Cywilizacyjna energia Sarmatów

Szlachecko-inteligencki etos kulturowy zakładał nieustanną przewagę czynnika duchowego nad materialnym; pewną szkołę cnót, wśród których wcale nie na ostatnim miejscu umieścić należałoby cnotę rozwagi, ale i cnoty rycerskie.

Publikacja: 08.11.2013 00:01

Cywilizacyjna energia Sarmatów

Foto: Muzeum Literatury/East News

Red

Jedna z sesji znanego festiwalu literackiego w Krakowie. Pewien panelista rozważa zagadnienie polskiej tradycji kulturowej. Mówi o znaczeniu Henryka Sienkiewicza dla niej. O znaczeniu tak pojmowanej tradycji dla współczesnej tożsamości Polaków. Kiedy do debaty włącza się sala, szybko pojawiają się głosy – nie jeden, kilka – że Sienkiewicz i owszem to tradycja, ale raczej tradycja wykluczenia. Wykluczania, której symbolem było wbijanie na pal.

Czytam pewną znaną i modną pracę o ciele króla. Mam jakieś spotkanie na temat księdza Piotra Skargi. Zwykle słyszę podobne pytania, bo od pewnego czasu w debacie o naszej przeszłości ten ton pojawia się coraz częściej; głos, który mówi o tradycji wykluczonych, wyrzucanych poza nawias tradycyjnej polskiej kultury. Ale już nie zawsze i niekoniecznie są to kobiety; nie zawsze mniejszości etniczne czy religijne (te ostatnie wrzuca się nieustannie do debaty, która ma podkreślić nieobecność owych wykluczanych przez etos Sarmaty-katolika, co ma się trochę nijak do na przykład sporów politycznych przynajmniej do połowy wieku XVII).

Wydaje się albowiem, mimo – jak można byłoby sądzić – sporej atrakcyjności owych feministycznych czy też genderowych, a także i etnicznych, mniejszościowych kontekstów, że mają one (przynajmniej jak na nasze warunki kulturowe) zbyt małą atrakcyjność ideologiczną. W naszym dyskursie krytycznym są za nowe, rachityczne, nim więc okrzepną w rękach dekonstruktorów, warto udać się do znacznie silniejszego i już jednak dosyć dobrze zadomowionego w dyskursie innego narzędzia dekonstrukcji.

Od jakiegoś czasu do głosu dochodzi zagadnienie społeczne: wykluczeni to chłopi, klasa najniższa, przedmiot brutalnego wyzysku ze strony klasy posiadającej (szlachty).

Temat wykluczenia społecznego wraca w debacie szczególnie w ustach badaczy o nachyleniu marksistowskim. Niemało ich jest. Pańska, szlachecko-inteligencka kultura przez wieki sprawowała funkcję kulturowego hegemona nad poddanym jej ludem; pańska, szlachecko-inteligencka struktura kultury tłumiła wszelkie dążności emancypacyjne polskiego ludu.

Rozprawa ze szlachetczyzną

Jasne jest, czemu wykluczenie społeczne to wygodne i poręczne narzędzie nowego typu dekonstrukcji: ma najdłuższe trwanie w naszej tradycji krytycznej, przynajmniej od lat 40. czy 50. ubiegłego stulecia, kiedy rozprawiano się – także fizycznie – ze „szlachetczyzną", właściwie wszak dokonując zabiegu „dekonstrukcji" tradycyjnej kultury polskiej, która od kilkuset lat była kulturą szlachecką, a potem inteligencką, a także chłopską.

Szlachecko-inteligencki etos kulturowy polski zakładał (na poziomie przynajmniej werbalnym, ale kultura jest, czy raczej winna być, traktowana jako pewien wzorzec norm, a nie matryca opisu zachowań od owych norm odbiegających) nieustanną przewagę czynnika duchowego czy intelektualnego nad materialnym; pewną szkołę cnót, wśród których wcale nie na ostatnim miejscu umieścić należałoby cnotę rozwagi, ale i cnoty rycerskie; inteligent wyposażony dodatkowo jest jeszcze w zmysł ironii, sceptycyzmu i krytycznego stosunku do własnej tradycji kulturowej.

Warto zwrócić uwagę, iż etos ten mieścił w sobie tak samo zagadnienia obywatelskości, powinności wobec wspólnoty politycznej, kwestie patriotyzmu – cały zespół zagadnień związanych z obowiązkami i zadaniami obywatela. Lecz przede wszystkim opierał się na pewnej odziedziczonej, przejętej – być może jeszcze od czasów antycznych – praktyce aspiracji: kult wzorów, obowiązywalność autorytetów, od „Pana Tadeusza" do uwag starszych pań pod adresem wnuczek czy wnuczków odnośnie do stosowności takiego bądź innego zachowania.

Prowadzona w latach walki o kulturę kampania miała na celu zdezawuowanie owej skomplikowanej sieci powiązań etyczno-polityczno-wychowawczych. Dokonywana w imię walki o sprawiedliwość społeczną (choć wtedy nie używano jeszcze nowoczesnej, z dzisiejszej perspektywy nomenklatury „wykluczenia") przecież nie sprawiedliwość społeczną miała na celu, ale zdobycie hegemonii, retorycznie ubranej w szaty sprawiedliwości. Hegemonia ta była jednak z zasady imperialna – rozprawa wszak z kulturą tradycyjną (szlachecko-inteligencką, ale i chłopską) miała na celu utrzymanie sowieckiej sfery wpływów nad Polską jako krajem zdobytym po 1945 roku.

Kult nowej wiejskości

Wracając jednak do czasów współczesnych, zwrócenie się lewicowych, marksistowskich kulturoznaw/czyń/ców i socjolo/żek/gów w stronę dobrze rozbudowanego i terminologicznie dobrze wyposażonego „narzędzia dekonstrukcji" niesie za sobą pewne konsekwencje w postaci pytania o cel współczesnej wersji ideologicznego frontu.

Moja odpowiedź (nazwijmy ją hipotezą roboczą) jest następująca: lewicowi czy lewicujący badacze kultury (i ich niekończące się klony w sferze nadbudowy) lansują wydawałoby się dwie sprzeczne tendencje: w jednej do głosu dochodzi metodologia dekonstrukcji wykluczeń (opresyjna kultura szlachecka), druga zdecydowanie opisuje kulturę współczesną polską w kategoriach kultury wiejskiej. Mówi się w kółko, że owa kultura wiejska zdominowała współczesną kulturę polską; że jest z nią właściwie tożsama.

Czym się ona charakteryzuje? Tu zwykle do głosu dochodzą socjolożki/gowie, którzy głoszą tezę, iż po wojnie nastąpiła inwazja wsi na miasto, iż większość nas pochodzi ze wsi. Ale nie jest to wieś tradycyjna: tę wszak w latach 40. czy 50. traktowano jako kułactwo i ówczesnymi metodami „dekonstruowano" podobnie jak kulturę inteligencko-szlachecką. Na ich miejsce wprowadzono model „człowieka sowieckiego" czy „wykształciucha" – model był iście dorobkiewiczowski, behawioralny, bezwzględny, nakierowany na karierę, a przede wszystkim „wyzwolony" z wiążących więzów kultury tradycyjnej.

Mamy więc dzisiaj taką sytuację: jesteśmy wprost bombardowani informacjami, iż nasza tożsamość polska jest tożsamością wiejską, w jej wydaniu dorobkiewiczowskim. Nie używa się, broń Boże!, pojęcia człowieka sowieckiego, ale stosuje narzędzia socjologicznego opisu, który wszak jest opisem bezstronnym, naukowym, empirycznym. Opis jednak ten stanowiący dla socjolożek czy socjologów oczywistą prawdę o polskiej kulturze jest właściwie podpisem pod aktem założycielskim nowego społeczeństwa skonstruowanego w myśl reguł i zasad sowieckiego i postsowieckiego hegemona.

Jednak, iż jest to opis być może trochę mało „opisowy", „empiryczny" czy „naukowy", jednocześnie zatem prowadzi się nieco histeryczną walkę z przeżytkami kultury szlachecko-inteligenckiej zarówno na odcinku historycznym (Sienkiewicz jako przedstawiciel tej kultury z właściwą sobie arogancją wsadzał na pal chłopów; podobnie alienował chłopów Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu" – należy rozważyć, czy wolno mu się znaleźć w spisie lektur), jak i na odcinku współczesnym: retoryczna taktyka „stygmatyzowania" (staruszki od ojca Rydzyka czy lud smoleński) czy „przypisywania do społecznie nieakceptowanych pojęć"  (narodowcy, nacjonaliści – pewnie antysemici jawni bądź ukryci). Walkę tę prowadzi się, jak sądzę, dlatego, iż dosyć wątpliwa jest, bo wciąż falsyfikowana ludzkimi egzystencjalnymi postawami, teza o owej „wiejskiej w jej wydaniu sowieckim czy postsowieckim" naturze współczesnej kultury polskiej.

Dzika i prymitywna polskość

Co przynosi taka taktyka postępowania? Ma, jak sądzę, kilka wymiarów. Z jednej strony walor „wyzwalający".

Przedstawiciel albowiem współczesnej polskiej inteligencji lewicowej lub wprost marksistowskiej (lub aspirujący do przynależności do niej „wykształciuch") musi w sposób naturalny pozwolić sobie na odpuszczenie „polskiej kultury jako kultury wiejskiej, w jej wydaniu behawioralnym, dorobkiewiczowskim. Obejrzy sobie film (koniecznie Wojtka, nie Wojciecha) Smarzowskiego „Wesele", gdzie sportretowano tę Polskę właśnie. Dojrzy, dostrzeże, jak dzika, prymitywna, niska jest ona. Jaka okrutna. Jak podatna na wszelkie możliwe niskie instynkty. Będzie więc z zapałem przyklaskiwał dziełom, które pokazują „prawdziwą" naturę owej dzikiej i prymitywnej chłopskiej, wiejskiej, a przecież jakże polskiej kultury – „Pokłosie" czy „Złote żniwa" staną się jej najbardziej odważnymi, bezkompromisowymi portretami.

Ten zatem inteligent, kiedy już uzna, iż to, co głosi na temat polskości (wszyscy jesteśmy ze wsi), ma walor naukowej, obiektywnej konstatacji, nabierze szczególnej niechęci do polskości jako do formy poniekąd dzikiej, karykaturalnej, podległej, zniekształconej, pełnej ukrytych idiosynkrazji i emocji (szczególnie wymierzonych w innych). Inteligent ten, moim zdaniem, bezzasadnie, niestety nie miejsce teraz, aby to opisywać dokładniej, przypisze się do tradycji krytycznego namysłu nad kulturą szlachecką (obecnego w polskiej debacie od XVIII wieku), utożsamianego z akademickim sceptycyzmem – jego postawa nie ma z tym szacownym stanowiskiem nic wspólnego, on raczej działaczem jest, nic nie pomoże wyciąganie na sztandary nazwisk Stanisława Brzozowskiego czy Witolda Gombrowicza! Raczej Tadeusz Kroński ze słynną frazą „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji" będzie jego synonimem czy młody Zygmunt Bauman.

Z drugiej strony ma sens „stygmatyzujący" i „wychowawczy". Trudno sobie wszak wyobrazić szlachcica czy polskiego tradycyjnego inteligenta, który pali w stodole Żydów albo chciwie okrada groby. To, delikatnie mówiąc, nieco nie mieści się w etosie inteligencko-szlacheckim. Mówię o normie postępowania (mogę sobie wyobrazić wściekłego szlachcica-inteligenta antysemitę!). Co innego w przypadku tej dzikiej, krwi żądnej, prymitywnej kultury, którą nazywamy tu wiejską (zsowietyzowaną) – takie rytualne sytuacje są całkiem na miejscu. Proszę więc, powtórzmy sobie sto razy, że kultura polska jest kulturą wiejską, od razu zrozumiemy, dlaczego mamy się od niej odwrócić plecami. I jakie ma być zadanie inteligenta: odmawia on przynależności do niej i/albo ustanawia się wobec niej w charakterze adwokata.

Trzecia kwestia więc to kwestia władzy, pozycji w dyskursie. Stygmatyzowanie kultury inteligencko-szlacheckiej, uznanie jej za anachronizm czy jej deprecjacja (była wszak to kultura, która wykluczała!) jest próbą zajęcia miejsca hegemona w refleksji nad tożsamością polską. Oczywiście, jest zarazem sprzeczne z głoszoną głośno tezą o  „wiejskości polskiej kultury". Nic nie szkodzi. Utożsamienie polskiej tożsamości kulturowej z tożsamością dzikiej, zachłannej, prymitywnej, kierującej się najdzikszymi popędami wiejskiej czerni siłą rzeczy doprowadzi do konieczności przejęcia nad nią kontroli.

Kto ma tę kontrolę sprawować? Albo inteligenci lewicowi o proweniencji marksistowskiej tego nie wiedzą i mają na myśli li tylko siebie samych, albo też są świadomi tego, że konstruowana przez nich (i powielana po wielokroć w medialnej nadbudowie) wiejska, prymitywna kultura polska potrzebuje sensownego uporządkowanego suwerena, który zarządza nią albo siłą knuta, albo zachodnioeuropejską wyższością cywilizacyjną.

Czy należy (wolno nam?) przyjąć takie narzucane rozwiązanie? Współczesne zmagania o polską tożsamość opierają się w dużej mierze na narzucaniu kategorii rozumienia celów i funkcji kultury. Z perspektywy liberalnej czy lewicowej odrzuca się kulturę rozumianą w kategoriach norm czy autorytetów. One blokują, ograniczają, stygmatyzują, wykluczają itp. Stąd wynika opisana wyżej taktyka działania (którą wolno określić, może i nieelegancko, jako postępowanie wedle zasady: jak nie kijem go, to pałką).

Kultura tradycyjna (skupię się tylko na kulturze sarmackiej, szlacheckiej) ma odmienne, sprzeczne z ową wizją kultury zasady: tu autorytet, poszanowanie (uwięzienie w) tradycji, normy grają rolę pierwszoplanową. Dlatego – niejako – z definicji jest ona przez zwolenników po nowoczesności (dla których „wszystko jest w płynie") odrzucana. Powód odrzucenia, krytyki czy dekonstrukcji (nazywajcie sobie, jak chcecie), zawsze się znajdzie (chłopi, kobiety, odmienności).

Dekonstrukcja tradycyjnych wartości

Polska kultura szlachecka mieściła się w tradycji kultury pojmowanej jako paideia, czyli edukowanie podniosłe a obywatelskie . Współczesne (ponowoczesne) rozumowanie o kulturze jest diametralnie inne.

Rodzina, patriotyzm, zadania społeczne, system cnót, wiara w nadprzyrodzony porządek, przywiązania do horyzontu lokalnego i – co chyba najważniejsze – ujmowanie bytu ludzkiego jako elementu pewnego większego porządku, który przenika życie społeczne, rodzinne, polityczne czy gospodarcze – wszystkie te wartości poddawane są dekonstrukcji. Zatem nie ma mowy o pogodzeniu stanowisk: ważne jest tylko to, jaki ton, czyje pojęcia uda się narzucić w debacie.

Trudno się z tym zgodzić, proponuję się więc zastanowić nad możliwością obrony racji kultury tradycyjnej (szlacheckiej czy sarmackiej) właśnie z perspektywy nowoczesności. Zapewne nie ma szans (i nie ma sensu bez popadania w  błąd historycznego prezentyzmu) na to, by obronić ją przed zarzutami wykluczania (kobiet, chłopów), natomiast może warto wskazać na pewne jej aspekty, których istnienie ma/może mieć znaczenie nawet dla dzisiejszej, antynormatywnej „normy" kulturowej.

Sarmacka bowiem formacja kulturowa (tylko na początek: byśmy mogli sobie o niej rozmawiać, bardzo proszę o zaprzestanie nazywania jej sarmatyzmem! Sarmatyzm jest pewną krytyczną, karykaturalną, wykrzywioną, jak w komediowej masce, formułą nakładaną na kulturę sarmacką) ma dosyć ciekawe aspekty nowoczesne.

Już zatem od Galla Anonima idąca wizja czy też mit Polaków (w różnych okresach nazwa ta obejmowała różne społeczne czy nawet – z XIX-wiecznej perspektywy – narodowe byty) jako wyrazicieli idei wolności. Gall wskazywał na „przywiązanie do wolności" naszych przodków i zarazem tłumaczył bez charakterystycznego kompleksu zapóźnienia cywilizacyjnego, że Polska nigdy nie była zdobyta przez nikogo (a miał na myśli i Rzymian, i Aleksandra Wielkiego na przykład). To jedna z zasadniczych idei, wokół których ogniskowała się postawa Polaków przez wieki – ona miała formę werbalną i polityczną ustanowioną właśnie w okresie Rzeczypospolitej. Oczywiście, jak opisywał to brytyjski historyk Quentin Skinner, była to „wolność przez liberalizm"; wyrażała się nie tylko w ideach, ale tak samo w formie instytucji politycznych Rzeczypospolitej (wolna elekcja, złota wolność, liberum veto itp.).

Poza tym idea aktywności obywatelskiej. Ostra i nieustanna w literaturze krytyka „zniewieścienia" szlachty, jej zwiększającego się partykularyzmu i klientelizmu była wynikiem właśnie owego piętnowanego wszak odchodzenia od modelu zaangażowania w sprawy publiczne: na sejmiku, na sejmie, w sądach, w obsadzaniu urzędów. Rozumowanie albowiem szlachty o res publica w kategoriach dobra wspólnego, w całym piśmiennictwie, od XV wieku idąc, zwracało uwagę na zależność sukcesu ustroju (polis) staropolskiego od aktywności obywateli. Dlatego można powiedzieć, iż odchodzenie od tego modelu aktywności politycznej, szczególnie po coraz cięższych latach po potopie szwedzkim, stawało się ważną przyczyną upadku tej politycznej struktury.

Diariusze sejmowe, diariusze sejmów konwokacyjnych czy na przykład rocznicowa lektura piśmiennictwa roku 1573  pokazują niezwykłą mądrość polityczną spierających się w różnych procesach stanów sejmujących; pełne są rozważań nad zabezpieczeniem polskich wolności; postulatów reform, egzekucji, w końcu politycznych rozwiązań zagadnień związanych z wyznawaną wiarą. Polis była w rękach obywateli.

Był to model sarmackiego patriotyzmu, który nazywał się amor patriae i spełniał się właśnie w działaniu politycznym, ale tak samo gospodarczym. Lektura świadectw epoki pozwala zapoznać się z żywiołowością czy żywością szlacheckiej aktywności na tym polu. Zapiski o nieustannych procesach, pożyczkach, wekslach, takich czy innych formach aktywności gospodarczej, sąsiedzkiej, lokalnej i centralnej wskazują na cywilizacyjną energię szlachty. Zaskakuje na przykład, nawet z dzisiejszej perspektywy, niesamowita aktywność... geograficzna, przestrzenna szlachty, która przemierza Rzeczpospolitą wzdłuż i wszerz.

Kultura ta była kulturą promującą indywidualność (by nie rzec: indywidualizm); wynikało to zapewne z poczucia zabezpieczenia przywilejami pozycji szlacheckiej; zabezpieczenia prawnego (neminem captivabimus), ale i zabezpieczenia ekonomicznego (co tak boli dzisiejszych zwolenników klas wykluczonych). Indywidualizm wyrażał przykładowo Jan Chryzostom Pasek (mam na myśli nie jego potyczki i zwady, ale opisywany przezeń epizod „przywiezienia do Polski" przez czarniecczyków mody na pewien rodzaj obuwia), zatem moda, fryzura czy to, co zwie się „szlachecką fantazją", pewien – nieco potem zagubiony – typ szlachcica oryginała, który tak samo wiązał się z oryginalnością zachowań, strojów, obyczajów (od gubienia podków przez poselstwo Jerzego Ossolińskiego do Rzymu po militarną, zapewne intrygującą Zachód, odmienność: kultura staropolska doskonale potrafiła prowadzić dialog z Zachodem, nęcąc podobieństwem-tożsamością i uwodząc odmiennością, innością już od przynajmniej słynnej „Pieśni o żubrze"  Hussowskiego z początków XVI wieku).

 

Wydaje mi się, że żywotność danej kultury poznaje się po jej kulcie indywidualności, osobowości; szerokość horyzontów kulturowych nie po naśladowaniu wzorów obcych można ocenić, ale raczej po odwadze promowania, przedstawiania własnych rozwiązań. Wpędzeni w kompleksy postkolonialne bezdyskusyjnie wepchnęliśmy te manifestacje dumy, swojskości czy inności szlacheckiej pod szyldem „megalomanii" czy „obskurantyzmu". Swoisty rozmach kultury rozwijającej się zastępujemy swymi kompleksami lub opisanymi powyżej metodami dekonstrukcji.

Sarmacja jako formacja kulturowa ma znaczenie z racji chociażby kilku wymienionych wyżej powodów: to kwestie i zagadnienia znamionujące każde społeczeństwo, które ma w sobie pewną cywilizacyjną energię, a nie atrofię, bezwład, płynięcie, postpolitykę czy ewidentny kompleks niższości wypisane na sztandarach.

Autor jest poetą, eseistą, krytykiem literackim, kierownikiem Katedry Filologii Polskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 2006–2011 był dyrektorem kanału TVP Kultura. Jest autorem tomików poezji: „Partyzant prawdy", „Na końcu wielkiego pola", „Trzecia część". Opracował antologię poezji sarmackiej „Słuchaj mię, Sauromatha". Jest współautorem kilku filmów dokumentalnych

Jedna z sesji znanego festiwalu literackiego w Krakowie. Pewien panelista rozważa zagadnienie polskiej tradycji kulturowej. Mówi o znaczeniu Henryka Sienkiewicza dla niej. O znaczeniu tak pojmowanej tradycji dla współczesnej tożsamości Polaków. Kiedy do debaty włącza się sala, szybko pojawiają się głosy – nie jeden, kilka – że Sienkiewicz i owszem to tradycja, ale raczej tradycja wykluczenia. Wykluczania, której symbolem było wbijanie na pal.

Czytam pewną znaną i modną pracę o ciele króla. Mam jakieś spotkanie na temat księdza Piotra Skargi. Zwykle słyszę podobne pytania, bo od pewnego czasu w debacie o naszej przeszłości ten ton pojawia się coraz częściej; głos, który mówi o tradycji wykluczonych, wyrzucanych poza nawias tradycyjnej polskiej kultury. Ale już nie zawsze i niekoniecznie są to kobiety; nie zawsze mniejszości etniczne czy religijne (te ostatnie wrzuca się nieustannie do debaty, która ma podkreślić nieobecność owych wykluczanych przez etos Sarmaty-katolika, co ma się trochę nijak do na przykład sporów politycznych przynajmniej do połowy wieku XVII).

Wydaje się albowiem, mimo – jak można byłoby sądzić – sporej atrakcyjności owych feministycznych czy też genderowych, a także i etnicznych, mniejszościowych kontekstów, że mają one (przynajmniej jak na nasze warunki kulturowe) zbyt małą atrakcyjność ideologiczną. W naszym dyskursie krytycznym są za nowe, rachityczne, nim więc okrzepną w rękach dekonstruktorów, warto udać się do znacznie silniejszego i już jednak dosyć dobrze zadomowionego w dyskursie innego narzędzia dekonstrukcji.

Od jakiegoś czasu do głosu dochodzi zagadnienie społeczne: wykluczeni to chłopi, klasa najniższa, przedmiot brutalnego wyzysku ze strony klasy posiadającej (szlachty).

Temat wykluczenia społecznego wraca w debacie szczególnie w ustach badaczy o nachyleniu marksistowskim. Niemało ich jest. Pańska, szlachecko-inteligencka kultura przez wieki sprawowała funkcję kulturowego hegemona nad poddanym jej ludem; pańska, szlachecko-inteligencka struktura kultury tłumiła wszelkie dążności emancypacyjne polskiego ludu.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał