?
Ludzie naturalnie dążą do posiadania władzy – twierdzą jednak sceptycy – i zawsze znajdzie się ktoś, kto ją społeczeństwu narzuci. Jeśli już ktoś zgadza się z tym, że rząd jest niszczącym społeczeństwo nowotworem, to zazwyczaj dodaje, że w dłuższej perspektywie z rządu nie da się po prostu na trwałe zrezygnować.
Rozumiem, że niektórzy mogą uważać, iż ludzie są ze swej natury żadni władzy i brutalni w niemoralnym dążeniu do niej, jednak przyznaję, że nie do końca jestem w stanie uchwycić logikę rządowej propagandy opartej na tym założeniu. Jeśli naprawdę jesteśmy aż tacy źli, to dlaczego całą naszą broń złożyliśmy w rękach garstki z nas, a sami postanowiliśmy zaufać, że ci szczególni, bo rządowi ludzie, będą zachowywać się bardziej racjonalnie, niż przeciętni ludzie, którym podobno nie można ufać?
Równocześnie jeśli uważamy, że akurat oni są odpowiedzialni i racjonalni, to dlaczego reszta z nas taka już nie jest? Śmiem wątpić, że jakiekolwiek abstrakcyjne ograniczenia są w stanie powstrzymać polityków i urzędników, którym powierzyliśmy także władzę kontrolowania siebie samych. A jeśli oni tak szerokiej władzy kontrolnej nie powinni posiadać, to kto powinien kontrolować kontrolujących? Amerykański system „checks and balances", który dawniej uważany był za ideał ograniczenia władzy, dziś chwieje się w posadach. Swej roli nie spełniły ani tradycyjne prawa, ani spisane konstytucje.
Ciekawie ten dylemat ujął filozof Crispin Sartwell: „aby leczyć ludzi z egoizmu i naturalnej dla nich przemocy, zdecydowaliśmy się uzbroić niektórych z nich we władzę prawdziwie absolutną, aby mogli kontrolować, powstrzymywać i więzić tych, których tylko chcą". Tak, to brzmi rozsądnie...
—not. Michał Płociński
Prof. Gerard Casey – filozof, prawnik, członek Królewskiego Instytutu Filozofii w Londynie, wykładowca National University of Ireland w Dublinie i Maryvale Institute w Birmingham