Gdyby zwolennicy politycznej poprawności naprawdę chcieli walczyć z językowym wykluczeniem, gdyby próbowali wojować o godność tych, których w polszczyźnie najbardziej się piętnuje, ująć powinni się nie tylko i nie przede wszystkim za homoseksualistami, mniejszościami etnicznymi oraz kobietami. Nie z „murzynami" i „pedałami" mamy w języku potocznym największy problem. A już na pewno nie z kobietami, bo domaganie się żeńskich końcówek w nazwach zawodów prowadzi do karykatury, czyli „ministry", równouprawnienie na siłę zaś do urlopu „tacierzyńskiego", który zasługuje na tytuł leksykalnego potworka dekady.
Pop na ludowo
Najwięcej określeń negatywnych dotyczy wsi. „Nie róbmy wiochy", czyli zachowujmy się na poziomie; „wieśniak" (ewentualnie „wsiok"), czyli człowiek niepotrafiący się odnaleźć w otoczeniu ludzi kulturalnych; „słoma z butów", która wystaje ponoć na salonach ludziom chłopskiego pochodzenia; „chłopska pazerność" cechująca podobno mieszkańców wsi i polityków PSL.
W sumie i tak zrobiliśmy pewien postęp, bo słowo „chamy", którym piętnowano chłopów (podobnie jak pogardliwe „chłopki") jeszcze w pierwszej połowie XX wieku, na szczęście wyszło z użycia, choć mamy wciąż relikty przeszłości w postaci warszawskich „chamów z Grójca", czyli pogardliwego określenie przybyszów z Mazowsza, w mediach nazywanych dziś „słoikami". Zastanawia jednak liczba używanych, wciąż odnoszących się do wsi, określeń dotyczących złego gustu. Choćby „wieśniackie" czy „odpustowe", odpust parafialny był przecież największym świętem w życiu wsi i okazją, by się elegancko ubrać. Cepelia, gdzie sprzedawano wartościową sztukę ludową, to symbol taniej podróbki. Ba, nawet zbliżające się „dożynki", całkiem zdawałoby się neutralne, są uznawane za obciachowe jako święto, gdzie – wedle powiedzenia – „wieś tańczy i śpiewa". No bo przecież, kiedy „wieś tańczy i śpiewa", człowiek z miasta, wykształcony, na poziomie, inteligent, należący do klasy średniej może się tylko uśmiać.
Postawmy jednak, zupełnie na serio, pytanie, co się dzieje, kiedy naprawdę „polska wieś tańczy i śpiewa"? Jaki może być rezultat? Czy nie taki np. jak „Koko Euro spoko" wiejskiego zespołu Jarzębina z Lubelszczyzny, które zostało hymnem największej polskiej imprezy ostatnich lat, Euro 2012? I to vox populi, czyli głosowanie telewidzów, a nie żadne tajemnicze gremium o tym zdecydowało. Ba, każdy chyba przyzna, że piosenka jest jedną z pamiątek po tym wydarzeniu, podobnie jak stadiony, z którymi nie bardzo wiadomo, co począć. „Koko Euro spoko" nazywano w mediach karykaturą piosenki ludowej, dowodem na zły gust muzyczny Polaków, obciachem. „Wiochą" nie nazwano utworu tylko dlatego, że nie wypada.
Tymczasem to, że piosenka wciąż jest rozpoznawana przez większość Polaków i grana na weselach, dowodzi, że wybór był trafny, bo przecież przebój popowy jest po to, żeby wpadał w ucho i ludzie chcieli się przy nim bawić. O produkcjach współczesnych gwiazd naszego show-biznesu rzadko daje się to powiedzieć. Konia z rzędem temu, kto zna np. jakiś utwór Dody, uchodzącej wciąż za polski numer 1. A „Koko Euro spoko" doczekało się dziesiątków przeróbek w sieci i milionów odtworzeń. To skąd ta krytyka? Czyżby ze swoistej schizofrenii, w której żyjemy? Może chodzi o to, że piosenka Jarzębiny zaśpiewana na ludową nutę z jednej strony podoba się Polakom, a z drugiej przypomina im o czymś, o czym chcieliby zapomnieć – to znaczy o wiejskich korzeniach? Trafia w nasz gust, bo odwołuje się do rytmów i melodii, które mamy wręcz zapisane w genach. Podoba się mimo woli, wbrew rozumowi, tak jak muzyka disco polo, często nazywana „wiochą", słusznie kojarzona z wiejskimi weselami, z których estetyczną inspirację czerpały gwiazdy tego nurtu (i często na takich imprezach zaczynały kariery, przykładem choćby Bayer Full).
Zresztą może dziś bliższe prawdy byłoby powiedzenie, że disco polo, które przeżywa kolejny renesans (czego dowodem sukcesy Polo TV i radia Plus), znajduje się gdzieś w pół drogi między wsią i miastem, niczym „nie miejska, nie wiejska zabawa podmiejska" z piosenki Piotra Szczepanika. A podoba nam się, bo w sumie niemal wszyscy przeszliśmy tę drogę bądź mamy ją jeszcze przed sobą. Znajdą się pewnie i tacy, którzy powiedzą, że disco polo to muzyka popularna tylko w pewnych enklawach i wcale nie odzwierciedla przeciętnego gustu Polaków.