Nie stać nas na pamięć

Upamiętnianie ofiar okupacji idzie powoli. Instytucjom, które podjęły się tego zadania, wciąż brakuje pieniędzy.

Publikacja: 15.06.2013 01:01

Nie stać nas na pamięć

Foto: Forum

Można powiedzieć, że  Hitlerowi i Stalinowi w pewnym sensie udało się wygrać – pisał w ubiegłym roku w „Uważam Rze Historia" profesor Timothy Snyder. – Upamiętniamy wprawdzie ofiary, ale ich liczba nas obezwładnia, nie umiemy ich sobie nawet należycie wyobrazić. Dlatego uważam, że przed historykami stoi ważne zadanie formowania ludzkiej pamięci. Najważniejszym punktem tego zadania jest zamiana suchych statystyk na powrót w ludzi. Różnica między liczbami 682 690 i 682 691 jest wszak równie ważna co różnica między zero a jeden. Wszystkie wielkie liczby składają się z bardzo wielu małych, a w ostatecznym rozrachunku z jednostek. Te jednostki natomiast nie są przyporządkowane jakiemuś kolejnemu typowemu Żydowi, Polakowi, Ukraińcowi czy Rosjaninowi, tylko konkretnemu, jedynemu w swoim rodzaju człowiekowi. Sowietom i Niemcom bardzo sprawnie udało się sprowadzić ludzi do liczb, a nam niestety nie za dobrze idzie odwracanie tego procesu".

W Polsce odwracanie tego procesu idzie rzeczywiście nie za dobrze. Są dwa programy, które mają na celu upamiętnienie wszystkich ofiar okupacji: „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką" i „Indeks represjonowanych", w którym gromadzone są biogramy ludzi zamordowanych i prześladowanych przez Sowietów. Gdyby były odpowiednio finansowane, dziś mielibyśmy już prawdopodobnie dane większości polskich ofiar dwóch totalitaryzmów. Problem w tym, że oba cierpią na chroniczny brak pieniędzy. W efekcie po niemal siedemdziesięciu latach od zakończenia wojny większość ofiar tych represji nadal pozostaje anonimowa. Szacuje się, że w czasie drugiej wojny światowej bezpośrednim represjom podlegało co najmniej 12 milionów obywateli polskich, około miliona po stronie sowieckiej i około 11 milionów po stronie niemieckiej. Wiele rodzin wciąż szuka informacji na temat swoich bliskich, a badacze drugiej wojny światowej natykają się na problem braku danych.

Indeks naszych zmarłych

To, że znamy biogramy części ludzi represjonowanych przez Sowietów, można zawdzięczać głównie oddolnej, społecznej działalności Ośrodka Fundacji Karta, a także rosyjskiemu Stowarzyszeniu Memoriał. Prace nad „Indeksem represjonowanych" podjęła już pod koniec lat 80. Fundacja Archiwum Wschodnie, którą kilka lat później połączono z Kartą. – To od początku była inicjatywa społeczna. Zbieraniem ankiet, relacji i wszelkiego rodzaju zapisów zajmowali się wolontariusze – mówi „Rz" Anna Dzienkiewicz, redaktor „Indeksu represjonowanych". – W pierwszym okresie byli to głównie ludzie starsi, często pomagały nam panie na emeryturze, dopiero w następnych latach w prace zaangażowała się młodzież – dodaje.

W 1991 roku do prac włączyło się Stowarzyszenie Memoriał. – W latach 90. zaczęły napływać do nas z Polski prośby o pomoc przy zdobywaniu różnych dokumentów, informacji o zaginionych albo zaświadczeń o tym, że ktoś był represjonowany – mówi „Rz" Aleksander Gurjanow z Memoriału. – Pomagaliśmy tym ludziom, rozeznaliśmy się w tym, jak pozyskiwać informacje. Kiedy Karta zaproponowała nam stałą współpracę, wiedzieliśmy już, jak skutecznie działać – dodaje. O tym, jak cenna jest pomoc kilku mówiących po polsku pracowników Memoriału, może świadczyć fakt, że gdy swoją wersję „Indeksu represjonowanych" próbowali stworzyć Czesi, ich projekt ugrzązł w miejscu, bo nie znaleźli w Rosji odpowiednich współpracowników.

Efektem pracy Karty i Memoriału jest ogromna baza biogramów publikowana w postaci drukowanych tomów, a od kilku lat dostępna również w Internecie. Można w niej sprawdzić losy ludzi deportowanych, uwięzionych, internowanych lub zamordowanych przez sowieckie władze. Jak w praktyce wygląda przywracanie pamięci o ofiarach zbrodni? Dość sięgnąć po nazwisko pierwsze z brzegu: możemy się dowiedzieć, że niejaki Franciszek Ban, syn Leona urodzony w 1906 roku, został 24 marca 1940 roku aresztowany we Lwowie, skazany przez Lwowski Sąd Obwodowy na karę śmierci i zabity w marcu 1941 roku.

Podobnych biogramów jest w bazie ponad 300 tysięcy. Właśnie ukazał się XXI tom „Indeksu": „Zabici w Katyniu", który będzie przetłumaczony na rosyjski. – Chcemy edukować rosyjskie społeczeństwo, bo największym problemem jest u nas zupełna nieznajomość historii zbrodni katyńskiej – mówi Gurjanow. – Dlatego rosyjskie wydanie chcemy uzupełnić o zdjęcia zamordowanych oficerów. Karta przez większość czasu borykała się z problemami. – Już w latach 90. chcieliśmy przekazać projekt instytucjom państwa polskiego – mówi „Rz" Zbigniew Gluza, prezes Karty. – Wydawało się, że skoro jest ono już demokratyczne, to musi istnieć jakaś struktura państwowa, która go od nas przejmie. Okazało się, że nikt nie był tym zainteresowany. Cała scena polityczna odcinała się wówczas od historii, wszystkie partie uznawały, że nasz projekt to zawracanie głowy. Zostaliśmy sami.

Kłopoty Karty

Mimo że Karcie udało się dotychczas udokumentować losy jednej trzeciej osób represjonowanych przez Sowietów, „Zabici w Katyniu" będą ostatnim wydanym przez Fundację tomem „Indeksu". Od lat piętrzyły się problemy z finansowaniem projektu. Z udzielania wsparcia wycofała się najpierw Fundacja na rzecz Nauki Polskiej, a później Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. IPN nie mógł łożyć na „Indeks" wystarczających środków, bo nie pozwalała mu na to nieznowelizowana ustawa. – Już od trzech lat mieliśmy poważne problemy z utrzymaniem programu – mówi Gluza. – Żeby go kontynuować, musielibyśmy zadłużyć Fundację ponad jej możliwości – dodaje. Na początku maja Karta przekazała prowadzenie „Indeksu" IPN. „Instytut przejmuje od Ośrodka podjęte przed laty zobowiązanie, że los każdego z prześladowanych, o ile to tylko okaże się możliwe, Rzeczpospolita przedstawi imiennie, w ten sposób zapisując go w historii" – napisali we wspólnym oświadczeniu Gluza i prezes IPN Łukasz Kamiński.

W Karcie panuje jednak niepewność co do przyszłości „Indeksu", bo IPN nie ma specjalistów od okupacji sowieckiej. Instytut nie dysponuje też na razie wolnymi etatami, a Karta musiała zwolnić doświadczonych pracowników, którzy od wielu lat pracowali nad „Indeksem". O to, by IPN jak najszybciej podjął nad nim prace, apelowała ostatnio prezes Federacji Rodzin Katyńskich Izabella Sariusz-Skąpska. – Potrzebujemy czasu, by wypracować metody dalszego prowadzenia projektu – mówi „Rz" rzecznik IPN Andrzej Arseniuk. – W czerwcu podamy informację na temat jego dalszych losów – zapewnia. Przejęcie projektu przez Instytut może usprawnić pracę nad „Indeksem", bo IPN jako instytucja państwowa będzie mógł skuteczniej pozyskiwać materiały w Rosji. – W drugiej połowie lat 90. uzyskaliśmy szeroki dostęp do rosyjskich archiwów – tłumaczy Gluza. – Jednak w XXI wieku przestano udzielać nam dostępu do kolejnych zasobów i obecnie Memoriał, który zdobywał dla nas materiały, ma problemy z uzyskaniem jakichkolwiek nowych dokumentów. Być może IPN jako instytucja państwowa będzie miał większą siłę przebicia.

Z problemami boryka się również bliźniaczy projekt prowadzony początkowo przez Kartę, a obecnie przejęty przez Fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką". Baza danych udostępnia obecnie trzy i pół miliona represjonowanych i zabitych przez Niemców biogramów obywateli polskich, które podobnie jak w przypadku „Indeksu represjonowanych" dostępne są w Internecie. – Początkowo pozyskiwanie informacji szło sprawnie, bo spis był kompilowany z materiałów zgromadzonych już w innych archiwach i bazach, a o nasz projekt bardzo dbał minister Tomasz Merta – mówi „Rz" przewodniczący Zarządu Fundacji Dariusz Pawłoś. – Jednak później Ministerstwo Kultury przestało go regularnie wspierać, a teraz, gdy gromadzenie informacji wymaga opłacania żmudnych kwerend i dostępu do materiałów, środki z IPN nie pozwalają nam pracować na pełnych obrotach – tłumaczy.

Każda minuta egzekucji

Dwa lata temu program o mało nie został przerwany z braku środków. Ostatecznie wówczas udało się uzyskać pieniądze z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i prace trwały. Po utracie dotacji prace idą jednak powoli, a luki w biogramach wciąż są ogromne. Do dziś znamy na przykład tylko około połowy nazwisk Polaków zamordowanych w podwarszawskich Palmirach w ramach wymierzonej w inteligencję niemieckiej Akcji AB. Dla porównania we Francji istnieje baza danych osobowych wszystkich spośród około tysiąca Francuzów zamordowanych przez Niemców w Mont Valerien pod Paryżem. Badania były tak szczegółowe, że znany jest nawet co do minuty czas każdej egzekucji. – W Polsce oczywiście sprawa jest trudniejsza, bo ginęło dużo więcej ludzi, a Niemcy często mordowali całe społeczności, na przykład Żydów – mówi Pawłoś. – Dlatego stworzenie bazy danych wymaga ogromu pracy i dużych nakładów finansowych – dodaje. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie odpowiedziało na pytania „Rz" w sprawie finansowania badań.

Zbigniew Gluza zaproponował niedawno, by IPN połączył „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką" z „Indeksem represjonowanych" i stworzył tym samym wielkie biuro poszukiwawcze dla rodzin ofiar okupacji i historyków. Ułatwiłoby to pracę nad bazą biogramów, gdyż w czasie wojny wiele osób przekraczało granicę stref okupacyjnych i śledzenie ich losów jest utrudnione. Przychylny temu pomysłowi jest Dariusz Pawłoś z Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Pozostaje tylko przekonać IPN, który nie ma na razie takich planów.

– Tak naprawdę najważniejsze jest teraz, żeby jak najszybciej gromadzić dane na temat ofiar okupacji – mówi Pawłoś. – Ich rodziny i dzieci, które wciąż szukają informacji o rodzicach, to już często ludzie w podeszłym wieku, dla nich kluczowy może być każdy rok opóźnienia.

Można powiedzieć, że  Hitlerowi i Stalinowi w pewnym sensie udało się wygrać – pisał w ubiegłym roku w „Uważam Rze Historia" profesor Timothy Snyder. – Upamiętniamy wprawdzie ofiary, ale ich liczba nas obezwładnia, nie umiemy ich sobie nawet należycie wyobrazić. Dlatego uważam, że przed historykami stoi ważne zadanie formowania ludzkiej pamięci. Najważniejszym punktem tego zadania jest zamiana suchych statystyk na powrót w ludzi. Różnica między liczbami 682 690 i 682 691 jest wszak równie ważna co różnica między zero a jeden. Wszystkie wielkie liczby składają się z bardzo wielu małych, a w ostatecznym rozrachunku z jednostek. Te jednostki natomiast nie są przyporządkowane jakiemuś kolejnemu typowemu Żydowi, Polakowi, Ukraińcowi czy Rosjaninowi, tylko konkretnemu, jedynemu w swoim rodzaju człowiekowi. Sowietom i Niemcom bardzo sprawnie udało się sprowadzić ludzi do liczb, a nam niestety nie za dobrze idzie odwracanie tego procesu".

W Polsce odwracanie tego procesu idzie rzeczywiście nie za dobrze. Są dwa programy, które mają na celu upamiętnienie wszystkich ofiar okupacji: „Straty osobowe i ofiary represji pod okupacją niemiecką" i „Indeks represjonowanych", w którym gromadzone są biogramy ludzi zamordowanych i prześladowanych przez Sowietów. Gdyby były odpowiednio finansowane, dziś mielibyśmy już prawdopodobnie dane większości polskich ofiar dwóch totalitaryzmów. Problem w tym, że oba cierpią na chroniczny brak pieniędzy. W efekcie po niemal siedemdziesięciu latach od zakończenia wojny większość ofiar tych represji nadal pozostaje anonimowa. Szacuje się, że w czasie drugiej wojny światowej bezpośrednim represjom podlegało co najmniej 12 milionów obywateli polskich, około miliona po stronie sowieckiej i około 11 milionów po stronie niemieckiej. Wiele rodzin wciąż szuka informacji na temat swoich bliskich, a badacze drugiej wojny światowej natykają się na problem braku danych.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał