Magdalena Środa może być z siebie dumna. Dołączyła do zacnego grona umysłów akademickich, którym przyszło się zderzyć z kontrkulturowymi akcjami bezpośrednimi – mniejsza o to, czy organizowanymi przez lewaków czy prawaków. Spośród poprzedników profesor Środy warto wymienić chociażby Theodora Adorno. Ten czołowy filozof szkoły frankfurckiej, klasyk tak zwanej teorii krytycznej, został na jednym ze swoich wykładów zwyczajnie sterroryzowany (o czym możemy przeczytać chociażby w poprzednim wydaniu kwartalnika „Kronos").
Był gorący rok 1969, kiedy na Zachodzie trwała rewolta dzieci przeciwko rodzicom oskarżanym przez nie o to, że stoją na straży społeczeństwa represyjnego. To tacy myśliciele jak Adorno dostarczali zbuntowanej młodzieży aparatu pojęciowego, przy pomocy którego mogła ona interpretować rzeczywistość na nowo i formułować swoje rewolucyjne postulaty. Mowa w nich była o przezwyciężaniu pozostałości faszyzmu, objawiających się w tradycyjnym, patriarchalnym modelu rodziny, dyscyplinie szkolnej, mieszczańskim konsumpcjonizmie i – zwłaszcza – tabu nałożonym na sferę seksualności.
Tymczasem 22 kwietnia w auli Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Frankfurckiego miał się odbyć wykład Theodora Adorno z cyklu „Wprowadzenie do myślenia dialektycznego". Tuż po jego rozpoczęciu, w obecności około tysiąca słuchaczy, dwóch młodych mężczyzn zażądało głośno od wykładowcy, aby się pokajał za swoją współpracę z organami państwa w sprawie usunięcia z gmachu Instytutu Badań Społecznych strajkujących studentów i postawienia przed sądem ich przywódcy Hansa-Jürgena Krahla, który został skazany na trzy miesiące więzienia. Adorno się nie ugiął. Dał słuchaczom pięć minut na podjęcie decyzji, czy chcą kontynuacji wykładu. Wtedy rozegrała się scena, która przeszła do historii pod nazwą „Akcja biust". Wokół katedry pojawiły się trzy młode dziewczyny w skórzanych kurtkach, rozsypujące płatki róż i tulipanów, wykonujące wyzywające gesty – coś w rodzaju erotycznej pantomimy. W pewnym momencie obnażyły one swoje piersi i podeszły bliżej Adorna. Ten skonsternowany chwycił kapelusz i płaszcz, i zasłaniając się teczką, uciekł z sali.
W porównaniu z tamtym wydarzeniem Magdalena Środa miała naprawdę lekką przeprawę. Nawet się nie zetknęła bezpośrednio ze swoimi potencjalnymi oprawcami. Oni z kolei przypomnieli nam starą obserwację Karola Marksa: historia powtarza się jako farsa. Po rozwścieczonych spadkobiercach międzywojennej endecji (bo za nich się ci ludzie podają) można się było spodziewać tego, że przyjdą z kijami bejsbolowymi i skutecznie zastraszą jajogłowe towarzystwo. Wcześniej władze Uniwersytetu Warszawskiego, pod naciskiem środowisk lewicowych, nie zgodziły się na to, aby w jego murach sympatycy Ruchu Narodowego debatowali nad perspektywami tej formacji. Tymczasem w holu przed aulą, w której odbywał się wykład profesor Środy pod nadętym tytułem „Moralność życia publicznego", doszło zaledwie do przepychanek i niewinnego happeningu. Grupa młodych osób wyposażona w maski i ulotki puszczała muzykę i tańczyła. Może to i głupawa forma protestu, ale kojarzenie jej z przemocą polityczną rodem z lat 30. ubiegłego wieku to po prostu demagogia.
Znamienna była natomiast reakcja Magdaleny Środy, która na portalu „Krytyki Politycznej" wypowiedziała się o „agresywnej wrzeszczącej grupie z maskami na twarzach" następująco: „oni twierdzili, że są »narodowcami«, a jednocześnie na twarzach mieli maski małp, co w zupełnie niezamierzony sposób jest symbolem ich ideologii, takiego zniekształconego, prymitywnego naturalizmu i plemienności". Takie zadzieranie nosa stanowi chyba klucz do zrozumienia klęski projektu oświeceniowego, którego profesor Środa pozostaje niezłomną orędowniczką.