Można powiedzieć, że Hitlerowi i Stalinowi w pewnym sensie udało się wygrać – pisał w ubiegłym roku w „Uważam Rze Historia" profesor Timothy Snyder. – Upamiętniamy wprawdzie ofiary, ale ich liczba nas obezwładnia, nie umiemy ich sobie nawet należycie wyobrazić. Dlatego uważam, że przed historykami stoi ważne zadanie formowania ludzkiej pamięci. Najważniejszym punktem tego zadania jest zamiana suchych statystyk na powrót w ludzi. Różnica między liczbami 682 690 i 682 691 jest wszak równie ważna co różnica między zero a jeden. Wszystkie wielkie liczby składają się z bardzo wielu małych, a w ostatecznym rozrachunku z jednostek. Te jednostki natomiast nie są przyporządkowane jakiemuś kolejnemu typowemu Żydowi, Polakowi, Ukraińcowi czy Rosjaninowi, tylko konkretnemu, jedynemu w swoim rodzaju człowiekowi. Sowietom i Niemcom bardzo sprawnie udało się sprowadzić ludzi do liczb, a nam niestety nie za dobrze idzie odwracanie tego procesu".
W Polsce odwracanie tego procesu idzie rzeczywiście nie za dobrze. Są dwa programy, które mają na celu upamiętnienie wszystkich ofiar okupacji: „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką" i „Indeks represjonowanych", w którym gromadzone są biogramy ludzi zamordowanych i prześladowanych przez Sowietów. Gdyby były odpowiednio finansowane, dziś mielibyśmy już prawdopodobnie dane większości polskich ofiar dwóch totalitaryzmów. Problem w tym, że oba cierpią na chroniczny brak pieniędzy. W efekcie po niemal siedemdziesięciu latach od zakończenia wojny większość ofiar tych represji nadal pozostaje anonimowa. Szacuje się, że w czasie drugiej wojny światowej bezpośrednim represjom podlegało co najmniej 12 milionów obywateli polskich, około miliona po stronie sowieckiej i około 11 milionów po stronie niemieckiej. Wiele rodzin wciąż szuka informacji na temat swoich bliskich, a badacze drugiej wojny światowej natykają się na problem braku danych.
Indeks naszych zmarłych
To, że znamy biogramy części ludzi represjonowanych przez Sowietów, można zawdzięczać głównie oddolnej, społecznej działalności Ośrodka Fundacji Karta, a także rosyjskiemu Stowarzyszeniu Memoriał. Prace nad „Indeksem represjonowanych" podjęła już pod koniec lat 80. Fundacja Archiwum Wschodnie, którą kilka lat później połączono z Kartą. – To od początku była inicjatywa społeczna. Zbieraniem ankiet, relacji i wszelkiego rodzaju zapisów zajmowali się wolontariusze – mówi „Rz" Anna Dzienkiewicz, redaktor „Indeksu represjonowanych". – W pierwszym okresie byli to głównie ludzie starsi, często pomagały nam panie na emeryturze, dopiero w następnych latach w prace zaangażowała się młodzież – dodaje.
W 1991 roku do prac włączyło się Stowarzyszenie Memoriał. – W latach 90. zaczęły napływać do nas z Polski prośby o pomoc przy zdobywaniu różnych dokumentów, informacji o zaginionych albo zaświadczeń o tym, że ktoś był represjonowany – mówi „Rz" Aleksander Gurjanow z Memoriału. – Pomagaliśmy tym ludziom, rozeznaliśmy się w tym, jak pozyskiwać informacje. Kiedy Karta zaproponowała nam stałą współpracę, wiedzieliśmy już, jak skutecznie działać – dodaje. O tym, jak cenna jest pomoc kilku mówiących po polsku pracowników Memoriału, może świadczyć fakt, że gdy swoją wersję „Indeksu represjonowanych" próbowali stworzyć Czesi, ich projekt ugrzązł w miejscu, bo nie znaleźli w Rosji odpowiednich współpracowników.
Efektem pracy Karty i Memoriału jest ogromna baza biogramów publikowana w postaci drukowanych tomów, a od kilku lat dostępna również w Internecie. Można w niej sprawdzić losy ludzi deportowanych, uwięzionych, internowanych lub zamordowanych przez sowieckie władze. Jak w praktyce wygląda przywracanie pamięci o ofiarach zbrodni? Dość sięgnąć po nazwisko pierwsze z brzegu: możemy się dowiedzieć, że niejaki Franciszek Ban, syn Leona urodzony w 1906 roku, został 24 marca 1940 roku aresztowany we Lwowie, skazany przez Lwowski Sąd Obwodowy na karę śmierci i zabity w marcu 1941 roku.
Podobnych biogramów jest w bazie ponad 300 tysięcy. Właśnie ukazał się XXI tom „Indeksu": „Zabici w Katyniu", który będzie przetłumaczony na rosyjski. – Chcemy edukować rosyjskie społeczeństwo, bo największym problemem jest u nas zupełna nieznajomość historii zbrodni katyńskiej – mówi Gurjanow. – Dlatego rosyjskie wydanie chcemy uzupełnić o zdjęcia zamordowanych oficerów. Karta przez większość czasu borykała się z problemami. – Już w latach 90. chcieliśmy przekazać projekt instytucjom państwa polskiego – mówi „Rz" Zbigniew Gluza, prezes Karty. – Wydawało się, że skoro jest ono już demokratyczne, to musi istnieć jakaś struktura państwowa, która go od nas przejmie. Okazało się, że nikt nie był tym zainteresowany. Cała scena polityczna odcinała się wówczas od historii, wszystkie partie uznawały, że nasz projekt to zawracanie głowy. Zostaliśmy sami.